Nikt tak naprawdę nie wie, skąd biorą się te cholerne matczyne wyrzuty sumienia. Jakby na liście codziennych zadań do wykonania nie było już miliona pozycji, wyrzuty sumienia po prostu tam są. Możliwe, że są wpisane w rolę matki. I nawet najlepsze z matek przyznają, że je mają. Niby decydując się na tę rolę wiemy, że czeka nas mnóstwo miłości, dumy, ale i obowiązków i zmartwień. Nikt jednak nie mówi o tych wstrętnych żmijowatych wyrzutach, które dręczą. Zawsze.
Wielokrotnie spędzały mi sen z oczu. Wiem, że dzieciństwo można koncertowo spieprzyć, na pewno jest wiele rzeczy, które dzieci po czasie ocenią jako te do wymiany, może nawet będą leczyły u psychoterapeuty? Te dzisiejsze “nasi rodzice robili tak i jakoś żyjemy” w ogóle do mnie nie przemawia. Przecież otacza nas morze frustratów.
Życie jest zabawnym kręgiem, który od lat działa w ten sam sposób. Nie chcemy popełniać błędów, które popełniali nasi rodzice, robimy więc zupełnie inaczej we własnych domach. Tylko po to, żeby potem przyznać się jednak do tego, że popełniamy inne. A przyznaj się też szczerze, ile razy miałaś taki moment, kiedy powiedziałaś coś, żeby zaraz potem pomyśleć, o rany, brzmię jak własna matka. No widzę, las rąk. Bo tak to już jest w tym życiu. Miało być pięknie, wychodzi jak zwykle.
Każdy z nas doskonale zna teorię. Piękne założenia, w punkcikach wymienione przykłady, które autor uznaje za jedyne słuszne. I te hipotetyczne sytuacje. Po latach się z nich śmieję. Bo we wszystkich książkach, jakie przeczytałam o wychowaniu, te dzieci z tych książek są idealne, załapują wszystko za pierwszym razem i jeśli tylko rodzic uderzy w dobry ton, problem znika na zawsze. W praktyce mamy dzieci, które przez pierwsze 10 lat swojego życia szukają trzy razy dziennie swoich butów, nie potrafią skupić uwagi na zadaniu z matematyki, po kilku słowach wyszeptanych do ucha nie podnoszą się wcale z podłogi supermarketu i na szpinak mówią fuj do późnej starości. Ups.
W każdy dzień wiele matek zadaje sobie te same pytania – czy mogłam lepiej? Czy mogłam inaczej? Mamy gorsze dni i choć w każdej innej sytuacji machnęłybyśmy na to ręką, w przypadku dzieci sprawa jest bardziej skomplikowana. I bolesna. I, o rany, jakie morze emocji, często zupełnie nie do udźwignięcia.
Prawda jest jednak taka, że i tutaj mamy szansę na kolejny dzień. Bo zawsze jest. To, że dziś nie byłaś matką roku, nie oznacza, że nie możesz zostać nią jutro. Oczywiście we własnych oczach. Może też czas obniżyć standardy?
Swojej natury nie zmienisz. Jeśli jesteś osobą spontaniczną i wybuchową, możliwe, że przy dzieciach też tak będzie, choć może wolałabyś spokój i zen.
Jeśli nie lubisz gotować, to daję Ci medal za to, że codziennie stawiasz przed swoją familią posiłek. Nie ma się co biczować za to, że pierogi są kupne, a zupa w połowie z mrożonki. Kogo to obchodzi? Liczy się przecież efekt. Podobnie w przypadku sprzątania domu, które powierzasz komu innemu. Najważniejsze, że ktoś w domu widzi ten syf i coś z nim robi. Nawet jeśli to wcale nie jesteś Ty i nie robisz tego własnymi rękami.
Jeśli pracujesz, pociesz się, że nie da się być pracownikiem roku i matką dekady. Można jednak pogodzić te role najlepiej jak się da. Raz lepiej, raz gorzej, raz jadąc na oparach zawalając projekt, innym razem zdobywając awans. Raz mówiąc dziecku kochanie nie teraz, innym razem zabierając go na wypasione lody, żeby uczcić mały pracowniczy sukces.
Nie da się z dziećmi spędzać każdej sekundy dnia. Mało tego, nawet się raczej nie powinno, dla zdrowia psychicznego i rozwoju wszystkich zainteresowanych. Tu akurat liczy się jakość. Lepsze 10 minut pełnej uwagi, niż pół dnia egzystowania obok, ale we własnym świecie.
Nikt nie wie wszystkiego. Dobrze jest dość szybko pozbyć się omnipotencji. Bo w każdym związku z drugim człowiekiem lepiej być szczęśliwym, niż mieć zawsze rację. Nie tylko w małżeństwie.
Popełnisz błąd to go naprawisz. Dziecko można przeprosić, jak każdego innego człowieka na tym świecie. Nikt nie daje instrukcji wychowania człowieka, bo już w momencie publikacji byłaby nieaktualna. Nie mówiąc o tym, że jest to niewykonalne, bo każde dziecko i każdy rodzic to niemożliwa do przewidzenia kombinacja. Rodzicielstwo to bieg długodystansowy. Możliwe, że po drodze będą kiepskie momenty i odcinki, po których się przeczołgasz, liczy się jednak większy obrazek, nie tylko pojedyncze akcje, w których zabrakło Ci odrobiny cierpliwości czy pomysłu.
Od małych dylematów dotyczących już samej ciąży, karmienia noworodka, czy pory zasypiania, po wszystkie mniejsze i większe decyzje, wyrzuty sumienia to matczyny chleb powszedni.
Czy rodziłaś naturalnie, czy adoptowałaś, czy miałaś cesarkę – jesteś mamą.
Czy dawałaś butlę, czy karmiłaś piersią, czy jesteś eko, czy wozisz na obiady do teściowej – Twoje dzieci są nakarmione.
Czy spałaś z dzieckiem, czy bujałaś, czy od początku śpi samo, czy zasypia o 20, czy o 24 – śpi.
Czy szczepisz, czy nie, czy używasz naturalnych probiotyków, czy magicznych syropków – dbasz o zdrowie dziecka najlepiej jak potrafisz.
Czy zakładasz czapeczkę przy 25 na plusie, czy pozwalasz w listopadzie paradować bez skarpetek – masz swój pomysł na ciepło i odporność.
Czy od stóp do głów Gucci, czy ciuchy z odzysku po kuzynce – Twoje dziecko jest przecież ubrane.
Czy jesteś samotną matką, czy Twoje dziecko ma dwóch ojców, czy żyjesz w tradycyjnym modelu 2+2 – Twoje dzieci mają dom.
Możliwe, że to matka natura podsyła nam te cholerne wyrzuty sumienia. Czasami w postaci cichego głosiku gdzieś w tle, czasami głośne jak dzwon Zygmunta. Podobno mają je tylko matki, które się starają być dobre, wystarczająco dobre dla swoich dzieci. To jakby taka kontrolka, która trzyma nas w pionie. Coś na kształt check listy, dzięki której każdego dnia staramy się bardziej, choć bywa to wykańczające.
Zaakceptowałam wyrzuty sumienia jako uciążliwość tej roboty. Choćbym nie wiem co zrobiła, zawsze gdzieś tam pojawi się wątpliwość. Oby moje dzieci nigdy nie miały tej jednej, dla mnie najważniejszej – starałam się jak mogłam najlepiej. Zawsze.
Photo by niklas_hamann on Unsplash