Jak zacząć biegać? Poradnik dla opornych matek.

Jak zacząć biegać? Celowo nie pisałam na ten temat osobnego postu, choć od 5 lat stale ktoś pyta. Bo co tu pisać, skoro w moim mniemaniu odpowiedź na to pytanie zawiera się w 3 słowach. Jak zacząć biegać? Po prostu: wstać i biegać. 

Ale nastał teraz taki czas, że nie tylko zauważamy, że rodzina jest najważniejsza. I żeby jakieś zdrowie, daj Boże. Nie tylko stabilna praca i choć mały, to własny ogródek, są w cenie. Potrzeba nam czegoś, co zajmie głowę. Wiele osób ma tak, jak ja. Często przez te pandemiczne dni nie skupiłam się na stronie książki. Nie jestem w stanie. Próbuję, przecież mam wolne wieczory, mogłabym. Ale psychika nie śpi nigdy. Nie mogę. Wielu rzeczy teraz nie mogę. Nie mogę iść na siłkę, czy do kina. Dlatego wróciłam do biegania. 

Wyjaśnię od początku – mam grube uda, więc nawet figura nie predysponuje mnie do biegów. Kiedy zaczynałam, paliłam minimum paczkę fajek dziennie. Wydawało mi się wtedy, że bieganie to sport dla idiotów. Szaleńców, z jakiegoś powodu lubiących się katować, dziwnych ludzi. Ale przeżyłam traumę. Zostawił mnie mój ukochany surfer. Tak, tak, ten sam co teraz chrapie obok, szanowny mąż. I kiedy wstałam już z wycia na podłodze, które trwało tygodniami, postanowiłam coś ze sobą zrobić. Bo zdałam sobie sprawę z tego, że życie musi trwać nadal. 14 lat później piszę ten tekst. Od tego czasu wciągnęłam w bieganie nie zliczę ile osób. W tym tego samego męża, z którym na początku organizowaliśmy festiwale kpin i wyśmiewania z tych, którzy biegają. Cóż, teraz mamy nadzieję, że zemsta nie będzie słodka i będziemy sobie tak biegać razem do późnej starości. 

Bieganie leczy duszę. Nie wiem jak inaczej to napisać. Mnie pomaga na stres, na wkurw, na lenia, na niezrozumienie świata, sytuacji w której jesteśmy, na niesprawiedliwość i żal. Bieganie pomaga na głowę i serducho. No i oczywiście jest to zdrowy sport, który utrzymuje mnie w dobrej kondycji. Bieganie hartuje. Odkąd biegam nie choruję, ale przyznam, że kiedy biegam, potrafię przy pięciu stopniach na plusie rozebrać się do koszulki bez rękawów.  A przy minus pięć biegam w lekkiej kurtce. Po prostu wychodzę z założenia, że skoro jest mi ciepło, to nie muszę się przegrzewać. Pewnie dlatego mimowolnie się hartuję. 

Moje bieganie nie zna osiągnięć, dystansów, najlepszych czasów. W jeden dzień biegnę 5 km, w inny spokojnie przebiegam 10. To moje ciało mi podpowiada, co w ten dzień będzie możliwe. Albo czas. Bo nigdy nie mierzę czasu. Po prostu wiele lat temu doszłam do tego, że jeśli ma mi to sprawiać przyjemność, nie może stać się matematyczną zagwostką, nie będzie żadnego mierzenia, liczenia, pomiarów. Ja nie potrafię się cały czas kontrolować, zerkać na tętno i łajać za to, że za wolno biegnę. Szczerze mam to w nosie, czy biegnę z dobrą prędkością, bo co to tak naprawdę znaczy? Nie liczę średnich, bo jestem przecież limitowaną edycją, jak każdy. W jeden dzień nie muszę się spieszyć, w inny mam tylko 35 min. To mnie w ogóle nie zatrzymuje. Jak widzisz kogoś na ulicy, kto biegnie, czy myślisz sobie – o rany, ale wolno biegnie, ma niemodne buty, robi miny? Nie! No właśnie. Albo masz tego kogoś w nosie albo sobie myślisz: szacun. Umówmy się, to nie chodzi o tętno, dopóki nie zapragniesz przebiec życiówki. 

Nie mam żadnej określonej pory. Kiedy stałam się mamą trojaczków, coś takiego jak planowana aktywność tylko dla mnie, wielokrotnie pozostawała w strefie marzeń. Ale przecież teoretycznie zawsze były takie momenty, kiedy mogłam wyjść z domu, bo ktoś inny w nim był i mógł rzucić okiem na dzieci. Biegałam więc i rano o świcie i w środku dnia, kiedy dzieci miały drzemkę i po południu, kiedy moje przedszkolaki miały czas na bajkę i wieczorem, kiedy tata kąpał i późnym wieczorem, kiedy dzieci już spały. Przecież nie musieliśmy oboje zerkać na śpiące dzieci! To naprawdę nigdy nie miało dla mnie znaczenia, kiedy biegnę, liczyło się, że wyszłam z domu. 

Biegam bez przygotowania. To znaczy, że nie robię wcześniej seansu jogi, 30 minutowej rozgrzewki i zbilansowanego posiłku. Wstyd się przyznać, ale najczęściej biegam rano, po kilku łykach wody i po kawie. Nie piję też w trakcie biegania wody. Nie lubię, mam zawsze potem czkawkę, spowalnia mnie to. Potrafię półmaraton (21 km) przebiec bez przystanku na wodę. Nie piję też za dużo przed, bo chce mi się potem zawsze sikać. To ja. Ale znam ludzi, którzy muszą zjeść przed porannym biegiem banana i ciągną ze sobą litr wody. Musisz wypróbować, co Tobie odpowiada. 

Dobra wiadomość jest taka, że nie musisz kupować nic, żeby jutro pójść biegać. Oczywiście jeśli połkniesz haczyk, coś pewnie zakupisz, ale na początek nic nie jest Ci potrzebne. Oczywiście zakładam, że większość ludzi ma w szafie sportowe obuwie, nie mówię tu o sportowych conversach, ale o butach, w których można uprawiać sport. To wystarczy. I getry, bo najlepiej biega się w getrach, koniecznie w takich, które nie spadają z tyłka, bo to mega irytuje. Zawsze zabieram ze sobą bluzę lub kurtkę, które jednak są na tyle cienkie i proste do ściągnięcia, że bez zatrzymywania mogę je związać w pasie. W zimie obowiązkowo czapka i rękawiczki. Dla wrażliwych gardeł – szalik. I tyle. 

Jak Ci się spodoba, to szybko zauważysz, że buty potrzebujesz mieć inne, bo jednak te do biegania najlepiej się sprawują, mało tego, pewnie dojdziesz do wniosku, że musisz je mieć większe, niż wszystkie inne buty. Noszę rozmiar 38, a moje buty do biegania mają rozmiar 41! Tylko przy tym rozmiarze po dystansie 21 km nie schodzi mi żaden paznokieć. To dość prosto wytłumaczyć – po prostu kiedy biegnę, opuchnięte palce stale uderzają o przednią część buta i po takich 2 godzinkach paznokieć jest tak obity, że odchodzi, fuj. Trzeba to sobie jednak przetestować i zmierzyć. Ale powoli, na początek tego nie rób, bo po co wyrzucać kasę? 

Bieganie jest idealnym sportem dla zapracowanych kobiet. Nie potrzebujesz konkretnej godziny, nie potrzebujesz karnetu, partnera, szczególnego miejsca, drogiego sprzętu, wprawy. Kiedy tylko masz czas, wychodzisz i biegniesz. Nie znam lepszej rekomendacji. Nawet pandemia Cię nie zatrzyma. 

Pogoda też jest nieważna. Najbardziej lubię biegać teraz, czyli kiedy rano jest około 4-8 stopni. Ale biegałam już przy minus 20 i przy plus 46 (wiem, wiem, nadal nie mogę w to uwierzyć!). To też mnie nigdy nie zatrzymywało. Nie lubię tylko biegać jak bardzo pada. Nie mówię o mżawce, czy przelotnych opadach, a o urwaniu chmury. Drobny deszczyk też na bieganie jest super. A na słońce pomaga czapka z daszkiem i dobry krem. I tyle. 

Miejsce też jest dla mnie nieważne. Biegałam już po pięknych plażach, po Central Parku w Nowym Jorku, ale i wkoło bloku w Nowej Hucie. Biegałam na około hoteli, kiedy byłam na delegacji, biegałam po nadmorskich bałtyckich wydmach. Zawsze jednak biegam w terenie, bieganie na bieżni jest nie dla mnie. Nie wierz w bzdury, że asfalt jest złyyyy. Jak nie masz innych możliwości – będzie ok! 

Biegam sama. Lubię biegać z mężem, lubię biegać z koleżanką, ale najbardziej lubię biegać sama. Po prostu – chcę ten czas mieć tylko dla siebie, posłuchać swoich myśli, oddechu, kołatania serca. Stanąć, by przetrzeć łzy i nie krępować się, kiedy głośno się roześmieję. Biec we własnym tempie. 

Czasami biegam słuchając ciszy. W praktyce nigdy nie jest to cisza, a las, morza szum, czy odgłosy miasta. Lubię. Nie mogę biegać przy muzyce. Ewentualnie jedna, dwie piosenki na rozruch, potem nawet te ulubione mnie irytują. Może być radio, bo są ciągle zmiany, ktoś gada. Najbardziej jednak kocham biegać przy audiobookach. Nie wiem kiedy mija czas, wciąga mnie totalnie temat i odpływam. Mimo hejtu na coachów i podśmiechujek z psychologów, najbardziej lubię biegać przy audiobookach o rozwoju osobistym. W nosie mam to, co kto o tym myśli. Jestem dość rozchwianą emocjonalnie osobą i często mam doła, źle mi, coś mnie uwiera. Jak tak mi od rana ktoś przypomni o mojej sile, o tym, jakie życie jest piękne i zaskakujące i jak wiele mogę, kiedy tylko w to uwierzę – serio zmieniam swoje nastawienie. Bieganie to moje katharsis. Bywało, że biegałam i płakałam. Bywało, że wychodziłam z domu, bo miałam dość dzieci. Bywało, że biegałam i krzyczałam. Zawsze wracałam w innym nastroju. Zawsze. Bo bieganie czyści umysł. I serce. Ty i droga. Masz tylko siebie i swój cień. Możliwe, że dla wielu biegaczy, jak dla biegających matek, to nieliczne chwile, kiedy nikt nic od nich nie chce i kiedy są tak naprawdę fizycznie same. 

Nie jestem w stanie policzyć, ile osób mnie pyta o plecenie kilku audiobooków. To bardzo indywidualna kwestia ale spokojnie mogę na początek polecić Jacka Walkiewicza i jego “Pełną moc życia”, “Pełną moc możliwości” i “Rozmyślnik”. Są doskonałe. Kolejny audiobook, który na mnie zrobił piorunujące wrażenie to klasyk – “Nie tłumacz się, działaj! Odkryj moc samodyscypliny” Briana Tracy. To wtedy doszłam, po prawie 40 latach życia, do tego, że kwestia motywacji jest totalnie z dupy, to samodyscyplina powoduje, że sięgamy po marzenia. Ostatnio wysłuchałam “Asertywność i sztukę celnej riposty” Matthiasa Nollke. Również dała mi do myślenia. Jestem pewna, że coś Ci w życiu nie wychodzi doskonale, albo coś uwiera. W audiobookach znajdziesz pomoc. Będzie Ci się do ucha sączyła mała podpowiedź. To pomaga. A jak Cię będzie irytowało, pstryk i słuchasz czegoś innego. To jest takie proste. 

Jeśli chodzi o platformę, jest ich wiele. Zacznij od takiej, która oferuje darmowy okres próbny. Po co wydawać kasę na coś, co Ci się nie spodoba? Naprawdę niech i to Cię nie zatrzymuje.  

Jak więc widzisz, nie kłamałam od samego początku. Bieganie to podróż. Można szukać wymówek, ale jeśli chcesz zacząć – masz już doskonały powód. Po prostu wyjdź z domu. Nie masz nic do stracenia. A może akurat odkryjesz nową miłość? Osobiście zazdroszczę, jeśli to wszystko jeszcze przed Tobą.