Liczę się z konsekwencjami, jakie mogę ponieść po publikacji tego postu, masowymi odlubieniami i hejtem. Ale dostaję tyle wiadomości, że czuję się w obowiązku po prostu to napisać. Dziecko to nie tylko lukier. To także kupa i blizna na czole.
Komentarz pod postem o spaniu z dzieckiem napisała czytelniczka ze słowami “Przyznaję, spadło mi dziecko z łóżka, zaraz mnie ktoś tutaj zlinczuje”. Czytałam trzy razy, zanim zadałam pytanie “Ale o co chodzi”. Wyjaśniła – Internety huczą, że takie rzeczy zdarzają się tylko matkom wyrodnym i na forach jest za to lincz. No więc dzisiaj wyjaśniam. Takie rzeczy zdarzają się normalnym rodzicom. Wszystkim.
Pierwszy raz z łóżka spadł nam noworodek, rozebrany do kąpieli. Nawet za bardzo nie płakał, dopiero wtedy, kiedy my oboje zaczęliśmy przed nim odprawiać show rodem z Grey’s Anatomy. Czy żyje, czy oddycha, czy części ciała wszystkie razem? Dziecko chwilkę popatrzyło, po czym, przerażone, zalało się łzami. Mieliśmy bardzo dobrego pediatrę, który do mnie, dzwoniącej we łzach spanikowanej matki, podającej parametry wysokości łóżka i życiowe odruchy dziecka, powiedział, że dziecko to przecież nie porcelanowa lalka, która się łatwo potłucze. Tulić i obserwować.
Emma miała szyty język, po tym, jak brodą uderzyła w stół w kuchni, na oczach dorosłego. Nina ma bliznę na łuku brwiowym, uderzyła się w szklany stolik, w domu z rodzicem. Pewnej chłodnej niedzieli Domi wpadł na kant łóżka, byliśmy wtedy oboje w domu. Emma zwichnęła sobie nogę na placu zabaw, 30 centymetrów od naszych nóg. Dominik też ma bliznę na łuku brwiowym, którą zrobił sobie w szpitalu, w którym byliśmy w zupełnie innej sprawie. Stało się to na oczach naszych, lekarza i pielęgniarki.
Takie rzeczy zdarzają się każdemu rodzicowi i każdemu dziecku. I wcale nie oznaczają, że ktoś jest wyrodnym, złym rodzicem. To jest normalna kolej rzeczy, życie. Wypadki się zdarzają, najczęściej w najmniej oczekiwanym momencie, zwykle w domu, w którym przecież najczęściej przebywają dzieci. I dobrze, bo to lekcja życia. Z tych zdarzeń, zakończonych happy endem, rodzą się wspomnienia, emocje i doświadczenia.
Zdarzają mi się też takie sytuacje, których opisanie potencjalnie grozi wizytą MOPS-u. Siedząc ósmy dzień pod rząd z trójką chorych dzieci w domu, zajęliśmy się ozdabianiem i wycinaniem dyni. Po 15 minutach spokojnego tłumaczenia i proszenia Emmy, aby zaprzestała prób obcięcia nożyczkami ręki Dominika, posłałam ją do pokoju, aby się trochę uspokoiła. Poszła chętnie, ale siedzenie w pokoju średnio ją bawiło, niewiele myśląc przekręciłam więc klucz. Kiedy wróciłam sprawdzić, czy emocje opadły, okazało się, że drzwi się zacięły. W trakcie kiedy ja próbowałam siłą i sprytem sforsować drzwi, pozostała w kuchni sam na sam z dynią dwójka, przy pomocy dostępnych narzędzi w postaci linijki (!), kredki (!) i nożyczek wybebeszyła dynię. Dość skutecznie. Kuchnia ze stonowanej stała się pomarańczowa, ze zwisającymi z sufitu stalaktytami z pestek. Aż kilka zdjęć ku pamięci zrobiłam, żebym wiedziała co mam robić, jak na starość będę jeździła w odwiedziny do dzieciaków, w celu małego odwetu.
Po pierwszym uspokajaniu rozentuzjazmowanego tłumu trzech czterolatków, które w zatrzaśnięciu drzwi wietrzyły wydarzenie na miarę Star Wars, moją drugą myślą było: CHOLERA (no dobra, może bardziej dosadnie). Mąż w Monachium, reszta świata w robocie, nie pozostaje mi nic innego jak dzwonić po ślusarza. Ślusarz to zwykle swój gość, co jeśli jednak trafię na obrońcę praw dziecka? Jak wytłumaczyć, że o 16 wszyscy jesteśmy jeszcze w piżamach, do kuchni nie da się wejść bez obaw o ubranie, dwoje dzieci jest od stóp do głów pokrytych pomarańczową mazią, a trzecie matka zamknęła w pokoju?
I tak siedząc z dziećmi zdarzają mi się same śmieszne sytuacje. Przyznaję, że dzieci w trakcie choroby w jeden dzień oglądały w sumie trzy godziny bajki. Oooooo, wyrodna matka! A niech mi ktoś powie, czy bywa często w takiej sytuacji, kiedy przez 12 godzin, od 7 do 19 sprawuje samodzielną opiekę nad trójką hiper-aktywnych dzieci? A potem kąpie, usypia i na noc też zostaje solo? Malowanie, rysowanie, czytanie, trampolina z łóżek, granie na instrumentach muzycznych, wycinanki, ciastolina, przebieranki w Królewny i Spidermana, malowanie twarzy, zabawa w chowanego, piknik na dywanie, laurki dla całej rodziny, tańce, występy. Patrzę na zegarek po (w mojej głowie) kilkunastu godzinach, które minęły od pobudki, a tu dopiero 10 rano! I wtedy właśnie, kiedy szukałam na necie inspiracji, co jeszcze mogę robić z dziećmi, jedna kobita mi napisała “może pieczątki z ziemniaków”? Oplułam monitor. Pieczątki z ziemniaków to ja robiłam o 7:45, a była 14!!!
A samochód, który raz doszczętnie przetrzepałam? Mimo tego, że był dość czysty, coś podejrzanie śmierdziało. Okazało się, że był to kawałek jabłka. Na moje oko, w samochodzie tkwił około miesiąca. Pan na myjni, wręczając mi kluczyki, powiedział “Pani powie następny raz, że to od trojaczków. Trzech chłopaków na dwie godziny trzeba, żeby to posprzątać”.
Sudocrem, zmora rodziców. Rok się udawało, choć cała trójka nie przepuszczała żadnej okazji, aby go dorwać w swoje małe rączki. I stało się pewnego poranka, kiedy odpieluchowanie wygrywało z każdym materacem. Ja szukałam nowego prześcieradła, mąż uruchamiał pralkę. W momencie nieuwagi, podsunęli spryciarze taborecik. Wysmarowali się od stóp do głów. Niektóre ubrania wyrzuciłam, ściana była do malowania. A jaka satysfakcja, że udało im się w końcu dopiąć swego!
Niech rękę podniesie rodzic, który nigdy nie został opluty czymś podejrzanym ze słoiczka, co miało być królikiem w brokułach, a śmierdziało jak stary chińczyk. A fekalia? No kto nie miał przyjemności? A wymioty? A kupa w pieluszce do pływania na basenie? A “mamusiu, muszę siku” powiedziane na środku Rynku trzy minuty za późno? A bieg do samochodu z dzieckiem w odległości na wyciągnięcie rąk, które “chcem kupkę” źle w czasie odmieniło? I dłoń podniesiona do twarzy śmierdząca dziwnie? Czy rodzicielstwo na pewnym etapie to nie “gówniana” robota?
Wtedy, kiedy nam najbardziej zależy i jedziemy do rodziny wystrojeni po kokardy, marząc o słit fociach, właśnie wtedy dziecko wygrzebie z niewiadomego miejsca odrobinkę pyłu, którym doszczętnie się wysmaruje. I to po drodze, w samochodzie już, 5 minut przed imprezą. I zaczyna się wtedy jazda, czyja to wina. Bo posiadanie dziecka wcale przecież nie cementuje związku. Rodzice nie mają w ogóle dla siebie czasu, za to mają coraz to nowe wyzwania, których pokonanie bywa całkowicie wykańczające. Pokłady cierpliwości wyczerpuje dziecko.
Chcę też poznać rodziców, którzy nigdy nie bujali, nie huśtali, nie brali dziecka do swojego łóżka i nie pozwalali mu usnąć w swoich ramionach. Kolka jego mać! Gdzie oni są? I czy to nie jest tak, że każdy z nas ma kiedyś taką myśl, że nie dziwi się już, że są gatunki, które zjadają młode. W końcu przestają się drzeć! Wszyscy rodzice dochodzą wreszcie do momentu chwilowego rozczarowania, kiedy odkryją, że mądre teorie nijak się mają do ufoludka, który wylądował w ich domu.
Za każdym razem, kiedy dziecko jest już w foteliku, albo w kombinezonie, w butach narciarskich, czapce, rękawiczkach, polarze i szaliku, wtedy właśnie mówi, że chce mu się przecież siku! Czy są na sali rodzice, którzy z rocznicowej kolacji musieli pędem do domu wracać przed zjedzeniem zamówionego dania, “bo się obudził i nie chce zasnąć”. Albo kiedy już ubrani, w szpilkach, założonych ten jeden raz w roku i gajerze, muszą się położyć koło swojego dwulatka, bo on chce do usypiania Tatusia, a nie Babci i koniec.
Przecież regułą już jest, że to, co smakuje dzisiaj, czego po nocy nagotujesz w zapasie, jutro już będzie fuj. Małe nóżki bardzo bolą, nie da się kroku już zrobić. Do czasu, kiedy pojawi się wizja lodów, placu zabaw, czy małego pieska na horyzoncie. Wtedy można spokojnie pobiec. I dziecko nic nie słyszy, dopóki nie jest to otwierany dwie ściany obok batonik. I wszystko, co się zepsuło, rozlało, czy zgubiło, zrobiło się samo.
Podróż samochodem powyżej godziny to jak katastrofa w ruchu lądowym. Wszyscy na zmianę płaczą, krzyczą i piszczą. Spróbuj dojechać nad morze. W Maku zatrzymaliśmy się 4 razy. Bo jest plac zabaw, a do zestawów dają zabawki. W tym stanie najmniej przejmowałam się jakością żarcia, bo dzieci i tak oprócz lodów nic tam nie lubią. Była chwilowa rozrywka i 10 minut spokoju.
Czy też googlowaliście wynalazcę mokrych chusteczek, żeby mu pośmiertnie Nobla dać za wybitne zasługi dla ludzkości? A czy wozicie zawsze i wszędzie zmianę ubrań? Bo na przykład moje dziecko uwielbia taplanie w wodzie, kąpało się każdego dnia w Bałtyku, który miał 7 stopni, z basenu nie wychodzi. Ale jedna kropla wody na bluzce sprawia, że jakby stało się nagle żywą pochodnią, biegnie przez dom, krzycząc “Maaaaamoooooooooo”, jednocześnie próbując sobie tą doszczętnie przecież jedną kropelką, umoczoną bluzkę natychmiast ściągnąć. I nie wie, co to Armagedon ten, który nie pokroił kanapki czterolatkowi w trójkąty, zamiast w kwadraty.
A może jesteś jednym z tych rodziców, który w głowę zachodzi jak inni to robią? Piękni, wystrojeni, uśmiechnięci, w domu porządek nawet przy robieniu ciasteczek, które u Ciebie oznaczają mąkę w każdym pomieszczeniu w domu. I zdaje Ci się, że jesteś jedynym rodzicem, który w maju, na przedszkolną wycieczkę, zapomni dziecku zapakować czapkę. I tylko Ty musisz zapaść się pod ziemię, kiedy Twoje dziecko zrobi głośnego bąka w Kościele. Innym jakoś to się nie zdarza.
Nie dajmy się oszukać. Dziecko to nie tylko lukier, słodkie fałdki, ogrom miłości, szczęście w czystej postaci. I jeśli zdarzają Ci się sytuacje, których nie jesteś w stanie przewidzieć, które wymykają się spoza kontroli – jesteś po prostu zwykłym, normalnym rodzicem. To, co oglądasz w katalogach to wystylizowana reklama życia, a nie codzienność. Najlepsze ostatnio życzenia – “Życzę Ci, aby Twoje życie było w połowie tak wspaniałe, jak pokazujesz to na Facebooku” to kwintesencja naszych czasów.
Od dziś pamiętaj – Marek Zuckerberg nosi codziennie szary t-shirt, żeby móc skoncentrować się na ważniejszych kwestiach niż ubiór. Czyli nasz szary, przyjmujący wszystko, rodzicielski dres, może też być wyrazem jakiejś głębszej filozofii. Pociesz się, jeśli miewasz gorsze dni i dziwne sytuacje – mnie się one na pewno już przytrafiły. Możesz się tym postem podzielić z każdym, kto też zachodzi w głowę, jak to zrobić, żeby rodzicielstwo wyglądało jak na pięknym obrazku. Możesz też przybić piątkę – jest dobrze, a Ty robisz to, co wszyscy przed Tobą. Próbujesz przeżyć, nie zwariować, tylko po to, żeby o tym wszystkim zapomnieć i za jakiś czas mówić z błogim uśmiechem, że dzieci są cudowne. I jeśli też codziennie rano podśpiewujesz sobie “będzie, będzie zabawa, będzie się działo”, przybij piątkę.
Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:
- Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
- Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
- Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
- Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!