Jak fajnie być mamą.

Czasami pośród mojego umęczenia i narzekania pojawi się taki promyczek, który prowadzi mnie prosto do odkrywczej myśli, jak to fajnie jest być mamą.

W ciąży mimo mdłości i spuchniętych łydek mogłam sobie jeść co chciałam, spać do woli a wszystkie wariackie zachowania zrzucić na hormony. Będąc mamą mam wymówkę na wszystko. Nie chcę mi się z kimś spotkać, jechać na nudny zlot rodzinny, głowa mi leci w kinie – przecież mam dziecko!

Po urodzeniu dzieci zostałam z automatu zaproszona do tajemnego klubu mam. Dostałam przepustkę do wiecznego bycia “jedną z nich”. W ciągu tych kilku ostatnich lat wyjaśniło mi się już w głowie to, co wiele ludzi miało na myśli mówiąc “Zobaczysz jak będziesz miała dzieci!” Powoli zaczynam kumać o co im wszystkim chodziło.

Wcześniej byłam w miarę dobrze zorganizowana, ale po urodzeniu dzieci stałam się mistrzynią. Każda kartka mojego kalendarza wypełniona jest szczepieniami, balami karnawałowymi, pasowaniami na przedszkolaka, przeglądami zębów, kinder balami, basenem, baletem i innymi zajęciami. Dzieci lubią rutynę? Więc i ja ją pokochałam. A rutyna nieodłącznie wiąże się z logistyką. Moja doba rozciągnęła się przynajmniej do 25 godzin. Mogę na pewno dużo więcej osiągnąć każdego dnia.

Codziennie uczę się trudnej sztuki negocjacji. Wcześniej uczyłam się tego w pracy i na studiach, ale to żadna mi tam sztuka nauczyć się jak za pomocą racjonalnych argumentów przekonać innego dorosłego do zaakceptowania swojego poglądu. Za to przekonanie pobudliwego dwulatka, aby zakończył fascynujące taplanie się w kałuży na rzecz mozolnego powrotu do domu na zdrowy szpinak, to jest dopiero wyzwanie!

Poprawiło się moje zdrowie. Zdrowiej jem dbając o dietę dzieci, od pierwszych wiosennych promyków do pierwszego śniegu bawię się z dziećmi na zewnątrz, nie mam czasu na zarwane na mieście noce zakończone kebabem o 4 nad ranem.

Ciągle się rozwijam. Wraz z posiadaniem dzieci musiałam nauczyć się tak wiele rzeczy. Nie rodzimy przecież dzieci z instrukcją obsługi. Z książek, z rozmów z innymi matkami, z czasopism, ze szkoły rodzenia, od pielęgniarek w szpitalu nauczyłam się jak obsłużyć moje maluchy. Zdobyłam wiedzę o rozszerzaniu diety, usypianiu, edukacyjnych zabawkach. Nauczyłam się jak zrobić strój wróżki w jeden wieczór, jak naprawić pluszowego misia i jak namalować zebrę. A jeszcze tak wiele przede mną!

Pracuje nad sobą. Chcę, aby moje dzieci były kiedyś ze mnie dumne. Staram się więc stawać codziennie lepszym człowiekiem. Wiem, że te małe istotki chłoną moje zachowania jak gąbka, w końcu jestem dla nich na razie największym autorytetem. Tym bardziej w ich obecności staram się nie przeklinać, nie krzyczeć, nie mówić źle o innych ludziach, jestem uprzejma, miła i staram się być spokojna.

Dzięki dzieciom przeżywam dzieciństwo na nowo. Pozwalam sobie na to, żeby razem z nimi tarzać się na dywanie wśród lego, lać się wężem ogrodowym, biegać na boso po łące i do znudzenia bawić się w chowanego. Odkrywam ponownie świat, odpowiadając na tysiąc pytań “A dlaczego”. Moje życie dzięki dzieciom nabrało zupełnie innego wymiaru. Jest pełne, ciekawe i dużo głębszy jest jego sens.

Jeśli miałam jakiekolwiek wątpliwości co do mojego męża, rozwiały się. Życie w piątkę (lub w trójkę czy czwórkę) jest zupełnie inne od tego, jak kiedyś sobie żyliśmy we dwoje. Jasne, możesz mieć pecha i może się okazać, że jesteś z bucem dla którego bycie Tatą sprowadza się do roli dawcy spermy. Ale patrząc naokoło, podziwiając kilku znajomych ojców, kilku blogerów ojców (szczególnie Blog Ojciec) i przede wszystkim – ojca moich dzieci – dochodzę do wniosku, że na tym polu wiele z nas czeka wspaniała niespodzianka. Okazać się bowiem może, że człowiek, z którym dzielisz życie, jest najlepszym ojcem pod słońcem. Nie boi się na pół roku zawiesić swojej kariery żeby zostać na tacierzyńskim. Wie, że ten czas bliskości z malutkim dzieckiem nigdy już nie wróci. Traktuje to jak inwestycję w ojcostwo, a nie jak coś, czego trzeba się wstydzić. Uczy się co to jest Hello Kitty. Wie co to jest tutu, ba, odróżnia nawet sukienkę od spódnicy. Wielokrotnie lepiej od Ciebie radzi sobie z dziećmi. Wykazuje się męskim spokojem i rzeczowym podejściem do wszelkich sytuacji awaryjnych. Patrzysz jak zajmuje się dzieckiem i kochasz go jeszcze bardziej. Nie boi się kangurować synka który jest wielkości jego dłoni, wstaje w nocy osiemdziesiąt razy, a potem idzie na 12 godzin do pracy grać twardego menagejro, daje sobie paznokcie córce pomalować, bawi się lalkami i tysiąc razy rysuje fioletowego kucyka Pony. Plecie warkoczyki, udaje żabkę, karmi, pierze, prasuje, sprząta, przebiera pieluchy. Nie boi się zostać na cały weekend sam z trójką dzieci. Aktywnie uczestniczy w każdym wydarzeniu. Mało tego – nie czuje się przy tym mało męski. Przeciwnie – jego męskość osiąga wtedy w Twoich oczach apogeum.

Miłość w ogóle nabrała dla mnie zupełnie innego znaczenia. Ta do dzieci nie ma żadnych granic. Jest nie do opisania słowami i całkowicie niewyobrażalna. To ona sprawia, że mogę egzystować, choć nie spałam już ponad 4 lata. Ta miłość towarzyszy mi w każdej sekundzie życia. Dziecko rodzi się bez żadnych oczekiwań, czy uprzedzeń, bezineteresownie kocha najbardziej na świecie, nie widzi żadnych wad, nie dba o mój wygląd, zasobność portfela, czy drogie gadżety. W zamian chce tylko mojej uwagi, nic więcej.

Fajnie jest być mamą. Najlepiej.

P.S. Ten post nie ma nic wspólnego z tym, że dziś jak wróciłam z pracy troje dzieci rzuciło mi się na szyję, zaczęło całować i usłyszałam po kolei: Jesteś piękna mamusiu. Kocham Cię mamusiu. Tęskniłam za Ciebie cały dzień!

FullSizeRender