Jeden dobry, słoneczny dzień.

Kiedyś, za dawnych czasów, kiedy jeszcze od popatrzenia na tabliczkę czekolady nie robił mi się cellulit nawet na uszach, w czasach, kiedy 5 rano to nie był czas na pobudkę, a ewentualnie kebab na mieście po całonocnej imprezie, w tych czasach nie miałam większych marzeń. Nigdy nie byłam osobą, która wyobrażała sobie kolor bukietu do ślubu, a potem imiona dla gromadki dzieci.

Nie wiem, czy bałam się, że mi się te marzenia nie spełnią, czy może zbyt zajęta byłam naprawianiem tu i teraz, żeby wybiegać w przyszłość.

Odkąd jednak odnalazłam siebie, swoje ja i wiem już, czego do szczęścia mi potrzeba, nauczyłam się też mieć marzenia. I to nie tylko takie ekstremalne w stylu „dom w pierwszej linii brzegowej gdzieś, gdzie zawsze jest ciepło”, a całkiem zwyczajne, jak pobudka w sobotę o 9.

Moje marzenia są bardzo przyziemne. Choć niedawno napisała mi czytelniczka, że prosić trzeba o bardzo dużo, bo wtedy jest szansa, że choć trochę się spełni, nadal marzę przede wszystkim realnie.

I chcę Wam dzisiaj napisać o czymś bardzo dla mnie ważnym.

1.

Nigdy nie byłam typem podróżnika. Zwiedziłam Stany, Australię, Meksyk i wiele Europejskich miast, ale raczej utartymi ścieżkami. Nie lubię spać w namiocie, ani ryzykować życiem i zdrowiem, byle jak najtaniej coś przeżyć. Lubię codziennie się wykąpać i być w miejscu, gdzie nikt mnie za dolara nie zadźga.

Jednym z moich wielkich marzeń była Grecja. I w tym roku, to w sumie niewielkie i wcale nie jakieś bardzo skomplikowane marzenie się spełni. Zawsze było coś. W zeszłym roku, kiedy już wydawało się, że w końcu nic nie stoi na przeszkodzie, dzieci tak chorowały, że odbębniliśmy 3 tygodnie w sanatorium nad morzem. W tym roku też znaleźliśmy odpowiednią wycieczkę właściwie w ostatniej chwili. I choćby nawet lot był przy rozespanych w środku nocy dzieciach nużący, hotel nawalał w jakimkolwiek aspekcie, a na plaży kamienie pośród piasku, ja wiem, już dzisiaj, że mnie się tam będzie podobało. Bo marzenia, szczególnie te spełniane, smakują zupełnie inaczej. I piszę to z urlopu, na którym pierwszy raz pójdę w Bieszczady i wykąpię się w Solinie. To też były moje wielkie marzenia.

2.

Kilka lat temu postanowiłam, że stanę się długodystansowcem. To było na tyle idiotyczne, że jeszcze wtedy paliłam jak smok, nienawidziłam biegać i robiłam wszystko, aby moje życie dalekie było od konsekwencji i rutyny. To bieganie to był dla mnie test. Test własnej ambicji i woli walki.

Początki były tragiczne. Do teraz nie potrafię odpowiedzieć na skomplikowane pytanie „czy lubię biegać”? Bo chyba jednak nie lubię. Jest zawsze ciężko. I wtedy, kiedy o 5:50 lecę przed siebie powitać świt i robię tylko szybkie 7 kilometrów, snując plany na najbliższy dzień, jak i wtedy, kiedy przygotowuję się do startu i biegnę 30 kilometrów. Trening woli, jaki sobie funduję za każdym razem, kiedy wkładam buty do biegania, to pakt z diabłem. On zawsze mi te buty rzuca kawałek dalej, kusi mnie ciepłą pościelą, kieliszkiem wina, filmem w tv, a w końcu cichutkim głosikiem, który mówi, no co Ty, posiedź sobie, masz tak ciężko na co Ci to, komu Ty coś chcesz udowadniać. Zimno jest.

Ale biegnę, biegnę przed siebie. Po maratonie przeżyłam załamanie, ale po 5 miesiącach znowu stałam na mecie. I po tamtym starcie znowu odpuściłam. Biegam co prawda regularnie, bo to pozornie najszybszy sport, ale dziś zapewne bym umarła, gdybym zamierzała przebiec maraton. Zeskrobaliby mnie z trasy.

Nie chciało mi się, minęła motywacja, ogarnęło mnie lenistwo i ciągłe wymówki. A bo to lato, albo śnieg, bo dzieci, bo coś, bo ktoś, bo nie teraz. I w końcu znowu mnie kopnęło. Chcę tam być. Chcę ćwiczyć, w pocie, krwi i łzach, chcę przepychać moje ciało przez granice, które już kiedyś pokonałam. Chcę poczuć znajomą euforię i satysfakcję z wygranej walki.

Zarejestrowałam się i 16 października, z numerem 3658, znowu pobiegnę w półmaratonie. Tym samym zrealizuję, po raz kolejny, moje wielkie marzenie, które kiedyś wydawało mi się nieosiągalne. Jestem długodystansowcem. Mogę.

3.

Nie lubiłam nigdy niczego, co stawało się monotonne. Jeśli w czymś stawałam się choćby dobra, momentalnie mnie to nudziło i przestawało interesować. Nie chodzi nawet o trudności, bo te mnie motywują. Bardziej o powtarzalność. Jestem typowym Strzelcem. Idę naprzód, zdobywam i idę dalej. Całe życie według schematu zakuć zdać zapomnieć. Tak było w każdej mojej dotychczasowej pracy, w życiu, w sporcie. Wszystko na chwilę.

Tym bardziej codziennie zadziwia mnie ten blog. To, że mnie nie nudzi, że chce mi się wymyślać nowe tematy, siebie co chwilę motywować, przekraczać kolejne założone cele, mimo ogromnej konkurencji, przeć do przodu.

Ale chyba nic jeszcze nigdy w życiu nie było takie moje, takie zrobione tylko moimi rękami, od początku do końca powstałe z pomysłu na coś, czego gdzieś tam potrzeba.

I choć według niektórych piszę kolejny nudny blog o zupkach i kupkach, zdobyłam już wiele. Ranking Jasona, konkurs blog roku i najważniejsze – co miesiąc już blisko 70 tysięcy czytelników. Nadal wydaje mi się to szaleństwem.

Jest taka jedna impreza, bardzo elitarna, na którą ciężko się dostać, bo wszyscy chcą być, a miejsca ograniczone, symbolicznie w wolnym mieście. Blog Forum Gdańsk. W tym roku i ja tam będę. Dziękuję Wam. To wszystko przez Wasze lajki, komentarze, udostępnianie, polecenia moich tekstów, codzienne odwiedziny, głosowanie, motywację, słowa krytyki. Bez Was blog jest tylko pamiętnikiem matki frustratki. Dziękuję.

Może to wszystko to nic, pierdoły, gdzie tam do wielkich marzeń. Ale to moje szczyty, choć dla kogoś to może tylko małe pagórki. To detale, z których składa się życie.

I Tobie życzę, aby coś, o czym marzysz się spełniło. Nawet jeśli jest to po prostu jeden dobry, słoneczny dzień.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!