Współczesne kobiety są… Takie jakie chcą być!

Współczesne kobiety są zadbane, wykształcone, zaradne. A gówno prawda. Współczesne kobiety są takie, jakie chcą być. I najciekawsze są na szczęście nadal te, które mają coś do powiedzenia, nawet wtedy, kiedy sztuczne piersi wyrastają im zaraz tam, gdzie kończy się szyja.

Mam kilka koleżanek, które nie mieszczą się w rozmiar 0. Nie przeszkadza im to jednak w eksponowaniu dorodnego (choć obwisłego) biustu, chodzeniu w obcisłych sukienkach (opiętych na wielu rolkach i fałdkach) i graniu w siatkówkę plażową w bikini, choć jak się dobrze rozpędzą, muszą podtrzymywać stój, żeby im co nieco nie wyleciało. Czują się kompletne i to dzięki temu są w szczęśliwych związkach, wiodą satysfakcjonujące życie i zarażają uśmiechem. Mam też kilka koleżanek, które nigdy nie są zadowolone ze swojego wyglądu i stale o tym mówią. Są zawsze na diecie, właśnie lecą na fitness, a swoje szczęście uzależniają od obwodu swoich bioder. Tak, jakby uwierzyły, że te kilka kilogramów mniej, co najmniej jak magiczna różdżka, wszystko odmieni i rozwiąże każdy życiowy problem. A przecież te piękne i nieskazitelne nie mają immunitetu. Bywają nieszczęśliwie zakochane, rzucane, zdradzane, okradane. Życie to nie tylko wygląd. Mówi się, że za każdą sex-bombą stoi facet, który jest nią znudzony. Może coś w tym jest.

Dzisiejszy świat oszalał na punkcie opakowania. Ładnym ludziom podobno lepiej się żyje. Mówię podobno, bo osobiście uważam, że najlepiej żyje się ludziom, którzy lubią to, co widują codziennie rano w lustrze i mają do siebie spory dystans. To wtedy są w stanie uwierzyć, że media społecznościowe nie muszą być dla nich wyznacznikiem jakiegokolwiek trendu i nie muszą na siebie spoglądać przez filtry. Nie muszą być w żadnym rozmiarze. I wcale nie muszą się wszystkim podobać. Bo każdemu podoba się tylko dolar.

Martwią mnie trendy zachwalane przez celebrytki, które są niczym więcej jak tylko koncertową ściemą i zmieniają się szybciej niż kierunek wiatru. Nie kumam na przykład zachwalania diety zmieniającej rysy twarzy, po to tylko, żeby się za moment dać przyłapać na operacji powiększania, odsysania czy wypełniania tego i owego.

Nie kumam zachwalania snu i wody jako jedynych czynników idealnego wyglądu, a za tydzień piania peanów na cześć cotygodniowych zabiegów medycyny estetycznej za jedyne pięć tysięcy jeden.

Nie kumam robienia zdjęć niby to swojego autorstwa śniadaniom, które zostały kupione w restauracji i dostarczone pod drzwi w pudełku z modnym adresem.

Nie do końca rozumiem zdjęcia w klubach z fitnessem w pełnym makijażu, bez biustonosza i z wypiętym tyłkiem. No chyba, że ich właścicielka poszła tam poćwiczyć jakiś inny sport. Do fitnessu cycki bez kagańca się nie nadają, a makijaż spływający razem z potem nie wygląda zbyt atrakcyjnie.

Nie do końca wiem, na czym polega trend zachwalania swojego naturalnego wyglądu, skoro od lat ma się platynowe włosy (dla niewtajemniczonych – ten kolor w naturze nie występuje) i obstrzykiwane usta a’la wigilijny karp, czy też, jak to doskonale ujęła Kaśka Nosowska, wyciory waciane.

Nie wiem jakie to jest ciało gotowe na lato, bo na zimę też przecież musi być gotowe. Nie jestem niedźwiedziem, nie podlegam hibernacji, ze swoim ciałem wychodzę do ludzi okrągły rok.

Nie czuję jakiegoś wielkiego podziwu do kobiet, które pozują bez makijażu, z włosami nietkniętymi farbą i naturalnymi paznokciami. Ani nie czuję obrzydzenia do tych, które sobie worki pod oczami wypełniają nadmiarem tłuszczu z tyłka, a na twarzy mają wytatuowany kontur ust. Ich broszka.

Współczesne kobiety są wiecznie okłamywane. Bądź sobą, krzyczą z jednej strony. Zrób dziubek do selfie, wołają z drugiej. Tylko po co kłamać? Po co samej sobie przeczyć? Nie lepiej w najgorszym wypadku przemilczeć, niż udawać, że taka się obudziłam? Po co mówić, że to geny, skoro pół dnia spędzasz na siłowni, a na kolację jesz listek sałaty. Przecież każda z nas ma oczy i widzi kobiety na ulicach. W 90% zwyczajne. Z siatą, zmarchą, odrostem i cellulitem. Może czas zejść na ziemię. Tak sobie zrobiłaś, to tak masz, po co drążyć temat. Czy nie lepiej by nam się żyło, gdybyśmy przestały udawać?

Mam sztuczne rzęsy i paznokcie, od lat farbuję też włosy, w naturze w kolorze mysich ogonków. Na paznokcie szkoda mi czasu. Nie umiem nic w domu zrobić w rękawiczkach, więc moje łamiące się paznokcie raz w miesiącu przemiła Chinka zakrywa pancerną miksturą hybrydy i akrylu. Bez makijażu wyglądam jakbym kilka lat siedziała w piwnicy, ale nie chce mi się malować, chwilowo straciłam wenę. Jeszcze bardziej nie chce mi się tego makijażu zmywać pod koniec dnia, kiedy jestem wyrąbana i zasypiam w locie pomiędzy zrzuceniem bamboszy, a opadnięciem na poduszki. Noszę soczewki, gryzą mnie płyny do demakijażu, irytują kłaczki z wacików w kącikach oczu. Poza tym od czasów Dynastii zawsze mnie frapowało, jak to jest obudzić się rano i od razu wyglądać jak Alexis. Hehe, teraz już wiem. Obcięłam jakiś czas temu włosy i właściwie, odkąd zeszłam z fotela, z powrotem zapuszczam, bo nie ma nic wygodniejszego niż kucyk. Ćwiczę, bo lubię i dla zdrowia. Chodzę z moim wyglądem na skróty, częściowo z lenistwa. I dobrze mi z tym. Najmniej przejmuję się tym, że Halinka o nazwie konta „dziubeczek123” napisze w komentarzu pod moim zdjęciem „Fuj, sztuczne rzęsy, masz pewnie polepione kikuty”. No chyba Ty.

Każda z nas robi tak, jak jej wygodnie i jak jej się podoba. Współczesne kobiety są takie, jakie chcą być. I w końcu mogą. Laska, która ma białe kozaczki, doczepiane włosy do pasa i krzykliwe pomarańczowe szpony, nie poszła do kosmetyczki czy na zakupy z zamkniętymi oczami. To się jej podoba. Tak samo jak tej, która robi samodzielnie kosmetyki, bo wierzy, że chemia w nich zawarta ją zabije. Jak i tej, która zbiera na operację powiększenia pośladków. Nie dajmy się sklonować i wszystkie wrzucić do jednego wora. Obronienie własnego wyglądu to też sztuka wymagająca pewności siebie, której nie da się zachwiać głupim komentarzem, czy gardzącym spojrzeniem. Jeśli się sobie podobasz z nadwagą i różowymi włosami – nikomu nic do tego. Nie podoba się? Niech odwróci wzrok.

Bądź sobie jaka chcesz, byle uśmiech Cię nie opuszczał. Niezależnie od opakowania, rozmiaru miseczki, koloru paznokci i długości włosów, dla każdego z nas w poniedziałek jest początek nowego tygodnia, oddział onkologiczny zawsze jest przerażający, nikogo z nas nie ominą choroby, zawody miłosne, wypadki, straty, cierpienie, starość, a w końcu taki sam koniec. Przemyśl to sobie sobie.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!