Matce też należy się!

Jak spędzasz dzień wolny? Tych kilka godzin kiedy możesz robić co chcesz? Nadrabiasz zaległości czy łapiesz chwilę oddechu? Czy robisz coś dla siebie?

Na wtorek miałam zaplanowany mały maraton lekarski z dziećmi. Nie wiem po jaką cholerę umówiłam się do lekarza na 7:30 na drugim końcu miasta? Pewnie wtedy jeszcze myślałam, że wstanę o 5:30, samodzielnie (mąż w delegacji) przygotuję dzieciaki i siebie, szybciutko oblecimy trzech lekarzy, wrócimy do akola no i pobiegnę do pracy.

Wzięłam jednak dzień wolny. To jest jeden z tych postów po którym kiedyś był komentarz “taka to ma dobrze”! Tak więc przyznaje – matce też należy się wolne! Dzieciaki odstawiłam do przedszkola o 10. Zostało mi więc 6 godzin dla siebie.

Oczywiście nie udało się do końca zabić myśli o:

przeglądzie samochodu (a tym samym natrętnej myśli o tym, że nie wiem gdzie w ogóle jest dowód rejestracyjny, czy czasem dzieci nie pocięły go na milion kawałeczków w sekundzie mojej nieuwagi)
stosie prania do posegregowania
odkładanej na zaś konieczności posortowania dziecięcych ciuszków i definitywnego odrzucenia tych, które aczkolwiek słodkie, nie dają się już wcisnąć na ponad metrowe dryblasy
wiszącej groźbie wizyty u dentysty
porządku w ogrodzie, piwnicy, garażu
bla, bla, bla.

Podgłośnilam więc muzykę i udawałam, że tych myśli nie ma i zadbałam o siebie. Chciałam iść pobiegać, ale w Krakowie w zimie bieganie nie wychodzi na zdrowie norma pyłów była wczoraj podniesiona o 160%. Zaczęłam więc od siłowni, ulubiona instruktorka, której nie widuje, odkąd wróciłam do pracy, ostry trening, czad.

Potem oczywiście zakupy – nie nie, nie dla siebie, a dla dzieciaków, a w szczególności dla jednego małego oseska, który jutro kończy roczek.

Obiadek w ukochanym barze sałatkowym – Chimerze, uwielbiam. Świeże sałatki, klimat jak w tajemniczym ogrodzie na pikniku, a przecież w środku zasmrodzonej miejskiej dżungli.

Na koniec kosmetyczka, wykorzystałam w końcu voucher, który nosiłam w portfelu 3 miesiące. Pani namówiła mnie na mezotarapię igłową (“W PANI WIEKU takie zabiegi to konieczność”). Znieczuliła mi twarz (przez chwilę czułam się jak Nicole Kidman – ani nie mogłam się uśmiechnąć, ani skrzywić, lekko strasznie, mało śmiesznie), a potem nakłuwała igłą z kwasem hialuronowym. Przez okrągłą godzinkę zastanawiałam się czy będę mogła wyjść na ulice pokazać się ludziom i czy dam radę pójść do pracy. Na szczęście nie było tak źle, maska rumiankowa na koniec wszystko złagodziła. Czego nie robi się dla urody. Szczególnie W M O I M WIEKU.

Pobiegłam do przedszkola we wspaniałym humorze, potańczyłam i powygłupiałam się trochę z dziećmi, spędziliśmy bardzo miły wieczór. Bez ani jednej myśli o tym ile rzeczy muszę jeszcze dziś zrobić, może by tak już spali?

Żeby podołać życiu, które wiodę, muszę mieć siłę psychiczną i fizyczną. I te dni, chwile tylko dla mnie, są bardzo ważne – pomagają złapać odrobinę równowagi. Cokolwiek robisz, cokolwiek sprawia Ci przyjemność, zrób to czasami, żeby nie zwariować.