Bombelków folią bąbelkową nie owiniesz.

Bombelków folią bąbelkową nie owiniesz. Taki dziś tytuł sprowokowany komentarzami. Pod żartem o komunii, jaki ostatnio napisałam na Fejsie, ktoś zadał pytanie, czy zamierzam w jakiś sposób wynagrodzić dzieciom to, że do tej komunii nie pójdą. No cóż, przyznam szczerze, że w ogóle nie przyszło mi to głowy.

Nie przyszło mi to do głowy po pierwsze dlatego, że nie uczestniczymy w czymś, więc jakby nie ma tematu. Nie chodzimy do Kościoła, nie przygotowujemy się do komunii, więc oczywistym jest, że nie będzie nic z tym związane w naszym domu. Ani imprezy, ani prezentów.

Po drugie – nie uważam, że mam coś dzieciom rekompensować, aby nie było im przykro. Wiele osób argumentowało, że w klasie dzieci będą się przechwalały prezentami, więc swojemu dziecku też trzeba coś kupić, żeby nie było mu przykro. No ewentualnie można na jakiś wyjazd dzieciaki zabrać. Nie będę komentowała tutaj tego, że z tego, co pamiętam, to komunia nie jest tylko po to, żeby dostać prezent, bo może mi się coś pomyliło i rzeczywiście najważniejszy jest drogi, wypasiony prezent, koniecznie podarowany w wynajętym na ten dzień lokalu, pod który dziecko podwiezie limuzyna.

Kumam, że ktoś może mieć taki kaprys, żeby wyjechać, spoczko. Zamiast wydawać na komunijny cyrk, wydać na fajnie spędzony czas z rodziną. Super. Można, ale nie kumam, że trzeba.

W moim domu nie pojawia się nic dlatego, że wszyscy mają. Moje dzieci nie mają telefonów komórkowych. Serio nie interesuje mnie to, że wszyscy inni w klasie mają. Niech mają. Ja nie czułam takiej potrzeby, nie chciałam kolejnego urządzenia, za które trzeba płacić, które trzeba kontrolować, ubezpieczać, pilnować. Nie uważałam też, że moim dzieciom potrzebny jest kolejny ekran. Muszę mieć, bo inni mają, to nie jest dla mnie dobra decyzja zakupowa. Bo za chwilę się okaże, że na wakacje muszę lecieć do Tulum, bo przecież pół Polski tam teraz siedzi. Czy mnie jest przykro, że mnie tam nie ma? Bynajmniej.

Nie rozumiem za bardzo tego, że rodzice się obawiają, że dziecku będzie przykro, jeśli nie dostanie prezentu z okazji komunii do której nie przystąpiło. Czy ci sami rodzice kupują dziecku prezent z okazji urodzin kolegi? Przecież pewnie też jest mu przykro, że to nie jego dzień? Czy kupują rower tylko dlatego, że dziecko sąsiadów dostało nowy? Czy remontują pokój, bo znajomi swojemu dziecku zmienili wystrój? Kumacie to? Bo ja to chyba nie za bardzo.

Abstrahując od tematu oczekiwań i prezentów, którego nie rozumiem, zatrzymajmy się przy tym „żeby nie było przykro”. Bombelków folią bąbelkową nie owiniesz! Nie da się ich ustrzec przed wszystkimi nieprzyjemnościami, bólem, gniewem, zawodem miłosnym, zdradą, upadkiem, pechem, chorobą. Takie jest życie. Nie da się. Wiem, że są tacy rodzice, bo niestety kilku znam. Do porzygu nadopiekuńczy, matki helikoptery.

Wiem, że tak było, jest i będzie, chociaż w ciągu jednego tylko pokolenia, dzieciństwo ze swobodnego biegania po podwórku z rówieśnikami, zamieniło się w projekt zarządzany przez rodziców. Od urodzenia dzieci są kontrolowane przez monitory oddechu i wilgotności powietrza w pokoju, w którym śpią. Dzieci teraz bawią się głównie z rodzicami, którzy powodowani poczuciem winy, czują, że muszą spędzać z dzieckiem każdą wolną chwilę. Więc albo układają na dywanie klocki, albo wożą dziecko na kolejne zajęcia, bynajmniej nie swobodne, a również kontrolowane przez dorosłych. A tymczasem dziecko potrzebuje swobody, aby nauczyło się podejmować dobre wybory i poznawać konsekwencje tych wyborów. Nawet jeśli ten wybór to tylko wybór huśtawki na placu zabaw, albo kolegi, z którym razem będzie skakało po kałużach.

Pewność siebie to również przeświadczenie o poczuciu własnej sprawczości, opinii, czy niezgody. Dzieci uczą się przez obserwowanie dorosłych. Jeśli ten dorosły cały czas wyręcza dziecko, chroni je przed wszystkim i zapewnia rozrywkę, takie właśnie zalęknione, niepewne, bojące się życia dziecko wychowa. Nie mówiąc już o tym, że ono nigdy nie będzie potrafiło zająć się sobą. Życie to przecież ryzyko. Czasami płyniemy z falą, czasami musimy upaść. Bombelków folią bąbelkową nie owiniesz, przecież to z upadków uczymy się najwięcej.

Dzieci opakowane w folię kiepsko radzą sobie w środowisku rówieśników, bo w tym środowisku zawsze są za rękę z mamusią. To się zaczyna w piaskownicy, w której mama buduje zamki, nie zamyka jej się buzia, bo cały czas gada do dziecka, a innych poucza, aby grabek czasem nie pożyczali, ani piaskiem w oczka nie sypali. W szkole też mama Krzysia dyskutuje z dyrekcją o problemach synka na przerwach, wybiera mu kolegów i tłumaczy przed trenerem. Potem Krzysiowi pomaga wybrać żonę. Przecież wiadomo, że chce dla niego najlepiej. Z Krzysia wyrasta niezdolny do samodzielnego życia pasożyt. Kilku takich miałam w swoich zespołach, kiedy jeszcze pracowałam w korpo. Trzydziestoletnich roszczeniowych gnojków, którym całe życie ktoś pyłek spod nóg strzepywał i parasol rozkładał, żeby im się fryzura od kropelki deszczu nie zburzyła. A przecież w życiu nie jest tylko dobrze, bo co by to było za życie?

Dzieci mogą zajmować się sobą, mogą mieć poobijane kolana, mogą sobie same w lodówce coś upolować i być dla siebie pakietem rozrywkowym. Jak moim dzieciom się nudzi, od razu potrafię im znaleźć zajęcie. Pranie zawsze w pralce leżakuje, gotowe do powieszenia.

No cóż, ten piasek w oczkach kiedyś ten nasz nieszczęsny Ksysio i tak będzie miał. Po dupce od życia też dostanie, spokojnie. I majtasy mu się zmoczą przy okazji burzy. Bombelków folią bąbelkową nie owiniesz, a nawet jeśli Ksysio zostanie opakowany folią bąbelkową, zło tego świata i tak kiedyś go dopadnie, jak nas wszystkich. Pozwólmy więc już dziś Krzysiowi dostać piaskiem po oczach, czasami się wywalić, wdepnąć w psie gówno albo podziwiać komunijny prezent kolegi, bez poczucia epickiej klęski i wiekowej niesprawiedliwości.