Bunt dwulatka, bunt trzylatka, pięcio i ośmiolatka. Wszystkie to znamy, niektóre aż za dobrze. A bunt matki? Ktoś zna?
Wiadomo, że bunt dwulatka mija wraz z pojawieniem się buntu trzylatka. I tak do lat nastoletnich, wtedy to dopiero rollercoaster. Wywołane nie wiadomo czym, irracjonalne zachowania dzieci, które powodują spazmy, krzyki, tupanie, kopanie, trzaskanie drzwiami, pisk. Może trwać moment, może trwać pół godziny. Czasami udaje się je poskromić, czasami trzeba delikwenta zostawić w spokoju w bezpiecznym miejscu. Niestety bardzo często występują w zatłoczonych marketach, w kolejce po lody i na komunii u dawno nie widzianej kuzynki, na oczach wszystkich ciotków i wujek. No bywa, trzeba przywyknąć, za bardzo się tym nie przejmować, liczyć na to, że szybko i bezboleśnie minie.
A czy ktoś spotkał się z czymś takim, jak bunt matki? No, słucham, proszę bardzo? Kto wyjaśni, na ochotnika? Co to? Z czym to się je? Czy to jest wtedy, kiedy o 8 rano, po dwóch godzinach biegu przez płotki poranka, kiedy to stary nie może gaci czystych zlokalizować, oko równo pomalować się nie chce, znowu zabrakło mleka, jednemu się przypomniało, że do szkoły trzeba zieloną bibułę i czerwone guziki koniecznie i że pani mówiła o tym już przynajmniej ze trzy tygodnie temu, drugi ma dziś robić sałatkę owocową w przedszkolu, ale to starsze wyżarło i banana i jabłko i maliny i na sałatkę zostały jedynie mandarynki, a najmłodsze wyje, bo chce dziś koniecznie loki. Czy to jest wtedy, kiedy o tej 8 rano, krzywo pomalowana, spóźniona, spocona od intensywnego treningu i rozciągania w ramach zapinania w foteliki, z plamą po kawie słyszysz z tyłu maaaaaaamoooooo i wybuchasz, wściekła rycząc: cooooooo?!!!!!
Dzieci przeżywają swoje bunty, bo ich emocje nie są na tyle wykształcone, aby umieć adekwatnie zareagować. Ale czy nas ktoś uczył, jak reagować no to samo pytanie zadawane pod rząd szesnaście razy? Czy nas ktoś przygotował na mówienie do ściany? Czy nasze emocje mogą znieść ogrom obowiązków, latami pod presją czasu, z ciągłymi wyrzutami sumienia, w komplecie z permanentnym brakiem snu? Czy jesteśmy w stanie w kółko powtarzać to samo bez żadnej reakcji z drugiej strony?
Podziwiam wszystkich rodziców, którzy nigdy nie tracą zimnej krwi.
Mnie się do końca nie udaje. Nie zawsze. Są takie dni, kiedy na przykład jadę samochodem i na kolejną kłótnię moich dzieciaków nie reaguję. Puszczam po prostu głośniej muzykę i zagłuszam jeden jazgot innym. Są takie dni, że kręcę te loki z uśmiechem na ustach, kręcę, choć jaśnie pani nie potrafi nawet sekundę siąść na tyłku bez ruchu, kręcę cierpliwie, ale jak primabalerina zaczyna odmierzać linijką, czy aby na pewno równo po obu stronach, bywa, że walnę lokówką i wycedzę, musisz chyba sama, ja lepiej nie umiem, po czym idę się na chwilę zamknąć w pokoju i walnąć głową w ścianę.
Bywają takie niedzielne popołudnia, kiedy osiągam limit przyjętych na klatę zdań zaczynających się od „mamo”. Bywają takie niedzielne popołudnia, kiedy osiągam limit wypowiedzianych słów zaczynających się od „proszę”. Proszę posprzątaj w pokoju, proszę zakręć wodę, proszę przyjdź na obiad, proszę dokończ zadanie, proszę zjedz warzywka, proszę ręce umyj, proszę nakarm psa, proszę nie krzycz, proszę nie zabieraj siostrze piłki, proszę nie kłóćcie się już. Bywa, że to proszę razy trzy osobniki dziesięcioletnie aktualnie na stanie tyle razy wypowiem, że o tej szesnastej z minutami w niedzielę zdarzy mi się krzyknąć STOP! DOŚĆ! Z całego gardła tak i bez żadnego proszenia. Dumna jestem z siebie, bo bez inwektyw, bez rzucania mięsem, bez gorzkich żali nawet mi to wychodzi. Po prostu muszę krzyknąć, żeby ktoś mnie w ogóle usłyszał, muszę sobie krzyknąć, bo się inaczej uduszę, muszę jakoś zaakcentować to, że się w środku gotuję. I mam jakieś takie wrażenie, że gdybym wtedy powiedziała te kilka tonów ciszej „moja droga rodzino, bardzo przepraszam, obiecuję poprawę, ale czy możemy, bardzo proszę, nic już dziś ode mnie nie chcieć” to by raczej nie pykło. Krzyk też nie pomaga, ani mnie ani im ani sytuacji, no ale to taka moja naturalna czasami reakcja. Bunt matki.
I tak jak dzieciom nie jest przykro, że mają te swoje napady złości, buntu, czy zwykłego rozklejenia się, tak i my nie powinnyśmy być jakoś szczególnie rozczarowane sobą, jeśli i nam się zdarzą. Tak jak i dla dzieciaków, tak i dla dorosłych czasami wszystko zdaje nam się być nie tak i zdarza nam się swoich emocji nie poskromić tak, jak trzeba. To jest całkiem normalne. Bywa, że nasz wewnętrzny kręgosłup modelowego zachowania przykładnego rodzica na chwilę się rozładuje od ciągłego walenia w guziczek „święta cierpliwość”.
Jest taki rodzaj frustracji, który znają tylko rodzice. To szukanie misia, który się zgubił kilka lat temu pięć minut przed tym, jak będzie już za późno, żeby w ogóle gdziekolwiek pójść. To mamo siku, kiedy dziecko zapięte w foteliku samochodowym siedzi na tylnym siedzeniu, w rajstopach, getrach, czapce, szaliku, rękawiczkach i kombinezonie. To ta nagła potrzeba zrozumienia układu słonecznego podczas 57 minuty usilnych prób położenia delikwenta spać, kiedy wiesz, że jest 22 z minutami, a czekają na Ciebie gary, pranie od rana gnijące w pralce, rachunki i mail, który musisz dziś wysłać. To kompletny brak jakiejkolwiek współpracy w zakresie żywienia. Pomidorówka jedzona wczoraj na hektolitry dziś jest trucizną. To wtedy pojawia się ten bunt. Bunt matki.
Czasami jedyne, co można w takim momencie zrobić, to siarczyste przekleństwo, nawet jeśli zostaje powiedziane w głowie. Bywa, że tych emocji nie uda się zamaskować, ukryć. Ale przecież dzieci mają prawo dorastać z rodzicami, którzy dają im cały wachlarz emocji. Bo tak potem wygląda życie. Nie jest bezproblemowym spacerkiem po parku, ptaszki ciągle nie śpiewają, a słonko nie zawsze świeci. Bywamy smutni, źli, rozczarowani, zagubieni, zmęczeni. Wszyscy, mali i duzi. To jest normalne. Jakoś trzeba odreagować. Dopóki nikomu nie dzieje się krzywda, to jest normalne.
Tak jak dzieci, potrzebujemy wtedy ochłonąć. Jedne zamkną się w łazience, inne wyjdą na spacer, pójdą wcześniej spać, łykną meliski, zadzwonią do psiapsi. Minie.
Bunt matki. Bunt ojca. To normalne.