To minie. Wątpliwe pocieszenie, ale…

To minie. Jak mnie wkurzało, jak mi tak mówili, kiedy moje dzieci były małe! To nie było żadne pocieszenie, kiedy padałam ze zmęczenia i ktoś mi mówił, że to minie. Dziś moje dzieci mają 10 lat. Wydawałoby się, że już nie pamiętam, kiedy to minęło, ale pamiętam doskonale. Choć czas bardzo szybko mija, tych dni, miesięcy i lat sporo już razem przeszliśmy. Każdy etap był inny. Do dziś nowo poznani ludzie uważają, że kiedyś pewnie było mi ciężej. Pewnie sobie myślą, że trojaczki to lot w kosmos. No niby tak. Ale lżej wcale nie jest. Jest inaczej. Rzeczywiście – dużo minęło!

Moje dzieci są na obozie. Jeszcze w lecie, niedawno, bo ileż to było, pół roku temu, mój syn co wieczór dzwonił się pożalić, że spać nie może. Co noc to samo, czasami kilkanaście telefonów, nawet po północy, czasami płacz, czasami zabierzcie mnie stąd. A dziś z obozu dzwoni tylko po to, żeby mu limit czasu na telefonie zwiększyć, bo chce grać z chłopakami w fifę. Nie tęskni, mówi, że nawet nie wie, kiedy zasypia. Mało tego, wszystko to, co mu matka wbija do głowy, a co w domu szwankuje, na obozie robi. Mamo, mamo, było dziś zimno, więc zabrałem bieliznę termoaktywną, żebym nie zmarzł! No szok, bo w domu przy minus 10 chce chodzić bez czapki.

Bywały takie lata, że nie potrafiłam jednej książki miesiącami przeczytać. Jak każda matka małych dzieci, cierpiałam na chroniczny brak snu. Zasypiałam i za kółkiem o 9 rano i u dentysty i u fryzjera. Marzyłam tylko o tym, żeby się porządnie wyspać, żeby tak sobie spać kilka godzin bez pobudki. W weekendy witałam świat o 4:50, bo zawsze już ktoś nie spał. Do 8 rano miałam dwa posiłki zjedzone, ugotowany obiad i pranie powieszone. W zeszłym roku książek przeczytałam 36, na zajęcia o 9 na siłowni potrafię się spóźnić. Dzieci nie dość, że śpią dłużej, to jeszcze sobie śniadanie zrobią i starym kawę do łóżka.

Kiedyś przejmowałam się bardzo sprostaniem wymaganiom w stosunku do matek, które odciskał na mnie świat zewnętrzny. A potem posłuchałam setek kobiet i zauważyłam, że wszystkie teorie są tylko ogólnym wyznacznikiem, który każda jakoś do siebie nagina albo wręcz odrzuca. Nie ma dwóch takich samych matek, nawet z własnymi dziećmi czasami postępuje się inaczej. Bo wszystko jest dość względne, życie nie jest czarno białe, a teorie są raczej sztywne. Daję sobie więcej odwagi na intuicyjne działania, na słuchanie mojej rodziny i dobieranie rozwiązań, które nam służą. Daję sobie więcej przestrzeni na popełnianie błędów i błądzenie. To normalne, nie muszę się biczować, że od razu nie mam gotowych sposobów i rozwiązań, które po latach okażą się skuteczne. Idealne matki, bezproblemowe dzieci to oksymorony. W naturze nie występują, tylko w Internecie.

Nie chodzę już po placach zabaw, nie piję udawanych herbatek, nie bawię się misiami, nie tęsknię, bo szczerze mnie to nużyło. W zamian mam ziomków do snowboardu, do słuchania muzyki, chodzenia do kina, wycieczek rowerowych, do zachwycania się tajskim żarciem i wschodem słońca na Bali. Nie muszę dzieci pilnować na każdym kroku, bo już same siebie pilnują i do sklepu pójdą same i w domu same zostaną. Książki same sobie czytają i potrzebują mnie do zupełnie innych spraw niż przyziemna pielęgnacja, kąpanie i opieranie.

Wypłynęłam na szerszą wodę. Patrzę teraz na rodziców mniejszych dzieci i wiem, że i ja tam byłam. I ja podpierałam się nosem przy piątej kawie, która i tak nie potrafiła mnie dobudzić po kolejnej nieprzespanej nocy. I ja sto razy odpowiadałam na pytanie “a dlaczego”. I ja prałam po nocach pościel i ewakuowałam się z placów zabaw, bo komenda “siku” była już po fakcie. I ja kupowałam hurtowo kaszki, pieluszki i mokre chusteczki. I ja jedną ręką mieszałam mleko, drugą zupę na obiad. I ja przeszłam etap przyzwyczajania do przedszkola. Spędziłam cztery lata na basenie, żeby teraz móc siedzieć spokojnie na leżaku i patrzeć jak moje dzieci pływają. Byłam tam i o nie, nie! Nie zapomniałam! Było i jest cholernie trudno, różowe w tym wszystkim były tylko sukienki moich dziewczynek. I jedno co mogę powiedzieć – to minie.

***Jeśli dziś jesteś w czarnej dupie, pociesz się, że to minie, to tylko etap.***

Niektóre etapy, jak bunt dwulatka, trwają kilka lat, inne kilka dni, ale wszystkie mijają. Ze wszystkich weźmiesz jakąś naukę na dalszą macierzyńską przygodę. I ze wszystkich bądź dumna, dałaś radę najlepiej jak umiałaś!

Widziałam wszystkie „po raz pierwszy” moich dzieci. Pierwsze uśmiechy, kroki, pierwsze dni w szkołach, pierwsze przyjaźnie. Widziałam też wszystkie „po raz ostatni”. Ostatnia noc w małym łóżeczku, ostatnia butelka mleka, ostatni dzień w przedszkolu. Przyjdą kolejne pierwsze i ostatnie chwile, wszystkie równie ważne. Macierzyństwo to wieczny balans pomiędzy tęsknotą za tym co było i czekaniem na to, co nadejdzie.

To wszystko samo się nie zrobiło. Lata nauki manier, powtarzane w nieskończoność magiczne zaklęcia, godziny ojojania, dmuchanie na niewidzialne rany i uczenie świata. Walczyłam o te chwile. O to, żeby bycie mamą było chwilami dumą, przygodą i przyjemnością. Walczyłam o moment wytchnienia i o luz, nie tylko “nie rób, nie dotykaj”. Biłam głową w ścianę, żeby przynajmniej jedno, czasami, posłuchało. Gryzłam paznokcie, zachodząc w głowę jak inni to robią, że tacy uśmiechnięci, a my wiecznie kłębek nerwów z oczami wkoło głowy. Teraz mam, rzadko, ale jednak małe zwycięstwa. Brawo ja. Brawo Ty. Brawo Ojcowie, Babcie, Kuzynki, Nianie, które codziennie niosą trud wychowania człowieka.

Jedne problemy zastępują inne, nie jest wcale łatwiej, jest inaczej. Kiedyś nie spaliśmy, bo dzieci stale nas budziły, dziś nie śpimy, bo się o nie martwimy, jutro nie będziemy spać, bo się będziemy czekać, aż wrócą bezpiecznie z imprezy. To minie. Taki urok, takie jest życie. Nim się obejrzymy, będą się nam wnuki na kolana pakować. Mamy przesrane.  🙂 Ale nim mrugniesz, to minie. Bo dni płyną wolno, ale lata mijają bardzo szybko.