Czy wychowujemy rozpieszczone pokolenie, które wszystko ma podane na tacy?

Czy wychowujemy rozpieszczone pokolenie? Przeprowadziłam ostatnio bardzo wiele rozmów na temat dzieci i pieniędzy. I wiem, że to nie tylko mój dylemat. Nasze dzieci mają obiektywnie dużo więcej opcji niż my mieliśmy. Wakacje all inclusive, zamawiane do domu jedzenie, wyjścia do restauracji, wiedzę o świecie pod palcem, telefon w wieku 10 lat. Czy wychowujemy rozpieszczone pokolenie, które wszystko ma podane na tacy?

Swoją pierwszą komórkę dostałam, kiedy poszłam na studia, to była ta słynna Nokia z klapką. Śpiewała reklamująca ją Kayah „I dzwonię, dzwonię do niego, z komórki na kartę pop”. I jak już miałam ten telefon to pamiętam, że szłam Karmelicką w Krakowie i tak właśnie sobie nuciłam. Miłość do Kayah trwa, tą do Nokii wyparły smartfony. A pamiętacie smsy, które miały ograniczoną liczbę znaków? Jazda bez trzymanki, umawianie się na określoną godzinę pod Empikiem na Rynku i jakoś się udawało odnaleźć bez kontaktu. Może wtedy korki były mniejsze i się nie spóźnialiśmy.

Ale dziś nie o tym. Nasze dzieci mają w wielu aspektach lepiej. Od razu też mówię, że nie jest to tekst na temat: może i mają więcej, ale naszego czasu mają mniej, bo się z tym nie zgadzam. Nie jesteśmy wcale pierwszym pokoleniem, które nie poświęca swoim dzieciom aż tyle czasu, nasi rodzice poświęcali go jeszcze mniej! Więc dziś też nie o tym.  

Stać nas na dużo więcej niż kiedyś było stać naszych rodziców. Po prostu są inne, lepsze opcje. Kto to widział w latach 80, żeby chodzić do restauracji, toż to było zarezerwowane dla krezusów, a nie zwykłego śmiertelnika. Na wakacje jeździło się do domów wczasowych z zakładów pracy, ewentualnie do bloku wschodniego, który zbyt wiele się od tego, co „u nas” nie różnił. W ramach animacji graliśmy w statki. Moda była jaka była, jak były modne wściekle różowe czapki, tak zwane „kangurki” to każdy taką miał. Tyle w temacie wyrażania siebie przez ubiór. Z zajęć dodatkowych bardzo długo pamiętam szkołę muzyczną, kółko taneczne, ewentualnie jakiś podstawowy sport, jeśli akurat przy szkole trafiła się sekcja. Nikt nie wiedział wtedy co to jest capoeira czy ceramika.

Czy wychowujemy rozpieszczone pokolenie? Czy jeśli masz już wszystkie dostępne opcje, to potrafisz to docenić? Moje dzieci nie kumają tego, że jak byłam w ich wieku to nic nie było. Pierwszego makusia jadłam chyba w wieku 15 lat i to było przeżycie, to był wielki świat, to było marzenie. Pierwszy raz leciałam samolotem na studiach, podróże wtedy to było coś skomplikowanego i w nerwach, mapa na kolanach i kanapki z kotletem. Podróż Jaworzno-Muszyna (190 kilometrów), robiliśmy z przystankami i prowiantem, a kierowca musiał się wyspać i miał kawę na drogę w termosie. Nie przyszłoby mi do głowy to, że kiedyś będziemy jeździć na takie dystanse na szybki weekendowy wypad.

Nasze dzieci bywają w wielkim świecie, w restauracji, w kinie. Nie jest to dla nich ewenement, to coś zupełnie normalnego. Jak więc pokazać dzieciom, że to wszystko to też przywilej? Bo choć my, rodzice, możemy sobie na to pozwolić, to wcale nie jest oczywistość i dla każdego normalna sprawa.

Trudne to są tematy, kiedy stać cię na coś, o czym za młodu mogłeś pomarzyć. Zakupy w sieciówkach, nowe spodnie, nie dlatego, że ze starych wyrosłeś, czy zrobiła się dziura, po prostu nowe na nowy sezon. Jak wytłumaczyć dziecku, że kiedyś na te spodnie się czekało, marzyło się o nich? Czy wychowujemy rozpieszczone pokolenie?

My zaczęliśmy od obowiązków, tłukę o tym od lat, wielokrotnie spotykając się z hejtem, ale moje dzieci mają w domu obowiązki. Wyprowadzają psa, sprzątają w swoich pokojach, podlewają kwiaty, obsługują zmywarkę, umieją wiele rzeczy ugotować, wieszają pranie, podają do stołu, potrafią zrobić zakupy, grabić liście i umyć samochód. Dla mnie to jest całkowicie naturalne i normalne. W końcu dom jest wspólny, a taki 11 latek ma siłę i głowę na karku. Te obowiązki to dla mnie wstęp do pracy. Życie nie jest tylko pasmem zapewnianych przez rodziców rozrywek i przywilejów, trzeba coś od siebie dać, samo się nie zrobi. Skoro dom jest wspólny, obowiązki w nim też dzielą się na lokatorów.

Kieszonkowe moje dzieci dostają od 5 roku życia. Od jakiegoś czasu mają swoje konto i karty bankowe, na apce w telefonie mogą sprawdzić swoje wydatki. Zachęcamy do oszczędzania, ale przede wszystkim do płacenia za swoje widzimisię. Dla moich dzieci ogromną przyjemnością stały się wyjścia na bubble tea i do sieciowych kawiarni. No cóż, taki trend, sama go lubiłam (choć jakieś 15 lat później niż moje dzieci, czasy się zmieniły). Płacą za tą przyjemność same, ze swoich. Często mają chęć, ale uczą się tego, że nie wszystkie zachcianki da się spełnić. I dobrze, gdyby się dało – przestałyby cieszyć.

Syn marzy o PS5 (ponad 3 tys zł). Nie dajemy dzieciom tak drogich prezentów ani na urodziny ani na święta, więc zbiera, oszczędza pieniądze, które dostaje od dziadków i od nas. Może uzbiera, a może cel się zmieni? Nie wiem. Od nas nie dostanie, bo ma inne systemy gier, a ta kwota jest dla mnie ogromna. Poza tym kupię jednemu, to pozostałej dwójce też muszę coś kupić, PlayStation nie będzie wspólne, bo dziewczynki grami nie interesują się w ogóle. Sorki ale nie wydam 10 tysi na głupoty. Podoba mi się sposób znajomych – obiecali synowi, że kupią mu 1 samochód, jeśli uzbiera połowę kwoty, oni dołożą drugie pół. Zbiera.

Pokazujemy dzieciom, że poziom życia zależy od pomysłu na życie, od pracy, włożonego wysiłku. Masę czasu na ostatnich wakacjach poświęciliśmy na naturalne rozmowy o przyszłości. Tłumaczyliśmy dzieciom, że to, co dziś mają dzięki nam kiedyś się skończy, bo zaczną sami się utrzymywać, wyprowadzą się, założą rodziny. Mamy świadomość tego, że może im być początkowo ciężko. Ale rozmawiamy o tym, żeby już na tym etapie gdzieś kiełkowało ziarenko – masz to co wypracujesz, a nie to, co dostaniesz od rodziców. Z moich ust nigdy nie padnie zdanie, że trzeba bogato wyjść za mąż, bo za mąż można w ogóle nie wychodzić, a jak już wyjść, to z miłości. Nie szukamy bogatego męża, same chcemy być bogate, żeby nie musieć się nikomu tłumaczyć z nowych butów. Proste.

Uczymy dzieci szacunku do pożywienia, do rzeczy, do zasobów. Gasimy światło, nie wyrzucamy jedzenia, szanujemy swoje rzeczy (tylko dziś 3 razy kogoś rano cofałam z samochodu – zgaś światło, wyrzuć papier do odpowiedniego pojemnika, nalej wody do butelki wielokrotnego użytku). Plecak kupiony we wrześniu ma wystarczyć przynajmniej do końca czerwca. Zgubisz buty, będziesz chodzić w tych, które masz. Do połowy zapisany zeszyt świetnie posłuży jako brudnopis. Rzeczy, z których wyrośliśmy, książki, których nie czytamy, zabawki, którymi się nie bawimy, odsprzedajemy, puszczamy w drugi obieg.

Odkąd moje dzieci są większe, nie mam problemów z pokazywaniem im prawdziwego życia. Włączamy się w wolontariat, pokazujemy im dokumenty o stanie powietrza, uczymy segregować śmieci, podkreślamy potrzebę dzielenia się, mówimy o kryzysie bezdomności, globalnym ociepleniu, głodzie, braku wody. Uważam, że dzieci powinny być tego świadome, to w żaden sposób nie zabiera im dzieciństwa, nie jest drastyczne, a pozwala uwrażliwić na krzywdę drugiego człowieka.

Nie wiem, czy wychowujemy rozpieszczone pokolenie, czy jesteśmy na dobrej drodze, ale mam nadzieję, że uda nam się nauczyć dzieci docenić to, co mają i z czasem odpowiednio to wykorzystać.