Nie wiem, zupełnie nie wiem czemu, cały czas od kilku już tygodni ktoś mnie pyta, czy się boję. A jak mówię, że nie, to pyta, czy się spakowałam. Jak mówię, że nie, to ze zdziwienia macha w prawo i w lewo szeroko rozdziawioną paszczą. Co najmniej jakbym leciała na drugi koniec świata sama z trójką sześciolatków.
Hahaha.
Tak na serio to nadal w tym kraju kangurów są ludzie, którym się wydaje, że Polska to taki biegun, w którym po ulicach biegają misie polarne, a pierwsze, co będę musiała zrobić po przylocie, to ubrać się w futro z niedźwiedzia, zbudować igloo i trochę lodu rozpuścić, żeby woda na herbatę była. Nie wyprowadzam ich z błędu, bo i po co. Opowiadam, że nadal trzymamy jednego renifera w zagrodzie i serio pomiędzy minus dwadzieścia, a minus trzydzieści to już tak wielkiej różnicy nie ma przecież… A na pytanie, czy będę sobie mogła ściągnąć z netu szkolne raporty dzieciaków, odpowiedziałam, że u nas we wsi ze wszystkich zdobyczy techniki to tylko szaman ma radio, ale w zimie zamarza.
Tak więc lecę. W niedzielę w nocy lecę, spakuję się spokojnie w niedzielę rano. Mam przygotowaną listę rzeczy, które muszę zabrać. Top 5 zajmuje sprzęt, na którym można oglądać bajki. To jakby mi się czasem baterie rozładowały, nie było gdzie naładować i trzeba by się przerzucać na inne urządzenia. W sobotę jeszcze na plaży poleżymy, bo ma być 40 stopni. Na plusie, rzecz jasna. Kiedy pierwszy raz leciałam do Australii, wsiadłam w Warszawie do samolotu przy -30, wysiadłam w Perth przy +42. Ciekawe, jak będzie tym razem. Czy mózg nam się zlasuje, a głowa podpowie „żeś zgłupiała do reszty, wracaj na plażę”?
Dzieci już się nie mogą doczekać. I to bynajmniej na razie nie z powodu wizji rozpieszczania przez bliską rodzinę, zabawy z kolegami, czy śniegu. Najbardziej nie mogą się doczekać podróży. Bo to jedyny w ich życiu moment, kiedy mogą bez ograniczeń oglądać bajki, grać w gry, popijać soki i nie spać o żadnej konkretnej porze, a i mycie zębów stoi pod znakiem zapytania. Oczywiście nikomu o tych luzach w podróży nie mówię, bo jak powiedziałam, to od razu jedna z drugą skomentowały, że to przecież przeżywać powinni, chłonąć wielki świat, spać dużo i w tych samych godzinach co w domu, żeby jet laga nie było, przez okno wyglądać, języki szlifować. I takie tam. Kiedy zapytałam, ile razy leciały solo z dziećmi ciągiem 24 godziny, jedna się zakrztusiła i wyparowała, że jak jest korek na autostradzie i wszyscy w samochodzie zaczynają kwiczeć, to dvd w aucie idzie w ruch. Aha. Zupełnie nie wiem, dlaczego ktokolwiek w trakcie rozmowy ze mną o tej podróży się łudzi, że mam jeszcze jakieś ślady rozsądku i jakiekolwiek inne pragnienia, niż prostą chęć przeżycia. Ludzie są dziwni.
Nie wiem na razie jak współpasażerowie, ale lojalnie uprzedziłam linie lotnicze, że w niedzielę na pokładzie samolotu będzie grasował huragan El Trojacco i żeby się przygotowali na turbulencje.
Jak się lata z dziećmi? Świetnie. Sprawdza się powtarzanie sobie w myślach niezbyt cenzuralnego, ale bardzo adekwatnego tekstu „Jestem oazą spokoju, jestem kwiatem lotosu na tafli jeziora”. Pomiędzy słowa wkładamy dowolne epitety, w liczbie odpowiedniej do poziomu szaleństwa. W oryginale jest dużo kurw, ale Wy tak nie mówcie, matce tak nie wypada. Pomaga liczenie do tysiąca, na zszargane nerwy meliska lub kieliszek wina w przestworzach, a jak nie działa, to udawanie, że to nie moje dziecko, jest zawsze spoko. W ostateczności można też wyciągnąć kartę samotnej matki na stół. Dla podkreślenia dramatyzmu sytuacji najlepiej wyrwać sobie kilka włosów z głowy i rozpaćkać coś śliskiego na bluzce. No i nie wolno zapomnieć o sprzęcie grającym. Czy to nie jest najlepszy na świecie poradnik dla rodziców, którzy chcą spokojnie przeżyć podróż z dzieckiem? No ja myślę.
My tu gadu-gadu, a tymczasem mąż płacze po kątach przez wizję 5 tygodni rozłąki z dziećmi.
Hahaha.
Tak serio to aktualnie buduje mi pomnik matki roku w ogródku i zbiera na wakacje w zamkniętym ośrodku, na które będę się musiała udać po powrocie. Jak na razie korzystam z przywilejów, które daje zdanie „no przecież będziesz miał 5 tygodni wakacji”, a jak wrócę, będę korzystać z „przecież niedawno miałeś wolne od dzieci”. Nie żeby jakieś wymuszanie, czy coś, u nas w domu tylko pełne partnerstwo.
O kciuki nie proszę.
Cud. Tylko cud może mnie uratować.
I bajki.
Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:
- Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
- Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
- Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
- Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!