Nic mnie nie omija.

Mając małe dzieci zwykle czułam, że coś mnie omija. Omija mnie życie na mieście, spontaniczne wyjścia i wracanie do domu o której mi się podoba, nie o przyzwoitej porze, w pełnej gotowości na pobudkę o 5 rano. Tak się ostatnio złożyło, że kilka razy wychodziłam się szwendać po mieście późną nocą. I powiem szczerze, że jak bardzo cieszyłam się na wyjście, co najmniej tak, jak za pierwszym razem, kiedy szłam na dyskotekę, tak bardzo cieszyłam się na powrót do domu. Czy to już kryzys wieku średniego? Czy to oznacza, że czas umierać? Czy może w końcu dojrzałam do tego, że czuję, że nic mnie nie omija? 

W popłochu przeanalizowałam na szybko. Było bez dzieci, było wieczorem w sobotę, jak normalny człowiek wychodzone, w butach, w których nie da się latać za dzieckiem po placu zabaw, z torebką, w której nie mieszczą się mokre chusteczki. Z innymi dorosłymi, którzy chcieli poruszać inne tematy niż tylko poród i rozszerzanie diety malucha. To co mi nie pasowało?

Po pierwsze: te dramaty. Ona go nie rozumie, bo mu oko uciekło na majtki, w których koleżanka przyszła na imprezę. One ją pocieszają w kiblu, chyba, bo pomiędzy kur.. pier… zje.. zaje… rozmowa mało stabilna, ciężko o kontekst. Ona im w końcu tłumaczy, że on nie wie co traci, że ona go wreszcie kopnie w dupę, po czym wychodzi z kibla i rzuca mu się w ramiona. Kotku, no, weź, no, misiu. Koleżanka w majtkach nie rozumie, dlaczego ktoś ją złapał za tyłek. Koledzy po bani dzwonią po kolegę, który w domu utknął pod pantofelkiem z różowym pomponem. Te panny gołe w niewygodnych stylówkach, obciśnięte jak baleron, co najmniej jakby w wielkim popłochu robiły zakupy i złapały co popadnie w dowolnym rozmiarze. Te chłopy śliniące się do kawałka mięsa. Ten kolega zagadujący na suchara, którego słyszałam jakieś 20 lat temu (czy teksty podrywek się nie zmieniły, podczas kiedy wychowywałam dzieci???). Ludzie. Jak to dobrze, że już dawno minęły te czasy, kiedy mi się chciało na takie bzdury tracić czas. Chyba nigdy też nie byłam w desperacji łapania prawdziwej miłości na dekolt w barze. Trochę im współczuję, że muszą się tak bidusie męczyć. Aż mnie od tych dramatów głowa rozbolała.

Po drugie: żarcie. No cóż, po tym jak się napiłam, złapała mnie gastro faza. Chęć na tłuste i ostre została zaspokojona w barze w kasynie, chińskim makaronem z owocami morza, z tekturki, doprawionym MSG, a jak. Jak szaleć, to szaleć. Mąż rano mówi, dobrze, że to zjedliśmy wczoraj. Dobrze, że tego nie widzieliśmy, dodaję. Dobrze, że wcześniej nastąpiła sterylizacja, dodaje żołądek.

Po trzecie: koszty. Uber w jedną i drugą stronę w sobotę, niania, niedobre barowe jedzenie, drogie drinki. Serio miałam wrażenie, że cały wieczór robimy oboje z mężem za chodzący bankomat. 


Po czwarte: a na co mi to. Na początku jest i nawet zabawnie, ekscytująco. Ale po kilku godzinach marzy mi się wygodne łóżko i pantofle. Jak bardzo wolę moje aktualne problemy, śmichy chichy ze słowa kupa odmienionego przez wszystkie przypadki, film dla dzieci, w którym humor jest cięty, ale zabawny i nie powielany do znudzenia, stylówki na wróżkę, co to sypie brokatem, gdzie stanie. Jak bardzo wolę wydać pieniądze na kolację z ludźmi, których lubię, którzy mają trochę inne poczucie estetyki niż obolałe balerony w skrawku świecącej lycry. Jak bardzo wolę, żeby nogi mnie bolały od szukania po sklepach zabawek, od których zaświecą się małe oczy. Jak bardzo wolę, żeby głowa bolała mnie od hałasu w lunaparku, który dla moich dzieci jest rajem.

Fajnie jest wyjść i co do tego nie mam żadnych wątpliwości, namawiam wszystkie matki do wychodzenia i do „pozwalania” na to samo swoim parterom. Nie za bardzo kumam o co w tym chodzi, bo ja sobie błogosławię wieczory, kiedy mój szanowny małżonek wychodzi z kumplami. Przede wszystkim nikt mi nie gdera, że piję ziółka, chrupię marchewkę, okładam się maskami, moczę nogi i oglądam pięćdziesiąty ósmy raz ten sam odcinek Przyjaciół. Że niby miałabym go siłą w domu zatrzymywać i codziennie oglądać jakieś nudne mecze i doniesienia giełdowe? Nieeee. Niech idzie w pierony. Ale i ja chodzę. Do kina, na koncert, z koleżankami na ploty. I ze sobą męża nie ciągnę. Bo i jak? Przecież ktoś musi zostać z dziećmi! ?

Wychodzę zwykle dwa razy w tygodniu, może dlatego mam poczucie, że nic mnie nie omija. Kiedy chcę jechać z koleżankami na weekend – jadę. Chcę iść do kina – idę. Dzieci nic mi nie zabierają, nie poświęcam więcej niż zwyczajnie chcę dać. Dzieci pojawiły się w moim życiu w momencie, kiedy byłam na to gotowa i tak to codziennie rozgrywamy, żeby wszyscy w naszej rodzinie byli szczęśliwi, a nie czuli się ofiarami zaistniałej sytuacji.

Możliwe, że dzieje się tak, bo ja dzieci urodziłam w wieku 32 lat i naprawdę się wyszalałam, wyjeździłam po świecie i wydałam niejedną wypłatę na szpilki. Może dlatego poczułam, co oznacza wolność. Taka prawdziwa, kiedy jesteś już na tyle duży, że za swoje własne pieniądze, z kim chcesz i gdzie chcesz, spędzasz czas dokładnie tak, jak chcesz. I do zakosztowania tej wolności ZANIM pojawią się własne dzieci, będę namawiała swoje dzieciaki, jak już będą na tyle duże, żeby to zrozumieć. Na każdy etap w życiu jest czas. To wyjście do baru skończone wizytą w kasynie to był znak. Moja kariera imprezowiczki definitywnie się skończyła. I dobrze. 

Z jednej imprezy uciekłam o 23, z drugiej przed północą, co najmniej jak Kopciuszek. I tak się te wieczory skończyły, że opadłam na sofę, ściągnęłam niewygodne buty, obciskające majtki z golfem, owinęłam się kocem i zaparzyłam sobie miętę, żeby mnie szlag nie trafił po tłustym, słonym i ostrym. Popatrzyłam na męża i powiedziałam – jak to dobrze, że mamy już swoje lata. I dzieci. Jak to dobrze, że mamy dzieci. Dałam bezgłośnego całusa na trzech małych rumianych buźkach, okryłam kołderką. Jak to dobrze, że nic mnie nie omija.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Zapisz się do Newslettera. Dzięki temu prosto na swoją skrzynkę dostaniesz info o nowościach i będziesz zawsze na bieżąco.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!