Mam gdzieś rodzicielstwo bliskości i inne teorie.

Olaboga! Jak można tak otwarcie skrytykować rodzicielstwo bliskości, które wciska się rodzicom na każdym kroku? Ano można. Pogubiłam się, przyznaję szczerze. Mam gdzieś rodzicielstwo bliskości i inne teorie.

Rodzicielstwo bliskości to idea wspaniała. Z założenia. Nie jest mi obca, bo swoje dzieci wychowuję w poczuciu szacunku i ogromnej bliskości. Nie zgadzam się jednak ze wszystkim, co ta popularna teoria głosi. Sama złamałam 4 z 7 filarów, na których się opiera. Bo co w sytuacji, kiedy więź po urodzinach była poważnie nadszarpnięta pobytem dziecka w szpitalu i inkubatorze i zamiast budować bliskość, modliłeś się do wszystkich świętych o życie tego dziecka, wszelkie teorie mając wtedy głęboko w poważaniu? Co jeśli nie karmisz piersią, nie nosisz swojego dziecka i nie chcesz blisko niego spać, bo chcesz zwyczajnie się wyspać bez łokcia wbijanego w brzuch i stopy na twarzy? Co jeśli dziecko masz więcej niż jedno, do tego tysiąc obowiązków i nie jesteś w stanie reagować na każdą jego potrzebę? Spalić na stosie takiego rodzica? No raczej.

Od tych wszystkich teorii rodzicielskich można zwyczajnie oszaleć. Twoje dziecko krzyknęło na brata? To na pewno dlatego, że i Ty krzyczysz. No i krzyczę czasami, to prawda. Zapraszam każdego zwolennika wszelkich teorii do mojego domu, gdzie codziennie ścierają się trzy silne osobowości i ja, mająca do dyspozycji tylko parę rąk, oczu i jedną dobę. Nikt nie pisze na ten temat książek. Kiedy ja zaspokajam potrzeby jednego dziecka, pozostała dwójka okłada się po głowach. Oczywiście, że to, że się biją, z pewnością też jest moja wina. Choć ja ich nie biję, to skąd to zachowanie? Może instynkt? Hę? Czy zapominamy o takich rzeczach jak biologia i podstawowych instynktach, bezwarunkowych odruchach, na cześć filozoficznych popierdółek? A co w sytuacji zagrożenia, kiedy moje dziecko niebezpiecznie zbliża się do ulicy, a ja muszę działać szybko? Czy wtedy też mam, zamiast krzyknąć „stop!”, podejść, pogłaskać i tłumaczyć co się właśnie wydarzyło? Jasne, tłumaczę, kiedy już wrzasnę i dobiegnę co sił. Bywa jednak, że moje dziecko zwyczajnie nie reaguje. Bo ma swój pomysł na życie, jak w sumie każdy samodzielnie myślący człowiek.

Weźmy dla przykładu wspomniane potrzeby dziecka. Nie ignoruję, ale czasami moja potrzeba bezpieczeństwa lub spokoju jest silniejsza niż potrzeba dziecka do eksperymentowania życia. I wiecie co, specjaliści od wychowania? Moje dziecko musi to uszanować. Musi się nauczyć, że są nieprzekraczalne reguły. Tak jak i każdy dorosły człowiek nie kwestionuje wielu zakazów, którymi ograniczone jest życie, choć wielu z nich nie potrafi zrozumieć.

Co jeśli dziecko zrobi coś celowo? Zrobi, bo tak. I niech mi nikt nie mówi, że dziecko nie wie. W pewnym wieku wie już bardzo dobrze czego nie wolno i dlaczego! Taka sytuacja z mojego podwórka. Kupiłam trzy kłódki do rowerów. Kłódki były z kluczykiem. Pozwoliłam dzieciom pooglądać, dotknąć, pobawić się nowym sprzętem. A potem wytłumaczyłam, że kłódka bez kluczyka nie nadaje się do użytku, pokazałam, jak to działa, przypomniałam kwestię finansową, itp. Tłumaczyłam długo, spokojnie, kilkakrotnie. Kłódki zostawiłam na wierzchu, w pojemniku tuż obok drzwi i poprosiłam, żeby od teraz już się nimi nie bawić, żeby nie zgubić kluczyków.

Poranek, wychodzimy do szkoły, ustaliliśmy, że pierwszy przywilej posiadania kłódki przy rowerze będzie miał syn, z czego bardzo się cieszył. Wyciągam kłódkę syna, a ta jest bez kluczyka. Brałeś? Brałem. Proszę idź poszukaj. Poszedł, nie znalazł. Z kłódką pojechała córka. Syn zły i zapłakany. Czy rodzicielstwo bliskości mówi coś o tym, co robić, kiedy dziecko zrobi coś celowo? Przecież wiadomo, że syn nie zgubił kluczyka specjalnie. Ale zabrał świadomie. W tej sytuacji nie ma żadnego innego wytłumaczenia. Było złamanie zakazu i nie ma potrzeby na analizowanie POTRZEB mojego dziecka, które nie zostały zaspokojone, co sprawiło, że zabrał kluczyk! Zabrał, bo się nie mógł powstrzymać. I koniec tematu. Czy to, że nie powiedziałam „och, nic się nie stało” tylko byłam zła, to zbrodnia przeciwko ludzkości i spowoduje konsekwencje w dorosłym życiu mojego dziecka? Nie sądzem. Możliwe jednak, że zapamięta tą sytuację. I czy to, że odebrałam mu przywilej powiezienia kłódki do szkoły to była naturalna konsekwencja, czy już kara? Czy miałam w ogóle zrezygnować w ten dzień z roweru i tym samym pozwolić moim córkom na odczucie naturalnych konsekwencji łamania zakazów, choć nie zrobiły nic złego? Ktoś? Coś?

Specjaliści od wychowania od razu by wytknęli, że to ja jestem w tej relacji dorosła, więc mogłam przecież kłódki schować, żeby nie kusiły (generalnie w domu mam tylko pluszowe materace, reszta rzeczy jest pochowana przed dziećmi, żeby czasem ich nie kusiły), powinnam NAUCZYĆ moje dziecko, że coś, co należy do kogoś innego jest święte. Albo jeśli mama mówi, że nie wolno i podaje przynajmniej kilka logicznych powodów, dziecko powinno to po prostu przyjąć za pewnik i uszanować. Hmmm. To w sumie tak jak ja. Od czasu do czasu podkradam mężowi maszynkę do golenia, choć wiem, że tego nie znosi. On wyjada moje słodycze, choć przecież TYLE RAZY prosiłam, żeby tego nie robił. Czy nasi rodzice ponieśli wychowawcze fiasko? Pewnie tak, przecież wszystko w życiu jest kwestią wychowania, czyż nie?

W rzeczywistości rodzice codziennie spotykają się z sytuacjami, które nigdzie nie zostały opisane i na które nie ma gotowej recepty. I nawet wtedy, kiedy stosują wyuczone na kursach i wyczytane w poradnikach metody wychowania dzieci, okazuje się, że one nie działają. Bo w książce zawsze zakładają, że jak powiesz coś do dziecka miło, ciepło i spokojnie, to ono się uśmiechnie, przeprosi i więcej tak nie zrobi. A w życiu? No cóż. Miało być pięknie, a są zszargane nerwy i bezsilność, czyli rzeczywistość wielu rodziców.

Jaka jest różnica między karą, a naturalną konsekwencją? Kiedy jadę zbyt szybko i dostanę mandat, to przecież też jest to na własne życzenie. I nie ma to nic wspólnego z tym, jak wychowała mnie mama! Czy to naturalna konsekwencja, czy kara? W końcu kara to świadome działanie. Więc można przyjąć, że mandat jest karą, którą (świadomie) nakłada na mnie (silniejsza) policja.

To jest ciąg wydarzeń, poranek, który się przeciągnął, kontrola, która akurat jest na mojej drodze, to jest czerwone światło, to w końcu spotkanie, na które nie mogę się spóźnić, a w końcu moja decyzja o podjęciu ryzyka. Czy mandat jest jeszcze naturalną konsekwencją, czy tylko karą? A jeśli zatrzyma mnie policja i ja wyciągnę kartę biednej umęczonej matki, albo błysnę kawałkiem biustu (dobra, dobra, nie gorszcie się tak, kobiety stosują takie triki od wieków) i jednak tego mandatu uniknę, to co? Nie było kary, nie ma konsekwencji? A przecież jechałam zdecydowanie za szybko!

Mam już dość kładzenia wszystkiego na karb wychowania, a co za tym idzie wzbudzania ogromnego poczucia winy w rodzicach. Analizowania każdego najmniejszego grymasu, dorabianie teorii spiskowych i drugiego dna do absolutnie wszystkiego, co wiąże się z dzieckiem. Mam gdzieś rodzicielstwo bliskości i inne teorie. Nie da się ich wszystkich na raz zastosować. Ba! Może się okazać, że na egzemplarz jaki mamy w domu trzeba coś skroić na miarę, bo żadna dostępna teoria nie zadziała.

Nie każdy człowiek jest idealny, a mam wrażenie, że te wszystkie teorie dotyczące wychowania pragną stworzenia człowieka perfekcyjnego. Takiego, który będzie potrafił się komunikować, wyrażać swoje myśli, szanował innych, będzie zrównoważony, wewnątrzsterowny, asertywny, pracowity i… cholera jeszcze wie jaki. Tylko dlaczego nie ma takich ludzi wokół nas, a ziemia pełna jest ludzi z wadami? Czy wszyscy mieli beznadziejnych rodziców? Co z ludźmi, którzy mają nałogi? Czy to, że nasz syn zacznie palić, to też nasza wina? Pewnie tak. Do ostatnich dni naszych dzieci jesteśmy odpowiedzialni za ich decyzje? Co z ludźmi, którzy lubią rywalizację? Którzy wierzą w nagrody, a co za tym idzie i kary? Z tymi zamkniętymi w sobie, nieśmiałymi, bojaźliwymi, agresywnymi, niecierpliwymi, niechlujnymi? Wszystko to wina rodziców! Na stos! To pewnie przez niekarmienie piersią i podniesiony głos matki, która bywało, że traciła cierpliwość.

Jak te wszystkie teorie mają się do sytuacji w domu? Do predyspozycji naszego dziecka, w tym deficytów, syndromów i upośledzeń? Nijak. Trzaskać po trupach teorią i wrzucać do jednego wora! Rodzicielstwo bliskości dla wszystkich i wszędzie!

Te wszystkie teorie, choć miały pomagać, przeszkadzają rodzicom. Choćbyśmy nic nie robili, tylko każde zachowanie dziecka rozkładali na czynniki pierwsze, analizowali najmniejszy gest i zamartwiali się tym, że wszystko jest wynikiem naszej pomyłki, lub konsekwencją jakiegoś naszego mniej lub bardziej zamierzonego działania, pewnie byśmy zwariowali. Bo z teoriami rodzicielskimi jest jak z dietą. W jeden dzień mówią – jedz owoce i warzywa, a w drugi – nie jedz owoców, mają za dużo cukru! Jedz pełnoziarniste pieczywo, a zaraz po tym – nie jedz glutenu i ziaren, są niezdrowe. Codziennie prąd się zmienia. I dlatego mam gdzieś rodzicielstwo bliskości i inne teorie.

Czy rodzicielstwo też poddawane jest wpływowi mody? Kiedyś wierzono, że dzieci mają przede wszystkim słuchać rodziców i być grzeczne. Dzieci i ryby głosu nie miały. Potem był model bezstresowego wychowania. Teraz znowu panuje moda na wychowanie śmierdzącego jajka, dziecka, któremu zdmuchujemy pyłek spod nóg, chwalimy opisowo i poświęcamy cały swój czas na albo zabawę z nim, albo rozmowę (nacisk na rozmowę razy milion, nawet z noworodkiem), albo edukację. A jak to za mało, to dorzućmy jeszcze raz rozmowę. Dochodzi do kuriozalnych sytuacji, kiedy obłąkane matki dreptają po placu zabaw za rocznym dzieckiem i rozprawiają o odcieniu błękitu na niebie i stopniu wilgotności piasku. A jak dziecko, w końcu do upadłego zanudzone tymi monologami, rzuci w nie piaskiem, dzielnie otrzepują twarz i wygłaszają wyuczone formułki „Rozumiem, że miałeś pokusę, żeby rzucić we mnie piaskiem. Zapewne jesteś sfrustrowany i właśnie w taki sposób sygnalizujesz mamusi, że pora na drzemkę. Przepraszam kochanie, że nie zauważyłam tego czwartego ziewnięcia i porozumiewawczego mrugnięcia. Następnym razem będzie lepiej. Podobało mi się, jak rzuciłeś tym piaskiem, miałeś dobrze zaciśniętą piąstkę i odpowiednią ilość piasku. Widzę, że się bardzo przyłożyłeś. Zuch chłopak”.

Hello! Jak każdy człowiek, dziecko może mieć gorszy dzień, może potrzebować odreagować, w końcu istnieją w jego życiu czynniki takie jak środowisko, zbiegi okoliczności, wypadki, nieprzewidziane sytuacje, osoby trzecie i… uwaga! Geny. Tak! Nie wszystko w naszym życiu da się złożyć na karb wychowania i powodzenia danej metody.

Możliwe, że maluję tutaj obraz złej matki. Ale nic bardziej błędnego! Stawiam na miłość, szacunek do mojego dziecka i czas. Ale wszystko to w zdrowych proporcjach i zakładając ogromny margines błędu i dystansu. Nie zgadzam się na mechaniczne stosowanie JEDYNYCH słusznych teorii, jak i podporządkowanie całego swojego życia dziecku.

Absolutnie nie namawiam do odpuszczania sobie. Rodzicielstwo to najtrudniejsze zadanie każdego człowieka, który zdecydował się powołać na świat nowe życie. Nie powinniśmy rodzic dzieci tylko i wyłącznie dlatego, że jest już czas, a bo wszyscy mają, a może akurat naprawią naszą relację z partnerem, czy też będą lekarstwem na nudę i życiową pustkę. Nie tędy droga. Należy próbować, eksperymentować, dokształcać się, bo przecież nikt nas tego nie uczy. Ale w tym wszystkim trzeba pamiętać, że to dziecko to człowiek, a nie ciastolina. I my też jesteśmy tylko ludźmi. Perfekcyjnie nieidealnymi.

Od świtu obsługuję trójkę dzieci. Karmię, opieram, zabawiam, dbam o zdrowie, wygląd, rozrywki, rozwój. Udzielam się w szkole, wymyślam pyszne dania, na czworaka przemierzam kilometry udając pieska. I jeśli od czasu do czasu nie mam siły, nie chce mi się bawić, mam ochotę pogapić się na ekran swojej komórki, powiedzieć cisza!, kiedy akurat rozmawiam z kimś dorosłym, dziecku podać pizzę i puścić bajkę, bo aktualnie boli mnie głowa, to naprawdę nie oznacza, że moje dziecko wyrośnie na pozbawionego uczuć bandytę! Chciałabym mieć nieograniczone pokłady cierpliwości, odpowiedź na każde pytanie, gotowy scenariusz na każdą sytuację i 24 godziny w każdej dobie, które mogłabym poświęcić na tłumaczenie, rozmowę i budowanie więzi z moim dzieckiem. Niestety nie jest to możliwe, a nawet gdyby było dzieci mam trójkę.

Robię co mogę, najlepiej jak umiem. I jeśli moje dziecko bywa nieznośne, płacze, rozrabia, nie słucha, to jestem w stanie się za to nie winić. Czasem jest to zachowanie do skorygowania, a czasem po prostu tak jest. Nie jesteśmy z góry zaprogramowanymi robotami i nie traktujmy tak naszego dziecka!

Absolutnie nie chcę krytykować żadnego podejścia. Każdy z nas ma swój rozum i możliwości. Wybieramy to, co dla naszej rodziny jest najlepsze, lub to, co podpowiada nam intuicja i co po prostu jest dla nas dostępne. Tylko proszę – nie dajmy się zwariować, bo od tej analizy każdego pierdnięcia naszego potomka zwyczajnie boli głowa.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!