Jak się dzielić kasą w związku?

Na moim insta pojawiło się pytanie o to jak się dzielić kasą w związku? Jak układać domowe finanse, aby było sprawiedliwie? To pytanie mnie zaciekawiło, bo według mnie jest to oczywiste. Gramy do jednej bramki, jesteśmy jednością, więc chyba logiczne, że co moje, to Twoje. Okazuje się, że nie.

Odbierałam wiadomości o żonach kupujących na potęgę i w sekrecie przed mężem kolejne ciuchy, o mężach, którzy wydają kasę na motoryzacyjne gadżety, czy hazard. Dla mnie to nic innego jak… oszustwo? Nie wiem jak to inaczej nazwać. Finanse powinny być przejrzyste. Jak się dzielić kasą w związku? Według mnie to oczywiste – po równo. U nas w domu od zawsze finanse są na pół, niezależnie od aktualnej sytuacji czy warunków zatrudnienia.

Mamy wspólne konto domowe, do którego oboje mamy karty i dostęp. Mamy też swoje prywatne konta i swoje pieniądze, z których nikomu się nie tłumaczymy. Nie wyobrażam sobie po kryjomu przed starym odbierać paczki od kuriera, a potem mu wmawiać, że te kiecki to stare. Podobnie jak sobie nie wyobrażam sytuacji, w której nagle odkrywam, że ma dziesięć tysięcy zadłużenia na karcie kredytowej, bo sobie kupił drona, spojler do auta i kamerkę na kask rowerowy. A z drugiej strony nie mieści mi się w głowie, abym ja, dorosła kobieta, miała się komukolwiek tłumaczyć z tego, że kupiłam sobie perfumy, albo żebym musiała męża prosić o pieniądze na kino. Niestety wiem, że tak się zdarza, bo otacza mnie kilka takich par, które wiecznie się finansowo nie potrafią dogadać, bo jedno wydałoby wszystko w dzień wypłaty, a drugie chce ciułać.

My każdego miesiąca układamy budżet, który zakłada kieszonkowe, po równo, dla każdego z nas. I są to nasze własne pieniądze, które wydajemy na co nam się podoba. Bywały takie lata, kiedy moje potrzeby były wyższe, bo na przykład wiadomo, że stary na fryzjera wyda 50 zł, a kobita to i 500 zł. No ale czy to oznacza, że ja mam z tego powodu dostawać więcej? No nie. To, że stary ma niepomalowane paznokcie też w kwestii budżetu ma niewielkie znaczenie. Mogę przecież z tego zrezygnować. Z kieszonkowego opłacamy też swoje pojedyncze podróże, na które to drugie nie jedzie. Jeśli przekraczamy budżet, znowu oboje dostajemy z domowego budżetu po tyle samo.

Z domowego budżetu opłacamy moją terapię, bo to zdrowie, choć tylko ja korzystam. Jak mąż chodził na fizjoterapię, też opłacaliśmy to z pieniędzy domowych, bo to konieczność. Tak samo jak leki na astmę, które codziennie łyka. I tak dalej. Kieszonkowe jest na przyjemności, nie konieczności (choć bywało, że się kłóciłam, że pazury to przecie konieczność!!). To kieszonkowe jest różnej wielkości, zależy od innych wydatków i naszych potrzeb. Wiadomo, że przy zmianie sezonu potrzebne są czasami jakieś ciuchy, czy buty, też zakładamy to w budżecie. Wiem, że jest mnóstwo ludzi w ciężkiej sytuacji, ale im ona cięższa, tym planowanie finansów jest ważniejsze i żeby sobie dodatkowych zmartwień i kłótni nie dokładać, domowy budżet i finanse powinny być dla każdego partnera transparentne. Po co się oszukiwać?

Nie będę pisała o oczywistych oczywistościach w stylu – najpierw zarabiamy, potem wydajemy, o oszczędnościach czy poduszce finansowej, bo wiem, że w obecnej sytuacji dla wielu mogą to być pojęcia kosmiczne. Skupiam się tutaj na finansach pomiędzy partnerami.

Druga sprawa, na którą wiele osób zwróciło mi uwagę to sytuacja, w której tylko jedna osoba pracuje, a druga zajmuje się dziećmi i domem. Choć wiem, że są wyjątki, przyjmę jednak, że to kobieta zwykle jest osobą, która w tym domu „siedzi”. Czy to oznacza, że z domowego budżetu przysługuje jej mniej kasy? Absolutnie nie. Po pierwsze co jak co ale siedzieć to ona nie siedzi, a wychowuje WSPÓLNE DZIECI. Zdejmuje ogromny ciężar obowiązku z ramion ojca, który może w tym czasie rozwijać swoją karierę. Może do tej pracy chodzić nawet wtedy, kiedy dzieci chorują, może robić nadgodziny, może się nie przejmować odbiorem dzieci z placówki, bo robi to kobieta. Facet ma ciągłość zatrudnienia, zdobywa kolejne lata stażu, nabiera doświadczenia, co zwykle przekłada się na stabilniejsze warunki, lepszą pozycję, awans, wyższą pensję. Jeśli kobieta po macierzyńskim i/lub wychowawczym zdecyduje się wrócić do pracy, jest te wszystkie lata do tyłu. Rynek pracy nie czeka na matki, nie ma litości, tego czasu nikt i nic matkom nie zwróci. Można więc powiedzieć w dużym uproszczeniu, że ta kobieta wspiera rozwój mężczyzny. On z niczego przecież rezygnować nie musi. Dla mnie jest więc jasne, że kasa w takim wypadku jest wspólna i po równo. (Wiem, że jeśli będą, to będą tutaj komentarze od panów. Panów i władców, dawać, czekam).

Trzecia sprawa – jedno zarabia więcej. Czyli co, jedno będzie latało na wakacje biznes klasą, a drugie nie? Czy może jedno będzie jadało na mieście, a drugie pierogi z Biedry, bo ma kasy mniej? Wiadomo, że nie. Nie kumam tej logiki. Jak się dzielić kasą w związku? Po równo, przecież kasa jest wspólna.

Związek to nie tylko dzielenie łóżka, obowiązków i opieki nad kotem. To też dzielenie się kasą, sukcesami i porażkami. U nas podobnie też dzielimy się czasem BEZ rodziny. Nikt nie ma go więcej czy mniej, po równo. No ale my jesteśmy dziwni. W tej dziwności wytrzymaliśmy już wkrótce 20 lat. Szczęśliwych lat. 

Kasa jest wspólna. Inaczej kiepsko to widzę. To, jak to mówi młodzież, jebnie.

Macie jakieś inne pomysły jak się dzielić kasą w związku?