Matka matce matką. To nic nie kosztuje.

Każda matka ma taki dzień, w którym podskakuje pokrywka garnka bulgoczącej frustracji. Bo ciągłe „a dlaczego”, bo burdel, bo nieprzespane noce, bo kupa po pachy, bo bierze udział w konkursie na pytanie „a dlaczego” zadane do entej potęgi, bo wózek nie chce się złożyć, bo ząbek idzie, bo siku koło nocnika, bo marchewkę trzeba zeskrobać z sufitu, bo ojciec znowu dzwoni, że w pracy dłużej musi zostać, bo drzemkę przerwał głośny dzwonek do drzwi, bo w lodówce nic nie ma i skończyły się pieluchy.

I ja miałam ciągi takich dni. Dni, w których nie miałam siły podrapać się po głowie. Dni, w których nie mogłam sobie przypomnieć, ile dokładnie mam lat. Dni, w których liczyłam moje dzieci i do trzech potrafiłam się kilka razy pomylić.

Moje dzieci miały wtedy półtora roku. To był piątek, zwykły dzień, podobny był do poprzedniego, dzień świstaka, w którym trzeba gotować, karmić, przebierać, sprzątać, kłaść na drzemkę, gotować, karmić, przebierać, ubierać na spacer, karmić, przebierać, kąpać, usypiać. I choć w ten dzień nie usiądziesz, przeżyjesz go w getrach i bez fryzury, pod koniec dnia padniesz bez życia, w domu nadal nie będzie nic do jedzenia i będzie w nim burdel na kółkach plus sterta prania.

Była 9 rano, a ja dotarłam na plac zabaw. Ledwo. Już o poranku wydawało mi się, że to był bardzo długi dzień. 

Usiadła koło mnie matka, którą znałam z klubiku dla maluchów. Próbowała zagadać, ale ja nie miałam ochoty na pogawędkę o pogodzie. Ani, sądząc z jej szczebiotania, o naszych słodziuteńkich aniołkach. Nie wiedziałam też co odpowiedzieć na pytanie „jakie masz plany na weekend”. Bo jedyne, co mi przychodziło do głowy to odpowiedź „przeżyć”. Nie odchodziła jednak, ale w końcu chyba zauważyła, że jestem na skraju, że to mleko się wylało i lepiej zostawić mnie w spokoju. Miałam płacz na końcu nosa, bo miałam ochotę jej powiedzieć, że chcę się po prostu wyspać. Chcę przeżyć jeden dzień, kiedy do toalety pójdę bez balastu, kiedy małe rączki nie dosięgną mojej świeżo zaparzonej kawy i nie wyleją jej burą plamą na dywanie. Dzień, w którym będę mogła wyjść z domu bez pośpiechu, z małą torebką i bez listy spraw do załatwienia. Dzień, w którym przestanę się martwić o to, że jednemu już wyszło pięć zębów, a drugiemu tylko trzy, że dziecko sąsiadki, w tym samym wieku, co moje, już siada, a moje nie, że jedno niewyraźnie mówi i wcale nie chce stawać. Dzień, w którym minie rozpacz, że już nie daję rady, a to przecież dopiero początek. 

Nie mogłam jej tak powiedzieć, bo przecież jestem matką. Matki nie biorą wolnego, matką się jest do ostatniego swojego oddechu. Nie ma gdzie uciec, nie można się schować, nie można walnąć drzwiami i krzyknąć „A dajcie Wy mi wszyscy spokój”! Matki nie narzekają, bo nigdy nie wiesz na kogo trafisz. Zamiast empatii zawsze może być konkurs na matkę roku i dziecko dekady. Lepiej milczeć przytomnie. Lepiej odpowiedzieć na zadane pytanie o to, jak się masz zdawkowo. Ok. Po prostu ok. Choć do ok jest Ci bardzo daleko.

W końcu sobie poszła, pewnie się obraziła, przemknęło mi przez myśl, ale w tamtym momencie było mi to zupełnie obojętne, nawet poczułam ulgę.

Tak więc siedziałam, nieruchomo, jak kołek. Wory pod oczami, podmyte kilkoma łzami, których nie udało się zawrócić, ukryłam pod dużymi okularami, na głowę naciągnęłam czapkę i parzyłam jak moje dzieci latają po placu zabaw z prędkością światła, wrzeszczą, kłócą się o łopatki, choć każde miało swoją, identyczną, chcą się huśtać, ale przecież jeszcze nikt nie umie, więc to ja muszę pomóc i najlepiej się rozerwać, bo jedno woła husiu, drugie żąda pomocy przy budowlach z piasku, a trzecie właśnie się rozbiera, bo jest kupa w pieluszce. W tym wszystkim ja, z nogami jakby do nich ktoś przywiązał beton, z rękami, które dziś już nie chcą się ruszać, choć jest dopiero 9 rano. Siedzę i kalkuluję. Zignorować, czy odnaleźć resztkę sił i zacząć kolejkę od kupy, a potem lecieć po kolei, jedną ręką ubijać babki z piasku, nogą huśtać, czy zbierać się do domu i tam przeczekać kolejne dziesięć godzin, aż wróci tata z pracy?

I wtedy przed oczami pojawił mi się parujący kubek kawy na wynos. Spojrzałam w górę. Uśmiechała się do mnie znajoma matka, ta sama, która chwilę wcześniej siedziała koło mnie na ławce.

Nie umiem Ci pomóc, mówiła, ale wiem, że każdemu zawsze trochę pomaga łyk gorącej kawy. Proszę. Podała mi kubek i usiadła obok w milczeniu. Piłam tą kawę i wracało trzeźwe myślenie, a wraz z nim lepsze samopoczucie. Do teraz zaliczam ten gest do najmilszych, których doświadczyłam od obcej osoby. Od innej matki, która zamiast dawać mi dobre rady, obrzucać wzgardliwymi spojrzeniami, krytykować, lub pokazywać swoją wyższość, podała mi zwyczajnie rękę, zamiast kopać leżącego, poklepała po ramieniu. Nie musiałam pytać, skąd wiedziała, że jestem u kresu. Wiedziała, bo wszystkie miewamy takie dni, w których potrzebujemy, żeby ktoś nad nami po-ojoj-ał i przykleił nam plasterek z Batmanem na niewidzialną ranę.

Czy nie byłoby pięknie od czasu do czasu zdobyć się na taki prosty gest? To nic nie kosztuje. Można potrzymać drzwi matce, która siłuje się z dzieckiem w chuście i drugim u nogi, pozbierać rozwaloną siatkę zakupów, przepuścić w kolejce matkę z maluchem w furii, rzucić porozumiewawcze spojrzenie tej, która przemawia do kilkulatka leżącego na ziemi, ustąpić miejsca ciężarnej, przysunąć krzesło karmiącej matce, ugotować gar zupy koleżance na patologii ciąży, zabrać starsze dziecko na spacer, żeby mama mogła przez chwilę zająć się noworodkiem, pomóc wgramolić się do autobusu matce z tobołami, wózkiem i dzieckiem na ręce, odebrać ze szkoły dziecko koleżanki, upiec ciasto na kinderbal dziecka znajomych, powiedzieć komplement, pochwalić, zaprowadzić na imprezę córkę sąsiadki, przypilnować na placu zabaw malucha, żeby mama mogła z drugim skoczyć do toalety.

To nic nie kosztuje. A pomaga. Możliwe, że ten drobny gest naprawdę uratuje komuś dzień, odbierze odrobinę stresu. I pozwoli uwierzyć, że kiedyś, może już jutro, na pewno będzie lepiej.

Nie jesteśmy w tym same, a karma wraca. Może to Tobie jutro przyda się trzecia ręka, gest solidarności, albo dobra kawa, którą na moment wytchnienia podaruje Ci inna matka? To nic nie kosztuje.

Zdjęcie: źródło

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!