Potrzebujesz 10 minut, aby stać się lepszym rodzicem.

Kiedy moje dzieci ze mną współpracują, są radosne i posłuszne, kiedy dobrze się razem bawimy i spędzamy dzień w zgodzie, czuję, że mogę przenosić góry. Nie boję się kolejnego dnia, zasypiam spokojnie myśląc, że dzieci to najlepsze, co mnie kiedykolwiek spotkało. Są jednak takie dni, kiedy nawet wakacje w tropikach, nowa torebka i pięć godzin nic nie robienia, nie są w stanie poprawić mi humoru. Poświęcam wszystko, co mam, dla bycia mamą, a to mi nie wychodzi. To jest mój osobisty dramat i porażka, która boli nawet fizycznie. Zapadam się w sobie i nie chce mi się żyć. To te dni, kiedy krzyczę, biję głową w ścianę i myślę, że to się nigdy nie skończy. Mam ochotę wysiąść, trzasnąć drzwiami i wrócić za 15 lat. W te dni kwestionuję sens rodzicielstwa. Nie dam rady.

Znam metody, doskonale poznałam teorię. Wszystkie jednak biorą w łeb, kiedy na tysięczne, spokojne tłumaczenie, pięciolatek odpowiada kupa i pokazuje język. Bo wtedy, drodzy Państwo, zwyczajnie zalewa mnie krew. Mój balonik z cierpliwością pęka z wielkim hukiem, a wszystkie rewelacyjne złote rady odchodzą w zapomnienie.

To właśnie w te dni wielokrotnie szukałam pomocy. Czuję, że można inaczej. To niemożliwe, żebyśmy wszyscy naokoło wpadali w tę pułapkę, z której nie ma wyjścia. Bo przecież są ludzie, którzy decydują się wciąż na kolejne dzieci. Są rodziny, które widuję – uśmiechnięte i spełnione. Mam koleżanki, które potrafią powiedzieć „napijmy się szybko, bo dzieci mnie dziś wyprowadziły z równowagi”, ale już za chwilę z maślanymi oczami mówią o swoich dzieciach, jakie to są wspaniałe. Mam czytelników, którzy nie rozumieją postów, w których piszę o notorycznych wyrzutach sumienia, krańcowym zmęczeniu i bezsilności, z która przyznaję, że już nie daję rady. Są w końcu dzieci, które są ułożone, wręcz idealne. Tak więc pewnie się da?

Szukanie odpowiedzi na pytanie dlaczego tak u mnie nie jest, zajęło mi 4 lata. Może nawet dłużej. I jeśli istnieje jeden sposób, jeden jedyny, o który stale pytacie, który każdy z nas ma zawsze przy sobie, a który rozwiązuje miliony problemów z dziećmi, to właśnie dziś o nim napiszę. Bo naprawdę istnieje.

To banalne i na pewno już o tym słyszeliście. Słyszałam i ja, ale do całkiem niedawna po prostu nie potrafiłam tego zrozumieć. Bo czasami tak jest, że najprostsze rozwiązania najtrudniej pojąć. Jak zwykle w takim przypadku, zrozumiałam to podglądając kogoś innego. Tak w spokoju, bez zakłóceń. To zadziałało jak film. Obserwowałam sytuację, w której rodzic ma opcję i może zareagować na dwa sposoby. I widziałam co się stanie, w zależności od obranej metody. I wtedy nastąpiła eureka. Bingo.

I powiem szczerze – to naprawdę działa. Mam troje dzieci, każde inne. I na każde to działa. I działa na mnie i na męża, choć jesteśmy zupełnie innymi ludźmi. I myślę, że jeśli dobrze to przeanalizujesz, przeczytasz ten post z osobą, która razem z Tobą dźwiga ciężar wychowania Twojego dziecka (matka, ojciec, dziadkowie, niania), przemyślisz w jaki sposób możesz to zastosować, a potem dasz temu kilkakrotnie szansę – zadziała i u Ciebie.

Oczywiście problem, o którym piszę, najczęściej dotyczy rodzin, w których jest więcej niż jedno dziecko, ale występuje i w rodzinach z jednym dzieckiem, w których rodzice są zajęci, albo w takich, które po prostu pogubiły się w rodzicielstwie. Sprawdzi się nawet w tych sytuacjach, w których kocha się swoje dziecko najbardziej na świecie, jednak z ręką na sercu przyznaje się, że nie lubi się za bardzo dzieci, nie potrafi się z nimi bawić, a jak zaczynają jęczeć, to ma się je ochotę spakować w podróż bez możliwości powrotu w kosmos.

Tak więc, drodzy Państwo, odpowiedzią jest 10 minut. Dokładnie tyle musisz poświęcić swojemu dziecku. Każde dziecko ma wewnętrzny zbiornik, w którym gromadzi emocjonalne paliwo napędzające go do życia. Tak jak samochody są napędzane paliwem zgromadzonym w baku, tak nasze dzieci czerpią energię ze swoich emocjonalnych zasobów. Musimy napełniać te zbiorniki, aby dzieci mogły rozwijać się właściwie i osiągnąć pełnię swoich możliwości. Czym je napełniać? Bezwarunkową miłością. A czym dla dziecka jest miłość? Czasem.

Przeczytałam to w tak wielu poradnikach, że nawet nie wiem kogo tutaj w tym miejscu zacytować. Te 10 minut, które w niepodzielny sposób poświęcisz swojemu dziecku, pomoże napełnić bank emocji. Bo kiedy Twoje dziecko zachowuje się źle, to tylko symptom. Możliwe, że braku czegoś (uwagi) lub nadmiaru (emocji). Tak samo jak w przypadku choroby, nie wystarczy tylko łagodzenie objawów (czyli na przykład, w uproszczeniu, kara), musimy się zastanowić, co się dzieje.

I właśnie wtedy, kiedy następuje atak agresji, wybuch furii lub inne niepożądane zachowanie, zamiast odsuwać dziecko od siebie karząc go, krzycząc, czy mówiąc „zaraz” powinniśmy tym bardziej być blisko. Kontakt fizyczny, spokojny ton, skupienie na dziecku, zaakceptowanie jego reakcji, pocieszenie, czy nawet śmiech, zdziałają cuda. Bo im bardziej w sytuacji dla dziecka stresującej, na którą mózg każe mu bezwiednie zareagować agresją, płaczem, czy ogólnie przyjętym buntem, rodzic się złości, tym bardziej zagubione i osamotnione czuje się dziecko.

Dzieci, które często otrzymują konieczną dawkę uwagi i ciepła, chętnie współpracują, chcą słuchać, są łagodne. Kiedy rodziców brakuje, kontakt z nimi jest sporadyczny, są zajęci i wiecznie sfrustrowani, dzieci robią się agresywne i wycofane. Już 10 minut prawdziwego zaangażowanie, bliskości, czułości i zauważenia potrzeb dziecka, potrafi uczynić cuda. Dzieci, które tłumią emocje, mogą w takiej sytuacji dać upust swoim uczuciom – dopiero wtedy czują, że są z osobą, która kocha je bezwarunkowo. Czy każdy z nas nie potrzebuje takiej właśnie miłości? Mówi się, że miłość nie jest wszystkim, ale bez miłości nic nie ma. Czy miłość właśnie nie jest powodem, dla którego decydujemy się na dzieci? Czy to nie fundamentalna potrzeba każdego człowieka do kochania i bycia kochanym pcha nas do rodzicielstwa?

Ile w Twoim życiu jest momentów, kiedy na prośbę dziecka mówisz: Zaraz? Potem? Jestem zajęty? Nie przeszkadzaj! Pobaw się sam. Czy kiedykolwiek robisz rachunek sumienia i sam przed sobą przyznajesz, że bywają dni, że to teraz, ten moment uwagi, o który prosi Cię dziecko, nie nadchodzi? A może zdarza się ciąg takich dni, zamienianych w miesiące, kiedy w sumie jesteś obok, ale tylko fizycznie? Bo z tym wspólnym czasem jest trochę tak, jak z dietą. Kiedy ktoś Cię spyta to przecież odżywiasz się zdrowo, nie jesz syfu, jesz dużo owoców, pijesz wodę. Kiedy jednak zapiszesz swój jadłospis z ostatnich 4 dni okaże się, że na śniadanie zjadłeś wafelka, w żaden z trzech dni nie tknąłeś nic zielonego, wypiłeś 10 kaw i 4 puszki coli, zagryzając batonikiem musli. I taka to zdrowa dieta.

Tak samo jest z dziećmi. Nie wiesz właściwie, co robisz źle. Harujesz, żeby Twoje dziecko miało to, co najlepsze, zapewniasz rozrywki, po nocach pieczesz ciastka. Bóg Ci świadkiem, starasz się, przecież rysujesz, czytasz bajki, podajesz pod nos ulubione potrawy. Czy kiedy to robisz prawdziwie się angażujesz, czy tylko odliczasz czas, nerwowo zerkając na telefon? Jesteś, choć często tylko ciałem. Twoje starania nie przynoszą rezultatu. Nie widzisz efektu, bo Twoje wysiłki kumulują się nie tam, gdzie naprawdę potrzebuje ich Twoje dziecko. Większość rodziców kocha swoje dzieci i pragnie, aby czuły się kochane, lecz niewielu z nich potrafi skutecznie okazywać swoje uczucie.

Zanim będzie można przystąpić do skutecznego wychowania i dyscyplinowania dziecka, musi zostać napełniony jego zbiornik miłości. Dziecko, którego wewnętrzny zbiornik jest pełen miłości, o wiele łatwiej przyjmuje wszelkie polecenia i sugestie rodziców. Tylko wtedy, kiedy okazujemy naszym dzieciom bezwarunkową miłość, będziemy potrafili naprawdę je zrozumieć i radzić sobie z ich zachowaniem – dobrym i złym.

Niektórzy rodzice obawiają się, że takie postępowanie psuje dziecko, ale jest to błędne przekonanie. Nie sposób okazać dziecku zbyt wiele uwagi i poświęcić mu zbyt wiele czasu! Kiedy nasze dzieci są „niegrzeczne”, nie oznacza to, że robią nam na złość, że są niedobre, tylko, że stało się coś niedobrego. Niestety, bardzo długo nie potrafią nam powiedzieć wprost „potrzebuję Twojej bliskości”, potrafią jednak zareagować w znany sobie sposób – krzykiem, atakiem agresji, napadem furii, płaczem. To naszym zadaniem jest odszyfrowanie tych komunikatów i zrozumienie o co chodzi. Bo to my, rodzice, potrafimy coś przeanalizować, zrozumieć i wyciągnąć z tego wnioski.

Podam przykład z życia wzięty. Moja córka chodziła na balet. Przez dwa miesiące, w każdą środę przeżywałyśmy katusze. Nie chciała zostać w sali, kładła się na ziemi, krzyczała, łapała mnie za nogę, urządzała sceny. Jednocześnie, kiedy proponowałam jej rezygnację z baletu, zaczynała się jeszcze gorsza katorga. W końcu każda środa oznaczała dla mnie stres, objawiający się bólem żołądka, który kończył się po odstawieniu córki na balet. Każdej środy przeżywałyśmy istne piekło. Ja, najpierw po dobroci 10 minut błagałam córkę, aby zdecydowała, czy zostajemy czy wychodzimy, a ona stroiła sobie żarty, uciekała, raz się rozbierała, raz ubierała, w końcu, doprowadzona do ostateczności straszyłam córkę, z moich ust płynęły słowa o fochach, o tym, że mam dość i więcej nie przyjdziemy. Raz rzeczywiście nawet wzięłam ją pod pachę i wyprowadziłam z zajęć. Jednocześnie w domu, w każdy dzień moje dziecko dopytywało, kiedy znowu pójdziemy na balet, pokazywało nowe kroki i z zachwytem spoglądało na tutu.

I w końcu kiedyś, kiedy akurat mąż był w domu, a ja miałam więcej czasu, moja córka spytała, czy zostanę dziś na balecie. Bardzo proszę, mamusiu, padło cichutkim głosikiem. Zwykle tylko zaprowadzałam ją do sali i przychodziłam po zajęciach. Mam jeszcze dwoje dzieci, którymi musiałam się zająć przez te 1.5 godziny zajęć. Nie mogłam sobie pozwolić na miłe ploteczki przy kawie z innymi mamami. Kiedy mnie poprosiła, abym została, popatrzyłam na nią zupełnie zbita z tropu i w ten jeden moment zrozumiałam, o co jej chodziło. Ona chciała mnie tam widzieć. Chciała, żebym czekała i jej machała, kiedy w przerwie szła do toalety. Tak, jak inne mamy. To był jej czas. Jej moment, kiedy miałaby całą moją uwagę, kiedy byłybyśmy tylko we dwie. Niestety, mimo tej wiedzy, nie mogłam sobie na to pozwolić.

Mogłam jednak zadbać, aby w każdą środę przed baletem poświęcić mojej córce 10 minut. Tylko jej. Pomóc jej wybrać sukienkę, zamiast poganiania, że się spóźnimy, ze śmiechem zawiązać jej włosy, na żarty się porozciągać, wejść do sali tylko z nią, pomóc jej się przebrać. I szepnąć, że choć nie mogę zostać, będę czekać. Mogłam przyjechać wcześniej i być tam wtedy, kiedy były i inne mamy, nie wpadać w ostatniej chwili. Mogłam po balecie poświęcić mojej córce 10 minut, zjeść tylko z nią kolację, schować strój baletowy, pooglądać książkę o baletnicach i księżniczkach, mogłam podziwiać nowe kroki. Mogłam po prostu być dla mojego dziecka wtedy, kiedy mnie potrzebowało. Choć wcale nie dokładnie w tym momencie, ale wystarczająco blisko, aby napełnić bank. Problem skończył się bezpowrotnie.

Każdego dnia myślę intensywnie o tym, w jaki sposób napełnić bank moich dzieci. Bo mam ich troje i miliony zadań, które tylko czekają na moje dwie ręce. Chciałabym, żeby moje dzieci potrafiły same się bawić, zająć się sobą, żeby mnie słuchały, kiedy o coś je proszę. Dlatego proaktywnie napełniam ich bank. Zanim przejdę do oczekiwań i zadań, po prostu jestem. Daję się moim dzieciom wciągnąć w zabawę, choć bywa one nużąca. Ale teraz inaczej na to patrzę. Ten czas jest inwestycją. Już mnie tak nie nuży, odkąd pojęłam jego prawdziwe znaczenie.

Czasami po prostu turlamy się po dywanie. Innym razem siedzę na widowni podziwiając występ. Naprawdę już 10 minut prawdziwego zainteresowania robi ogromną różnicę. Dla nas wszystkich. Moje dzieci są spokojniejsze, a ja mam dużo lepszy humor, bywa, że znowu śpię spokojnie i nie budzę się wykończona. Rzadziej jestem wredną zołzą. Po tym, kiedy poświęcę im czas, moje dzieci są dużo bardziej chętne do współpracy, do zajęcia się sobą. Są wyciszone i spokojniejsze. Ważne jest też, aby dziecku pozwolić zadecydować, co w te 10 minut robimy. Niech ma KONTROLĘ nad sytuacją. Bo te wybuchy złości to też często frustracja małego człowieka, który nie ma wpływu na nic. 

Podobnie reaguję w sytuacjach nerwowych. W końcu zrozumiałam, że przecież kiedy moje dziecko jest głodne, karmię go. Kiedy jest zmęczone, pozwalam mu iść spać. Dlaczego więc, kiedy moje dziecko wysyła sygnały, którymi chce zwrócić na siebie moją wagę, ja reaguję negatywnie? Dlaczego nie okazuję mu wtedy zainteresowania, nie jestem blisko, tylko mówię „daj spokój”?

Byłam ostatnio świadkiem kilkunastu sytuacji, w których rodzice kilkuletnich dzieci oczekiwali od nich zajęcia się sobą, zupełnie je ignorując. Na jakiekolwiek dziecięce zaczepki, reagowali zniecierpliwieniem i agresją. A potem wstydzili się, kiedy te same dzieci wpadały publicznie w furię, demolowały przedział w pociągu i urządzały sceny na środku ruchliwej ulicy. A przecież dawały sygnały. Dlaczego my, rodzice, czekamy do momentu, kiedy zbiornik jest pusty i jedyne, co dziecku pozostaje to ostateczność? Dlaczego nie poświęcimy momentu uwagi, pokazując naszym dzieciom, że są dla nas równie ważne, co dana sytuacja?

Wiem, że łatwo jest tak z boku, na chłodno, ocenić sytuację, kiedy nie ma emocji i kiedy rozwiązanie wydaje się oczywiste. Dzieci wołają o pomoc, którą w większości przypadków jest odrobina czasu, w którym poczują, że są bezpieczne, kochane, ważne. To takie proste. I zajmuje tak krótko. Wystarczy 10 minut. Obserwując zmagania innych rodziców stwierdzam, że ten prosty sposób wcale nie jest taki oczywisty.

Czy kiedy jedziemy samochodem, myślimy sobie – dobra bryczka, zatankujemy, kiedy dojedziemy do domu? Nie. Tankujemy, kiedy jest taka potrzeba. I tak samo jest z dzieckiem. Wszelkie ataki to właśnie paląca się kontrolka. Niestety w takich przypadkach najczęściej zostawiamy dziecko samo, jesteśmy zdenerwowani i myśl, aby być bisko, dodatkowo nas irytuje. Nie będę tulić kogoś, kto jest nieznośny! Chcemy go ukarać, a nie nagradzać za złe zachowanie. Ale miłość jest w takiej sytuacji jak paliwo. Kiedy mamy pusty bak, tankujemy. Tak samo z dziećmi. Zróbmy coś razem, bądźmy blisko. Możliwe, że kiedy napełnimy bak, dowiemy się, jaka jest prawdziwa przyczyna. Z moich doświadczeń z przedszkolakami wynika, że głównym deficytem jest po prostu uwaga mamy lub taty, o którą muszą stale walczyć z rodzeństwem i milionem czynności, które codziennie jesteśmy zmuszeni wykonywać.

Spróbuj. Początki będą ciężkie, bo choć to proste rozwiązanie, bardzo trudno zmienić swoje przyzwyczajenia. Kiedy dojdziesz do wprawy, zaczniesz wykorzystywać większość wspólnych chwil do napełniania banku miłości. Dziecko grymasi przy kąpieli? Możesz wskoczyć z nim do wanny i cieszyć się pianą, budując bliskość. Dziecko nie potrafi się uspokoić, a Ty akurat musisz gotować obiad? Włącz go w przygotowania, na każdym etapie rozwoju dziecka znajdziesz czynność, przy której będzie mogło Ci pomóc, od rozkładania serwetek, po wkładanie naczyń do zmywarki. „Naszykujmy razem stół, a potem jeszcze pięć minut pobawimy się przed kolacją, dobrze”? Czy opowiadasz swojemu dziecku co robiłeś w ciągu dnia? Nie? To w jaki sposób chciałbyś, żeby ono opowiedziało Tobie, co dzisiaj mu się przytrafiło? Zacznij od prostych rzeczy – byłam dziś w sklepie, kupiłam dla nas mleczko, potem byłam na poczcie. Reszta sama się potoczy. Zamiast przepytywania, dzielimy się wspólnymi chwilami. Nauczyliśmy się żyć obok bliskich nam osób, a nasze życie często ogranicza się do realizowania kolejnych punktów napiętego planu dnia. Gdzie czas na budowanie relacji?

Kiedy opanujesz sytuację, dojdziesz do poziomu, w którym zaczniesz proaktywnie napełniać bank. Zanim dziecko pokaże Ci, że z czymś sobie nie radzi, będzie czuło się spokojne, poziom stresu w jego mózgu znacznie się zmniejszy. Specjaliści w tej dziedzinie polecają napełnianie banku miłości o poranku. Niestety jak na razie udaje mi się to tylko w weekend. Drugą proaktywną porą jest czas zaraz po przedszkolu/szkole. I to już sprawdza się u mnie rewelacyjnie. Daję moim dzieciom coś do picia, do jedzenia i kiedy te podstawowe potrzeby są zaspokojone, zabieram się za emocje. Po wspólnej godzinie (czasem mniej), w trakcie której staram się spędzać czas z każdym z osobna, widzę ogromną różnicę.

Nasze dzieci nie potrzebują wypasionych zabawek, mają w nosie trzydaniowe obiady, egzotyczne wakacje i drogie ciuchy. Bo najlepszą zabawką dla dziecka w każdym wieku są… rodzice.   

Postaraj się przez najbliższe 3 dni świadomie napełniać bank miłości swojego dziecka. Zarówno proaktywnie, jak i w sytuacji, kiedy będzie już paliła się kontrolka. Bardzo możliwe, że już wkrótce odczujesz spokój, jakiego dawno nie zaznałeś. Zaplanuj ten czas, codziennie się z niego rozliczaj. To tylko 10 minut, a gwarantuję, że zdziała cuda. 

P.S. Pisałam ten tekst z ogromnymi emocjami. Bo to strasznie smutne, że musimy się uczyć poświęcać uwagę istotom w naszym życiu najważniejszym. Coś, co powinno być dla nas naturalne, jest trudne. Wierzę jednak, że nigdy nie jest za późno na zrozumienie, co w życiu jest najważniejsze i szukanie drogi, aby to odnaleźć.  

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!