To był poranek idealny. Słońce, pusta plaża, śniadanie na kocu, rosa pod stopami. Cudownie. Do czasu.
Gawędziłam właśnie miło w kawiarni w kolejce po kawę, kiedy dobiegło mnie głośne Daga! Mąż tak do mnie mówi tylko wtedy, kiedy potrzebuje szybko mojej uwagi w miejscu publicznym. To był ułamek sekundy, kiedy się odwróciłam, zobaczyłam, że na rękach trzyma naszego synka, który ma twarz wykrzywioną z bólu, a mąż jest zielony z przerażenia. Nogi się pode mną ugięły, chyba automatycznie, taki przycisk w głowie każdej matki, z napisem „coś się stało mojemu dziecku”. Kiedy powiedział „jedziemy do szpitala”, nadal jeszcze nie połączyły się wszystkie kropki w mojej głowie. Jak to? Co się stało? I wtedy zobaczyłam nienaturalnie wykręconą rękę mojego synka, taką malutką, bezbronną, puchnącą w oczach. I nogi ugięły się jeszcze bardziej.
To jest taki moment, kiedy to, czy zaszłaś w ciążę przypadkowo na studiach, czy w wyniku bolesnej procedury in-vitro, czy karmiłaś piersią, czy nocami wstawałaś sto razy, czy nosiłaś w chuście, czy stosowałaś wyczytane w poradnikach metody, czy też zdawałaś się na intuicję, czy wróciłaś do pracy, czy miałaś nianię, czy rodziłaś naturalnie nie ma żadnego znaczenia. Nie istotne jest też, czy na placu zabaw jesteś helikopterem, czy czytasz sobie spokojnie gazetę. W tej jednej sekundzie wszystko przestaje się liczyć. Bo w tej jednej sekundzie, w tym ułamku sekundy, wszystkie, każda jedna i matka wyluzowana i zapięta na ostatni guzik, i matki jedynaków, matki bliźniaków, nawet te, które dopiero noszą w sobie życie, w tym jednym, jedynym ułamku sekundy, wszystkim nam ból ściska serce. I jeśli nasze dziecko szczęśliwie jest blisko, zawsze łapiemy je wtedy mocniej za rękę, zawsze je obejmujemy, lecimy popatrzeć, jak śpi. Bo wiemy, po prostu w tym jednym momencie czujemy ból tej matki.
I tak było tego pięknego, feralnego poranka. Kiedy zaczęłam krzyczeć i płakać, łapać oddech jak złapany w siatkę karp przed Bożym Narodzeniem, wryta w ziemię nie byłam w stanie biec za mężem, który leciał z synkiem do samochodu, natychmiast, automatycznie, objęła mnie inna, obca matka, druga złapała za rękę pytając, czy ta dziewczynka to moja, bo ja w ogóle już nie kumałam, że dalej kurczowo ściskam i wlekę za sobą córkę, która stała ze mną w tej kolejce. Trzecia pytała, czy potrzebujemy pomocy, a czwarta odprowadziła do samochodu. Ktoś chciał mi ponieść torbę, ktoś niósł buty, ktoś pytał, czy znamy drogę do szpitala.
I wtedy zdałam sobie z tego sprawę. Potrzeba wioski. Potrzeba naprawdę cholernej wioski, żeby wychować dziecko. Potrzeba lekarza, który się zajmie złamaną ręką, potrzeba pielęgniarki, potrzeba nauczycielki, potrzeba instruktora piłki, potrzeba i babci i niani i dobrego pediatry, potrzeba w końcu kogoś, kto zwyczajnie złapie Cię za rękę i powie, jak ta matka do mnie – wiem, co czujesz, będzie dobrze. I ja wiem, że ona wie. I ja wiem, za każdym razem, kiedy usłyszę, że czyjeś dziecko jest chore, zginęło, zaginęło, zostało porwane, miało nieszczęśliwy wypadek. Nie muszę tego przeżyć, żeby wiedzieć.
Bo jestem matką. Po prostu wiem.
I Ty wiedz, kiedy widzisz rodzica stosującego inne metody wychowawcze niż Twoje, że nam wszystkim chodzi zwyczajnie o jedno – o dobro naszych dzieci. I jak rodzisz, karmisz czy wychowujesz, czy dajesz słoiczki i sadzasz przed bajkami – kiedy coś się naszemu dziecku stanie, wszyscy cierpimy podobnie. Ten ból odbiera oddech, strąca w otchłanie rozpaczliwej ciemności, blokuje racjonalne myślenie.
Nikt z nas nie wierzy, że moment temu jeszcze nasze dziecko się śmiało, broiło, a potem pstryk, w jednej chwili wali się domek z kart, a zaczyna się szpital, cierpienie i strach. Nikt za nas nie wierzy, że to może się stać w taki piękny dzień. Nikt z nas nie dopuszcza do siebie myśli, że to może przydarzyć się nam.
Metod dojścia do wychowawczego celu jest milion i każdy z nas wybiera swoją drogę. Nikomu na złość, nie w kategoriach konkursu na matkę czy ojca roku. Dla dziecka. Bo nic więcej dla żadnego rodzica się nie liczy i to dla niego chce jak najlepiej.
Potrzeba wioski, nie zapominajmy o tym, szczególnie w tych momentach, kiedy dziecko cierpi, a drugi rodzic, zamiast oskarżającego palucha, zwyczajnie potrzebuje wsparcia, pokrzepiającego spojrzenia czy słowa otuchy.
Bądźmy częścią tej wioski.
Zdjęcie: pixabay.
Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i
- Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
- Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
- Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
- Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!