Eksperyment, który przeprowadziłam w naszym domu, przyniósł tragiczny wniosek.

Kiedy pierwszy raz pisałam o tym, że do bycia lepszym rodzicem wystarczy 10 minut, ogarnął mnie ogromny smutek. Reakcje czytelników i każdy kolejny masowy lajk, komentarz i przyznanie, że ktoś też tak ma, tylko potęgowały ten smutek. Pragniemy naszych dzieci, uważamy, że to najlepsze, co nam się przydarzyło, a jednocześnie, z wielu względów, nie potrafimy spędzić z nimi 10 niczym nie zakłóconych minut. Niby wiemy, jakie to jest ważne, ale. No właśnie, ale.

Świat zwariował, oczekuje się od każdego, małego i dużego, coraz więcej. Dzieci od przedszkola szlifują języki, dorosłym nie wystarcza już tylko praca i dom. Trzeba ćwiczyć, trzeba się rozwijać, trzeba mieć hobby, znajomych podejmować wyszukanymi potrawami, wakacje spędzać robiąc coś nadzwyczajnego. To wszystko sprawia, że ciężko jest zwyczajnie być. Praktykujemy modną uważność, ale i to jest w planie dnia, na czas, bo już trzeba gdzieś znowu biec.

Nie będę pisała o tym, że nasze dzieci, obok kolorowego, uprzywilejowanego dzieciństwa, z mnóstwem atrakcji, które dla nas były zwyczajnie niedostępne, mają w sumie smutne życie. Nie będę pisała o tym, że Internet odebrał dzieciom rodziców. Nie demonizujmy telefonu – nie oszukujmy nikogo, że przed erą smartfona rodzice nie ignorowali dzieci. Wychowałam się w latach 80-tych, byłam jedynaczką, a jednak nie pamiętam, aby rodzice godzinami przesiadywali ze mną grając w kreatywne gry na dywanie, na plac zabaw chodziłam sama, do pewnego wieku miałam się co jakiś czas meldować, rodzice z okna od czasu do czasu mnie doglądali, kiedy byłam większa miałam po prostu wrócić o określonej porze do domu. W sobotę w domu było wielkie sprzątanie, w niedzielę obiad u babci. Wakacje spędzaliśmy z zaprzyjaźnioną rodziną. Dorośli pół dnia grali w brydża, uwielbiałam to, bo mieliśmy luz. Nie uważam więc, że to telefon odbiera dzieciom rodziców, bo już wcześniej tak było. Nie da się poświęcać dzieciom każdej wolnej chwili i ze wszystkiego, co nas bawi, cieszy, angażuje, zrezygnować, kiedy stajemy się rodzicami.

Całkiem niedawno przerobiłam warsztaty dla rodziców, razem z mężem, bo zaczęliśmy zauważać, że nasz styl wychowania się rozmija. I uderzyło mnie jedno – znana amerykańska zaklinaczka dzieci poświęciła 90% obszernego kursu kładąc nacisk na te nieszczęsne 10 minut, które powinniśmy spędzać z dziećmi. Mówi o tym w co drugim zdaniu, podkreśla w każdej lekcji, dopisuje do podsumowania każdego rozdziału. Można oszaleć słysząc po raz kolejny ten termin.

Do połowy kursu ignorowałam jej przesłanie. Przecież ja spędzam z dziećmi CAŁY DZIEŃ! To nie o mnie! Przewiń dalej. Dwie godziny rano i przynajmniej pięć wieczorem jestem z dziećmi. Co ona mi tu będzie pieprzyć o 10 minutach, co ona mnie tu będzie kołczować, kiedy ja spędzam z dziećmi tych minut setki. Codziennie! A potem przychodzi weekend, gdzie od 6 do 20 jestem z dziećmi non stop. Nie jestem jednak jak ta krowa, która nie zmienia światopoglądu i dałam się namówić do przeprowadzenia małego eksperymentu.

Eksperyment, który przeprowadziłam w naszym domu, przyniósł tragiczny wniosek.

Niby jestem z dziećmi cały dzień, rozmawiam, czytam, gram, karmię, robię zadania, maluję, śpiewam, kibicuję. A jednak bardzo rzadko, o ile w ogóle spędzam czas z dziećmi INDYWIDUALNIE i bez żadnych zakłóceń.

To znaczy, owszem, gram z jednym dzieckiem w monopol, ale jednocześnie dyscyplinuję pozostałą dwójkę. Rozmawiam, ale jednocześnie słucham prognozy w tv, maluję, ale doglądam jednocześnie obiadu. I tak dalej.

A tu chodzi o 10 minut, w trakcie których jestem w 100% dla dziecka i robię to, co to dziecko chce. Nie to, co ja zaplanowałam, tylko to, co moje dziecko CHCE robić. Oddaję mu kontrolę nad sytuacją, jednocześnie dając mu moją całkowitą uwagę. Bo przecież dzieci właściwie cały dzień robią to, czego chcą od nich dorośli. To, co każe im rodzic, pani w szkole, oczekiwania społeczne, dziadkowie, zasady na placu zabaw.

Eksperyment, który przeprowadziłam w naszym domu, przyniósł tragiczny wniosek. Mając trójkę dzieci często spędzaliśmy czas na kupie, wszyscy razem, bo przecież tak łatwiej, tak szybciej. Aby nie dopuścić do wybuchów, to ja zwykle zarządzałam aktywności. Takie, które pasowały mnie, nie do końca każdemu z dzieci. I bardzo często byłam w tym czasie obok. Albo odpływałam myślami, albo robiłam jeszcze coś. Przecież matki słyną z tego, że robią sto rzeczy na raz.

Nie mówiąc już o tacie, który wraca z pracy najwcześniej o 18 i rzuca się w sam środek cyklonu. Ciężko jest wtedy powiedzieć – ok, zabieram teraz jedno z Was do skate parku, a reszta? Radźcie sobie jak chcecie! Paaaa!

Ten eksperyment może się wydawać komuś zupełnie niedorzeczny – w końcu przecież spędzasz tyle czasu z dzieckiem! Podobnie pewnie zareagują rodzice jedynaków. Nic bardziej błędnego! Nam też się tak wydawało, a wnioski były druzgocące. Zachęcam więc do przeprowadzenia go i szczerego rozliczenia tego wspólnego czasu. I nawet, jeśli, tak jak u mnie, wniosek Cię zaskoczy i zasmuci, jest z tego wyjście i banalne rozwiązanie.

Jest kilka reguł, których warto przestrzegać wprowadzając regułę 10 minut:

  • Ten wspólny czas trzeba najpierw nazwać. U nas w domu nazywa się od imienia dziecka „czas dla Niny, czas dla Dominika”, może być to „randka”, „spotkanie z mamą”, „dziesięć minut z tatą”, „jeden na jeden”. Coś, co będzie jasne i zrozumiałe.

 

  • Wspólny czas trzeba zaplanować. Aby to się udało, musisz mieć te 10 minut. U nas sprawdzają się poranki, czas po podwieczorku i czas po kolacji. W kursie jest mowa o czasie w samochodzie, który też można dobrze wykorzystać.

 

  • Ten czas powinien być ściśle przestrzegany – czyli jeśli wiem, że we wtorek mamy basen, próbuję wykorzystać 10 min rano na jedno dziecko, 10 min po szkole na drugie, 10 min przed spaniem na trzecie. Nie ma odstępstw.

 

  • 10 min to minimum na 1 rodzica i na 1 dziecko. Wiem, jest to straszne, ale zobaczysz – nie jest pozbawione sensu.

 

  • Ten czas jest bez zakłócaczy, czy to w postaci ekranu, czy innych osób, czy obowiązków. Czyli nie spoglądamy ukradkiem na tv, czy ekran telefonu, nie robimy w tym samym czasie prania. Nie ma nas dla nikogo. Jesteśmy EMOCJONALNIE dostępni i skoncentrowani na dziecku. 

 

  • Choćby nudziło nas zajęcie wybrane przez dziecko – to tylko 10 minut! Skup się i ciesz kreowaniem wspomnień!

 

  • Pozostałe dzieci zajmujemy inną aktywnością, aby nam nie przeszkadzały.

 

  • Wcześniej można się przygotować i zachęcić dziecko do przemyślenia aktywności, które chciałoby z nami robić. Bywa, że w tym czasie oglądam gimnastyczne show, które moje dziecko specjalnie dla mnie przygotowało. Bawię się w chowanego. Bawię się w zgadywanki. Piekę ciasteczka. Oglądam zdjęcia i opowiadam o czasie, kiedy dziecko było małe. Maluję. Przebieram się w księżniczki. Buduję komendę policji z Lego. Składam origami. Namiętnie gram w Monopol junior i w kółko krzyżyk. Pomysłów jest mnóstwo. Kiedy mam więcej czasu, zabieram dziecko do skate parku, na plażę zbierać muszelki, czy do sklepu papierniczego po nowe farbki.

Skoro u mnie, która nie pracuję na etacie, były takie smutne wnioski, jestem pewna, że w wielu rodzinach będzie podobnie. A o skutkach braku uwagi, emocjonalnej nieobecności, czy też deficycie dziecięcej kontroli chyba mówić nie muszę. W skrócie bowiem jest to jedno słowo – nieposłuszeństwo, wybuchy złości, problemy ze współpracą, jakkolwiek by się miało objawiać, zwykle tego właśnie jest skutkiem – desperackiej walki o moment naszej uwagi. I nie, nie udaje nam się to codziennie, ale staramy się bardzo, bo fakt, że brakuje nam D Z I E S I Ę C I U minut dla naszych dzieci, jest przerażający. A przecież dzieci niczego więcej od nas nie potrzebują jak CZASU i UWAGI. I nawet jeśli to będzie tylko 10 minut dziennie prawdziwej uwagi, którą poświęcimy dziecku, to lepsze niż kilka godzin obok. 

Do przemyślenia.

Po więcej informacji na ten temat – zapraszam tutaj.

Zdjęcie: źródło.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Nie masz na nic czasu, w szczególności dla siebie? Kup moje autorskie produkty, które pomogą w ogarnianiu rzeczywistości. Stworzone przez matkę trojaczków – to działa! SKLEP.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Zapisz się do Newslettera. Dzięki temu prosto na swoją skrzynkę dostaniesz info o nowościach i będziesz zawsze na bieżąco.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i plaży.