Ja bym tak nie mogła.

Odkąd wylewam swoje myśli do internetowego pamiętniczka, jedno nie przestało mnie zadziwiać. Wszyscy doskonale wiemy, że różnimy się od siebie, a jednak nadal mamy potrzebę informowania o tym innych i przy każdym ruchu drugiej osoby komentować “ja bym tak nie mogła”.

Skąd “ja bym tak nie mogła” się bierze? Im więcej o tym myślę, im bardziej staram się to zrozumieć, tym częściej muszę stwierdzić, że te komentarze „ja tak nie mam”, „ja bym nie potrafiła”, to zwykle nic innego jak zazdrość. To nie jest troska, ciekawość, zwykły komentarz, inne zdanie, podziw. To jest czysta, trochę zawoalowana ale jednak zazdrość. I brak poczucia własnej wartości. Nie cieszymy się z sukcesów innych ludzi, bo swoich nie mamy. Nie podziwiamy kogoś, bo mu zwyczajnie zazdrościmy, że udaje mu się osiągnąć coś, czego sami nie zdobyliśmy.

Sukces? To na pewno znajomości, fuks, lizusostwo.

Płakałaś? Ha, masz gorzej niż ja, wiedziałam!

Pieniądze? Na pewno kradzione albo ktoś ci dał.

Schudłaś? Taka przemiana materii, budowa.

Podróże? No jak się ma tyle kasy…

Wychodzisz wieczorem? Wyrodna, ja bym tak nie mogła dzieci zostawić.

Mini? Wstydu nie masz.

Biegasz? Masz za dużo czasu.

I tak dalej. To się nigdy nie kończy.

Zazdrośnicy nie chcą zobaczyć wysiłku i pracy, bo wtedy musieliby przyznać sami przed sobą, że tego wysiłku i pracy nie chce im się włożyć w osiągnięcie danego celu. Po co się starać, jak można całe życie wynajdywać sobie wymówki i rozmaite tłumaczenie stanu beznadziei?

Dużo trudniejsze i bardzo przygnębiające jest przyznanie przed sobą, że coś nam w życiu nie wychodzi, czegoś nam brak. Dużo łatwiejsze jest wyśmianie, szydzenie, umniejszanie komuś. Tak po prostu jest łatwiej.  Z tym, że wtedy tracimy podwójnie.

Nie dość, że nie sięgamy po to, czego podświadomie pragniemy, to jeszcze niepotrzebnie wbijamy komuś szpilkę. A przecież karma wraca. Wraca i gryzie nas w tyłek, wali po głowie.

A tymczasem wszyscy mamy tyle samo czasu w ciągu doby. Można być niesamowicie zajętym i zabieganym emerytem, można być pracującą matką trojaczków, która znajduje czas dla siebie.

Można podróżować jeżdżąc po ekskluzywnych hotelach, a można przejechać stopem całą Europę nie wydając wiele. I tak dalej. Można, da się, są miliony ludzi na świecie, którzy codziennie pokonują słabości, przeciwności, przeszkody, swoje limity.

Dla niektórych złośliwców szklanka jest zawsze rozbita.

To najbardziej boli w przypadku kobiet. Kiedy ostatnio wyszłam uczcić swoje urodziny, mnie, 42 letniej kobiecie, próbowano odebrać radość z beztroskiej zabawy. „Nie zrobiłabym tego dzieciom”. „Szkoda by mi było chłopa”. „A mąż Cię tak puszcza?”. „U mnie urodziny to tylko w rodzinnym gronie”. „Pewnie będziesz jutro zdychać”. „Przereklamowany ten Kraków”. “Ja bym tak nie mogła sama imprezować”.

Próbują nam wmówić, że to z nami jest coś nie tak. To my, skoro walczymy o swoją formę „mamy dużo czasu”, czytaj: opierdzielamy się wtedy, kiedy inne ciężko pracują. Jeśli pamiętamy, że oprócz obowiązków matki, mamy też życie poza domowymi pieleszami, słyszymy „ja bym tak nie mogła”, czytaj: wyrodna matka, nie to co ja. Nie sprzątasz i nie gotujesz na święta, bo masz dużo innych obowiązków, lub tego zwyczajnie nie potrafisz i nie lubisz, zawsze usłyszysz „domowe najlepsze”, czytaj: będę piec, gotować, smażyć, kroić i peklować, do porzygu, w święta padnę ze zmęczenia, a potem, jak zwykle masę żarcia wywalę, ale sama, sama zrobię, bo tak ma być, bo tak kazali. 

No ale inaczej nie umie. Nie umie, widzi tylko przez własny pryzmat, więc przywala. Po co się zmieniać? Po co przyznawać, że to z nią jest coś nie tak, skoro łatwiej wyśmiać innych.

Łatwo nie uznawać czyjejś zasługi, ciężkiej pracy. Sama często nie mówię o swoim stresie, o nieprzespanych nocach, o przykrościach, o milionie rzeczy, które robię, nie mówię o cenie jaką płacę codziennie za to, co osiągnęłam. Nie piszę codziennie o tym, że często zmuszam się do odpowiedzi na kolejne absurdalne pytania, zarzuty, zaczepki. Czy chce mi się codziennie ruszać dupsko z wygodnej kanapy i spod koca? Oczywiście, że nie! Czy codziennie mam pomysł na słowa, które potem przeczyta tysiące osób? Oczywiście, że nie! Czy nie boję się, że ktoś wyłączy Internet, a ja będę musiała na nowo wymyślić siebie? Oczywiście, że tak.

Ale wolę przeć do przodu, nie przejmować się na zapas, nie wybiegać zbytnio. Wolę cieszyć się tym, co mam, niż zatruwać sobie i innym życie, bo oni mają więcej. Wiem, że nie wszystko jest w moim zasięgu, ale czy mam dlatego pisać do Anki, czy innej Kaśki wylewając swoje żale?

Mam wpływ na kilka rzeczy i je zmieniam. Powoli, mozolnie, czasami robiąc krok do przodu, a czasami trzy do tyłu. Na inne nie mam wpływu. Macham na nie ręką.

Swoją energię skupiam na tym, na czym mi zależy i na co mam wpływ!

Nie rozumiem do dziś, że to jest dla tak wielu osób takie trudne do pojęcia. Te komentarze nikomu nic nie dają. Nie dają ci więcej czasu, energii, samozaparcia. Dają tylko złudne przeświadczenie, że wszystko jest ok, choć jest daleko od ok. Zazdroszczą, bo ktoś nie tyra na święta, a one owszem, bo się nie potrafiły uwolnić od stereotypu męczennicy, bo się nie zorganizowały, bo nie są asertywne i nie potrafią powiedzieć teściowej, że w nosie mają 12 dań i tymi miarami próbują oceniać wszystkich naokoło. Zazdroszczą czasu, organizacji, energii, pomysłu, możliwości, wykorzystywania szans. A tymczasem…

Zazdrość niszczy serca kobiet.

Żółć powoli zalewa ich myśli, odbiera radość.

 Niektórych ludzi nie da się zmienić, ale zawsze możemy zmienić siebie.

I jak następny raz usłyszysz „ja to bym tak nie mogła” pora odpowiedzieć „a ja mogę, pokazać Ci jak”? I dalej robić swoje. To nic innego tylko perfidna zazdrość. Nie zniżaj się do tego poziomu, nie warto.