Metoda, która odmienia moje dzieci.

Miewam takie momenty z dziećmi, które przekształcają się w ciąg dni, tygodni, a potem miesiąc, kiedy gorsze dni przeważają. Ciągi wieczorów, kiedy czuję się pokonana. Kiedy matka, jaką chciałabym być i znam z teorii, zamienia się w nerwową, zestresowaną jędzę, która od 8 rano marzy, żeby była już 20. Wredną babę, która nie potrafi śmiechem zareagować na kolejny raz rozlane mleko, trzydziestą prośbę o umycie zębów i przypominanie o sprzątanie pokoju do zdarcia gardła.

Staram się. Szukam, czytam, analizuję. Dla przykładu fotka z poranka w spa, do którego na jedną noc pojechaliśmy z mężem na naszą rocznicę ślubu. Można, mając nawet jeden wspólny poranek tylko we dwoje, znaleźć czas na rozmowę o priorytetach. (Książkę polecam, tania a świetna, kupisz tu).

P5291419

Wiem, że moje zachowanie działa na dzieci jak lustro. I to, że nie zachowują się tak, jakbym sobie tego życzyła, jest wynikiem mojego postępowania. Zanim jednak stwierdzisz, że ten post jest kolejnym blogerskim manifestem, jakie to te matki niedobre, złe i głupie, uprzedzam. Nic z tych rzeczy. Nie ma złych matek. Jeśli wychowujesz swoje dziecko, nie stosujesz w stosunku do niego agresji i się nad nim nie znęcasz (psychicznie lub fizycznie), jesteś dobrym rodzicem. Serio. Jesteś, czuwasz, próbujesz. To wystarczy. Masz gorsze dni i lepsze, ale jesteś, ciągniesz ten wózek, w euforii i w momentach udręki. Robisz to, co możesz najlepiej.

Dobrzy rodzice bawią się godzinami, dobrzy rodzice puszczają bajki.

Dobrzy rodzice dają na obiad pizzę, dobrzy rodzice robią trzydaniowe obiady.

Dobrzy rodzice odkładają do łóżeczka, dobrzy rodzice pozwalają dziecku spać razem w łóżku.

Nie ma jednej uniwersalnej metody i jedynej prawdy. Uważam jednak, że jeśli dzieje się źle, jeśli przygniata Cię rodzicielstwo, nie dając żadnej przyjemności z posiadania dzieci, czas coś z tym zrobić.

Pracuję od dobrego miesiąca z behawiorystą, do którego znalazłam kontakt, kiedy sytuacja mnie przerosła (pracuje tutaj). Behawiorysta przychodzi do nas raz w tygodniu i obserwuje nasze interakcje z dziećmi. Potem wspólnie analizujemy nasze działania i dostajemy kolejne wskazówki. Behawiorysta zaproponował nam zupełnie nowe podejście do dzieci. Psychoterapia behawioralna skupia się wyłącznie na zachowaniu człowieka, jako jego naturalnej reakcji na wpływy otoczenia. Ważne jest tu i teraz, natomiast nieistotne są wydarzenia z przeszłości. Pomoc w zmianie niepożądanego zachowania odbywa się bez analizy jego nieświadomych przyczyn, których istnienia behawioryzm nie uznaje.

Praca z dziećmi polega na zawieraniu kontraktów behawioralnych, które określają, jakie zachowania są pożądane i akceptowalne i jakie będą konsekwencje niewłaściwego zachowania. Kontrakt ma służyć kształtowaniu określonych wartości w wychowaniu dziecka, np. odpowiedzialności za swoje zachowanie, umiejętność współpracy, wykonywanie poleceń, przestrzeganie norm społecznych.

Od dawna już nie stosowaliśmy w domu systemu nagród i kar, bo to nie działało i po czasie wydawało mi się raczej błędem wychowawczym niż dobrą techniką. Nowa metoda zakłada jednak, że nasze życie pełne jest takich właśnie kontraktów. Podam przykład pracy. Ludzie chodzą do pracy, bo dostają za to wynagrodzenie, które pozwala im egzystować. Gdybyśmy tego wynagrodzenia nie dostawali, przestalibyśmy pracować. Oczywiście, że praca jest dla człowieka niezbędna, wielu z nas odczuwa misję. Gdyby jednak nie fakt wypłaty, większość z nas (w krótszym lub dłuższym czasie) zajęłaby się innym rodzajem „pracy”. Jedni całymi dniami poświęcaliby się wychowaniu potomstwa, inni pucowaliby w nieskończoność dwoje 4 kąty, jeszcze inni zajęliby się ogrodem, wypiekami, akcjami charytatywnymi, pomocą innym ludziom, itp. Nikt nie chodziłby do pracy, za którą nie dostawałby wynagrodzenia.

Kontrakt w przypadku dzieci jest krótkoterminowy i polega na zbieraniu punktów. Jeśli zbierzesz odpowiednią ilość punktów, dostaniesz nagrodę. Od miesiąca cały dzień dajemy dzieciom punkty, które potem mogą zamienić na nagrody. Stale mam przy sobie kartkę z tabelką. Pod każdym imieniem jest miejsce na punkty, a po nich nagroda. Na początku, kiedy rozpoczynaliśmy, lista polegała na 10 punktach. Jeśli masz dziesięć plusów – dostajesz nagrodę i liczymy dalej. Ponieważ nie daję dzieciom słodyczy, u nas nagrodami są słodycze. Każde dziecko ma pudełko, a w nim słodycze, które wcześniej razem kupiliśmy (czyli ulubione). Są to małe rzeczy w stylu jeden lizak, jedna gumka mamba, jeden cukierek. Z założenia mają to być rzeczy, które dla dziecka są zwykle niedostępne, a które bardzo lubi. Z czasem (jeszcze nie jesteśmy na tym etapie) te materialne rzeczy zostaną zastąpione niematerialnymi, w stylu wyjście na plac zabaw, basen, lody, itp. W zwykłej sytuacji jest to dla nas niemożliwe, bo nie jestem w stanie, opiekując się dziećmi solo od 15 do 19, a czasem dłużej, zabrać tylko jedno na plac zabaw. Kiedy byliśmy jednak nad morzem, idąc na kolację, prowadziliśmy listę z założeniem, że po 10 punktach możliwe będą lody. Bawiąc się z dziećmi w hotelu zbieraliśmy punkty, z założeniem, że za 10 punktów będzie można iść na dodatkowy basen.

Kontrakt nie ma być narzędziem przymusu i manipulacji. Unikamy więc absolutnie stwierdzeń typu „jak nie posprzątasz pokoju, nie dostaniesz punktu”, „Umyj zęby, dostaniesz punkt”. Unikamy też porównań (mając więcej dzieci do rodzeństwa, mając jedno – do obcych dzieci, np. będąc na placu zabaw), skupiając się na indywidualnym zachowaniu.

Metoda ta działa znakomicie. W końcu jest metoda, która odmienia moje dzieci! Podam przykład. Wracamy nabuzowani z przedszkola. Jedno dziecko ma ewidentnego focha, rozwala zabawki, krzyczy i nie słucha. Skupiam całą swoją uwagę na pozytywnym zachowaniu pozostałych. Wow, Nina, umyłaś sama ręce, bez przypominania, punkt. Domi grzecznie siedzi na krześle, punkt. Dominik, dziękuję, że wyciągnąłeś talerzyk, punkt. Nina, brawo, jesz nożem i widelcem, punkt. Nina, Dominik, punkt za odłożenie naczyń do zlewu. Punkt za grzeczną zabawę. Dziecko, które zachowuje się negatywnie (w tym przypadku Emma, która demoluje kuchnie, zamiast siedzieć przy stole i jeść podwieczorek) dostaje jasny komunikat – uwaga mamy się na mnie nie skupia. Mogę o uwagę zawalczyć tylko jeśli się uspokoję. Zresztą można to dziecku powiedzieć, masz szansę na zdobywanie punktów jeśli z nami usiądziesz. W przypadku sytuacji, która jest dla mnie ciężka do opanowania, kolejny punkt mogę dać za tą samą rzecz, na której mi zależy. Czyli np. nadal siedzisz przy stole i nie bekasz. Punkt. Jeśli zachowanie się poprawi, dajemy punkt, super, że do nas dołączyłaś, punkt. Widzę, że się bardzo starasz, punkt. W sytuacjach, które zwykle były u mnie kryzysowe, bywa, że te 10 punktów można bardzo szybko zdobyć. Ale i zachowanie dzieci szybciej się poprawia. Wcześniej mi się zdarzało, że jeden rebeliant niszczył mi popołudnie. Skupiałam całą swoją uwagę na niesfornym dziecku, zupełnie ignorując te, które zachowywały się posłusznie. Dziecko wygrywało – uwaga mamy skupiała się tylko na nim.

Mając jedno dziecko też możesz zastosować tę metodę. Wrócimy do zabawy, kiedy się uspokoisz. Jeśli będziesz współpracować, może uda Ci się zdobyć punkty i wybierzemy się na plac zabaw. Wydaje mi się, że dzieci od lat trzech są gotowe na taki rodzaj motywacji.

Jedyną karą, którą teraz stosujemy, jest niemożność zdobycia nagrody. Nie zachowujesz się w sposób pożądany, a więc omijają Cię punkty, a w konsekwencji nagroda. Jeśli mimo punktów dziecko źle się zachowuje, można zastosować time out, czyli wyciszenie i również stratę możliwości zbierania punktów – teraz siedzisz w swoim pokoju przez 5 minut, czyli oddalasz się od celu, jakim jest nagroda.

Jasne, że w mojej głowie pojawiło się sporo wątpliwości. Po pierwsze – nagradzam dzieci za coś, co powinny przecież robić, np. za siedzenie przy stole. Przyzwyczajam dziecko, że jeśli zrobi coś dobrego, należy mu się nagroda. Obawiam się, że dziecko robi to, co chcę, tylko dlatego, że jest wizja nagrody, a nie dlatego, że jest wewnętrznie zmotywowane. Widzę jednak, po miesiącu używania takiego podejścia, że wcale tak nie jest. Skupianie się na pozytywach odmienia moje dzieci. Działa zasada, o której mówiła już nawet Marii Montessori, trzeba wytworzyć w dziecku tyle dobra, aby wyparło ono zło. Trudno jest mi uwierzyć w idealistyczne założenia, że czterolatek może być wewnętrznie sterowany swoim przeświadczeniem o czynieniu dobra. Wizja nagrody szybciej do mnie przemawia. Walka o nią jest pozytywną rywalizacją, a sama nagroda jest miłym jej dopełnieniem. Jedno drugiego pilnuje, padają zdania – nie kłócę się z Tobą, bo ominie mnie nagroda. Dzieci podchodzą do listy, analizują, ile im brakuje do nagrody, cieszą się, że mają plusiki. Nawet jeśli ta metoda ma jakieś ukryte wady, jestem wdzięczna, że ją poznałam. Byłam już w akcie desperacji i w totalnym kryzysie wiary, że kiedykolwiek coś zadziała.

Oczywiście z czasem nasza lista się rozciąga, teraz jesteśmy na poziomie 14 plusów – nagroda. Można to dowolnie modyfikować, szczególnie w przypadku małych dzieci. W przypadku starszych, system można dostosować do pożądanych nagród – do gry komputerowej, zabawy na podwórku, dodatkowej kreskówki, dłuższego czytania, późniejszego pójścia spać, itp. w zamian za określone obowiązki. Z czasem zamierzamy wyeliminować nagrody na cześć zdobytych umiejętności i wytworzonego w dzieciach poczucia, że dobre zachowanie szybciej przyciąga uwagę i uznanie rodziców, niż to złe. 

Rodzice zawierali kontrakty behawioralne, odkąd świat pamięta. Posprzątasz pokój, możesz pół godziny grać na komputerze. Odrobisz lekcje, możesz wyjść na podwórko. Sami doskonale to pamiętamy z dzieciństwa. Wszyscy opieramy się na kontraktach, które określają normy naszego społeczeństwa. Jeździsz za szybko samochodem – dostaniesz mandat. Opieprzasz się w pracy – dostaniesz naganę. Nie zapłacisz rachunku – odetną Ci prąd. Nie myślimy o tym w kategorii nagród i kar. Po prostu takie są konsekwencje, naturalnie występujące w życiu.

Dlaczego nie przełożyć tego na język dzieci? Dlaczego w uproszczeniu nie określić, które zachowania spotkają się z nagrodą, a które z jej brakiem (jak w życiu)? Skupiając się na pozytywnych zachowaniach dzieci, kierujemy swoją uwagę na to, co dobre. Zamiast mówić nie rób, zostaw, jesteś niegrzeczny, nie idź tam, siadaj, dajemy pozytywny przekaz – ale fajnie, dobrze Ci wyszło, starasz się, podoba mi się, jak…, super, że…, etc. Wykształcamy w dzieciach przeświadczenie, że warto wydobywać z siebie dobro. Mam nadzieję, że różnica jest ewidentna i oczywista. A o ile przyjemniej się żyje!

Ostatnie wakacje, samodzielne wyjście z dziećmi na basen i do zoo pokazały mi, że mogę wyzwolić w swoich dzieciach dobro i pozytywne zachowanie, chęć współpracy i motywację. Jeszcze wiele przed nami, ale widzę wielką, jasno świecącą latarnię na końcu rodzicielskiego tunelu. W końcu jest metoda, która odmienia moje dzieci! (A może tylko/aż moje podejście?).

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!