Aktywna rodzina po naszemu.

Aktywna rodzina po naszemu kiedyś wyglądała zupełnie inaczej. Jeśli czegokolwiek nauczył mnie ostatni rok, to tego, że trzeba być kreatywnym i gotowym na zmiany.

Doprowadziło mnie do szału ciągłe siedzenie w domu i brak opcji. Kiedyś moje życie wyglądało inaczej. Chodziłam do kina, do restauracji, do teatru i do muzeum, ciągle spotykałam się z ludźmi. W weekendy też nie bardzo naszą piątką umieliśmy usiedzieć na pupie. Całymi dniami włóczyliśmy się po mieście. Trampoliny, warsztaty robienia czekolady, aquapark, lodowisko i co tam jeszcze w naszym mieście wymyślono dla rodzin z dziećmi. Aż tu nagle nadszedł czas, kiedy w weekend niewiele się da, bo wszystko zamknięte, a jak nie zamknięte, to strach.

W końcu udało się nam jednak wyjść poza schemat zorganizowanych atrakcji i zaczęliśmy częściej brać sprawy we własne ręce. Sama nie miałam aktywnego sportowo dzieciństwa. Tak się akurat złożyło, z wielu powodów. Sport polubiłam już jako osoba dorosła. Aktywne spędzanie wolnego czasu polubiłam całkiem niedawno. Wykończona tempem życia, w weekend chciałam zwykle zalegnąć na kanapie i leniwie przerzucać kanały lub kolejne strony książki. Ale teraz, kiedy każdy mój wieczór to jest zalegiwanie na kanapie, w weekend szukam wrażeń. Ten aktywny wypoczynek robi mi dobrze nie tylko na ciało, ale i na głowę. Wietrzy głupie pomysły, zmartwienia, leczy stres. I daje satysfakcję. Przynajmniej ja lepiej się ze sobą czuję, kiedy w poniedziałek wspominam swoje wyczyny i nie jest to tylko 6 godzin z serialem.

Ponownie zakochałam się w górach i postanowiłam pokazać dzieciakom, jak pięknie może być wysoko na szczycie. I w tym właśnie dziwnym roku zdecydowałam, że nasze weekendy będą aktywniejsze, a jak budżet i minister pozwoli, to czasami nawet wyjazdowe. Będziemy próbować nowych rzeczy, będziemy odkrywać nowe miejsca. Próbowałam niedawno jazdy na rowerze po górach, na e-bike’u nawet moje dzieci dadzą radę podjechać na sam szczyt. Próbowałam skitourów, nie mogę się doczekać, żeby wleźć na nartach na jakąś górkę z rodzinką. Jeździliśmy na desce kiedy tylko były warunki i okazja. No i w końcu – chodziliśmy po górach. I w lecie i w zimie. Na krótkie i długie trasy. Daleko i blisko od domu. Mój mąż odkrywa nowe zakątki w Polsce, niektóre bardzo go dziwią. Dla Australijczyka nasze polskie góry są dużym przeżyciem. Przez lata zwiedzaliśmy głównie świat, z konieczności przestawiliśmy się na Polskę, cieszy mnie to, że mogę ją dzieciom pokazać w takiej naturalnej odsłonie.

Oczywiście, że moje dzieci czasami narzekają, że daleko, że ciężko, nogi bolą, a nie chce im się, a czemu musimy wcześnie wstać? Mam więc kilka sposobów, które sprawiają, że wycieczki dla wszystkich są fajne, nie tylko dla nas, dorosłych. To jojczenie na początku mi przeszkadzało, teraz mam na nie patenty.

Dobry plan – to podstawa każdej wycieczki. Nawet te spontaniczne, dobrze, kiedy są zaplanowane. Wtedy wszyscy wiedzą co robimy, kiedy i jak. Wiedzą jakie mamy na ten dzień „zadanie” i kiedy będzie odpoczynek.

Sprzęt – i ciuchy i buty i sprzęt narciarski i jabłuszka do zjeżdżania z góry i peleryny przeciwdeszczowe i okulary i kije – dobrze jest być przygotowanym na wszelkie niespodzianki na trasie i możliwe fajne zabawy. 

Prowiant – moje dzieci to koneserzy, hehe, akurat wiem po kim. Jedzenie w moim życiu jest ważne, choć wszystko lubię, byleczego nie tknę. W górach i na wszystkich wycieczkach prowiant to konieczność – nie dość, że umila przerwę, to daje energię. Obok kawałka czekolady, stawiam na zdrowie. Orzechy, kanapki z pełnoziarnistego chleba, owoce i paluszki serowe. Pik-Nik towarzyszy nam od lat. Paluszki są z mozzarelli, są pełne wapnia i witamin – każdy paluszek to szklanka mleka i 59 kalorii. To poręczna, zdrowa przekąska, która nie zawiera konserwantów,  idealna dla rodzin spędzających czas aktywnie, na świeżym powietrzu. Najlepiej smakuje w temperaturze pokojowej, ale u nas sprawdza się i w górach i w aucie i na wakacjach i w samolocie i w plecaku i w szkolnej śniadaniówce. Każdy paluszek jest osobno pakowany, to mega wygodna opcja. Przyznam szczerze, że często mam je w torebce, na wypadek nagłego głodu, co z moimi głodomorami zdarza się codziennie. Są lekkie, nie zajmują dużo miejsca, a dają energetycznego, zdrowego kopa. Dodatkowo, to produkt idealny dla wegetarian, bo nie zawiera enzymów pochodzenia zwierzęcego, więc sprawdzi się u każdego.  

Częste przerwy – dzieci, przynajmniej moje, potrzebują dużo przerw. I my tak planujemy te wspólne wypady, żeby te przerwy się w planie znalazły. Bo nasze dzieci nie umieją w szybko. Mnie też nie cieszy ciągłe popędzanie, bo góry to choć aktywny, to nadal dla mnie wypoczynek. I jednego, czego nie chcę, to zniechęcić zbyt wysokim tempem dzieciaków.

Atrakcje – czasami to właśnie ebike, czasami pierogi w schronisku, czasami pieczątka za zdobycie szczytu, czasami krokusy w Dolinie Chochołowskiej, może to być kulig, zjeżdżanie po wydmach, a bywa wieczorna kąpiel w rzece. Coś zawsze się znajdzie, jak się tylko chce.

Na koniec zostawiam dobre nastawienie i humor. Jak się nie da, można zawsze wrócić w połowie drogi, można skończyć jazdę na nartach po kilku godzinach, wcale z dziećmi nie trzeba jeździć od otwarcia wyciągu do zamknięcia. Można w końcu na spontanie skoczyć w środku zimy na gofra.

Cieszę się, że w tym dziwnym czasie udaje nam się fajnie spędzić razem czas i wyczarować takie mega wspomnienia. Mam cichą nadzieję, że to będzie nasz nowy styl życia.

Post powstał przy współpracy z firmą Pik-Nik.