Dzieci bez dostępu do netu. Jak to?

Dzieci bez dostępu do netu. Jak to? Jak to zrobiłaś? Po co? Moje dzieci, siedmioletnie, nie mają dostępu do Internetu. Nie zgrywam się, nie strugam idealnej matki, nie mam żadnej głębszej ideologii. Kiedy o tym wspominam, zawsze podnoszą się głosy, że to przesada, że robię im krzywdę, że olaboga, nie zrobią zawrotnej kariery i nie wymyślą nic na podobieństwo sprzętu z jabłkiem, bo od małego blokowałam im dostęp do nowoczesnych technologii!

Heheheszki no, wiem, ale zaraz obok tych żarcików pojawiają się pytania na serio – czemu? Dzieci bez dostępu do netu? Po co? Jak? Jak ktoś grzecznie pyta, to ja grzecznie odpowiadam, więc chętnie napiszę skąd się to wzięło.

No więc tak. Nie uważam, że siedmiolatkowi jest do czegokolwiek Internet potrzebny. Po co?

Będę szczera. Kiedy sadzam moje dziecko przed ekranem, to tylko i wyłącznie po to, żeby mieć spokój. Spokój, czyli liczę na to, że moje dziecko zajmie się sobą i nie będzie mi przeszkadzało. Liczę na to, że zajmie się czymś, co jest dla jego wieku odpowiednie. Nie daję mu np. tabletu po to, aby po takich 30 minutach, w których ja gotowałam obiad, moje dziecko miało milion pytań, bo zobaczyło właśnie dwóch gołych panów i panią, którzy bardzo głośno krzyczeli i tej pani chyba coś się działo. Nie chcę też, aby moje dziecko opanowało nowe przekleństwa, których jeszcze nie udało mu się poznać. Nie chcę, aby zobaczyło reklamę horroru, w którym ludzi zabija mała laleczka. Nie życzę sobie, aby moje dziecko oglądało doniesienia o pedofilskich aferach. Nie chcę w końcu, aby obejrzały kawałek programów typu „szkoła”, a w nich pokazanego szydzenia czy napastowania. Kiedy daję dziecku tablet, chcę mieć czas dla siebie, nie chcę kontrolować tego, co moje dziecko ogląda. A nie każdy zupełnie nieodpowiedni dla moich dzieci program zostaje zatrzymany przez rodzicielskie filtry.

Oczywiście, zgadzam się z tym, że dzieci nie da się ochronić przed złem tego świata. Muszą w pewnym wieku dowiedzieć się, skąd biorą się dzieci, wiedzieć, że nie wszyscy ludzie są dobrzy i że to, co w filmach to nie jest prawda.

Mam jednak nadzieję, że dowiedzą się tego ode mnie, w sposób przystosowany do ich wrażliwości i wieku. Będę mogła odpowiedzieć rzetelnie na wszystkie pytania i spokojnie wszystko wytłumaczyć.

Tylko tyle albo AŻ tyle.

Drugą, dość poważną kwestią, tuż obok strat moralnych, są dla mnie straty materialne. Dzieci bez dostępu do netu nie mogą nic kupić. A moje dziecko chętnie coś sobie przez Internet kupi. Na kilku portalach zakupowych mam ustawione karty i hasła tak, aby nie trzeba ich było za każdym razem wklepywać (ups). Można więc sobie spokojnie zrobić fajne zakupy. Można też wejść na moją skrzynkę i do osoby, z którą aktualnie koresponduję w sprawie nowego kontraktu, wysłać zdjęcie swojego nosa. Ups. Z tego powodu moje dzieci nie tylko nie mają dostępu do Internetu, ale i mojego komputera i telefonu. NIGDY. Nigdy go nie miały i nie będą miały. To dla mnie narzędzia pracy, a nie zabawki. Nie mam żadnych gier ani apek, którymi mogłyby się pobawić. Kwestia prywatności też jest dla mnie priorytetem. Możliwe, że w zdjęciach na telefonie są i te z prezentami, które kupiłam im na Gwiazdkę. Po co mają psuć sobie niespodziankę?

Że też nie wspomnę o specjalistach od marketingu, którzy prześcigają się w reklamach coraz to głupszych zabawek, które dziecko PO PROSTU MUSI MIEĆ. A potem biedny rodzic kupuje, a dziecko rzuca w kąt, bo niestety żadna zabawka sama nie robi tego, co obiecali w reklamie. Ups. Wszyscy dajemy się przecież na to nabrać, wierząc, że lepszy telefon zmieni nasze dziwne relacje z rodziną, bielizna sprawi, że konar znowu zapłonie, a magiczne tabletki zmniejszą w kilka dni rozmiar naszego tyłka. W przypadku dzieci radar na bzdury jeszcze gorzej działa i one po prostu wierzą, że jogurt z pięcioma łyżeczkami cukru jest zdrowy (bo producent dodał trochę witamin) i że każda mama pakuje dziecku do plecaka czekoladę (bo pani w reklamie tak robi).

Po trzecie – moje dzieci kochają słowo kupa, wierzą w Mikołaja i myślą, że to Wróżka Zębuszka rozsypała w pokoju magiczny pył, a nie matka, która po ciemku wycofywała się z pokoju i łokciem potrąciła pojemnik z brokatem, po czym powiedziała głośne „shit”, ehm, to znaczy, oczywiście, sheep, sheep. Generalnie moje dzieci są jeszcze tylko chwilkę takie słodko naiwne i ja nie chcę, aby to się zmieniło, zbyt szybko i nagle, przez jakiegoś Internetowego mądralę.

Bawią mnie poglądy rodziców, którzy uważają, że ich siedmiolatek używa netu w celach edukacyjnych. Aha. No chyba, że oglądanie innych dzieci odpakowujących zabawki ma jakieś szczególne walory? Jasne, też mamy kilka gier edukacyjnych, audiobooki, które ratują sytuację, kiedy nie ma czasu czytać piętnastu bajek. Nie wszystko, co w necie, jest złe i zdrożne. Dzieci rzeczywiście uczą się obsługi sprzętu, Internetowego żargonu, obsługi klawiatury czy dostępu do informacji. Ale dzieci nie szukają w necie instrukcji budowy bomby atomowej, a rozrywki. A rozrywką dla kilkulatka są zwykle rzeczy zupełnie absurdalne i, kolokwialnie mówiąc, głupawe. Jednym słowem – w najlepszym razie jest to zupełna strata czasu.

Po czwarte – nie zapominajmy nigdy, że to my, widzowie, kreujemy ten świat, nabijamy konta celebrytów, sprawiamy, że coraz mniej rzeczy nas dziwi, a wszystko jest na sprzedaż. Pustaki promujące Arabię Saudyjską, zakupy ponad stan, wizję życia, które nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, filmiki z dręczeniem zwierząt nie byłyby nagrywane, gdyby nikt ich nie oglądał. Wybierajmy świadomie i odpowiedzmy sobie na pytanie, czy to koniecznie nasze dziecko musi przysłużyć się nabijaniu milionów młodocianemu youtuberowi. Dzieci bez dostępu do netu nie pomagają nieświadomie wypłynąć głupocie. 

Wolę, aby dziecko, które już sadzam przed ekranem, grało wtedy w grę, którą mu wcześniej wgrałam, wybrałam i przetestowałam, oglądało nagrany przeze mnie film, czy słuchało audiobooków, które umieściłam w jego biblioteczce. I tyle. Dopóki to ja odpowiadam za moje dzieci, to ja decyduję, co robią, nawet w wolnym czasie. Samej sobie ustalam limity na Internet, choć od 3 lat jest on moją pracą. Skasowałam wszystkie aplikacje, które pożerały czas, obserwuję garstkę osób, nie oglądam głupich filmików, śmiesznych kotków, you tubowych tutoriali. Tego samego trzymam się w stosunku do dzieci. I całkiem dobrze nam się żyje. Mamy czas na sport, rozmowę, wspólny posiłek i… nudę.

Zdjęcie: źródło

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Zerknij do mojego sklepu, w którym czekają na Ciebie autorskie produkty. SKLEP.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Zapisz się do Newslettera. Dzięki temu prosto na swoją skrzynkę dostaniesz info o nowościach i będziesz zawsze na bieżąco.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i plaży.