Jestem za restauracjami bez prawa wstępu dla dzieci.

Jestem za restauracjami bez prawa wstępu dla dzieci. Dziecko w ogóle trzeba schować w domu, zamknąć w swoim dźwiękoszczelnym pokoju i wypuścić, jak zmądrzeje! Dokładnie tak! W końcu dzieci są głośne, przeszkadzają, psują i brudzą.

Gdybym tutaj skończyła, widzę już oczami wyobraźni te lawiny przerażonych, stających w obronie dzieci rodziców. Właśnie. Rodziców, bo ci, którzy dzieci nie mają, pewnie by się pokusili o podpisanie pod taką petycją. A z drugiej strony, przecież dziecko też człowiek. Dlaczego wszystko nam teraz przeszkadza? Nawet dzieci? Już nic nikomu nie wolno, bo zaraz wszystkim przeszkadza. Strasznie staliśmy się delikatni.

Czy kiedyś było inaczej? Pewnie było. Prawda jest jednak taka, że jak my byliśmy mali, to się dzieci do restauracji po prostu nie zabierało, nie wybierało się z noworodkiem na olinklusiw i generalnie jak się miało dziecko, to się ewentualnie spacerowało z wózkiem po parku, a nie latało po świecie. Zwyczaj chodzenia do restauracji był dość rzadki, a nawet jeśli istniał w pewnych kręgach, były to „lokale” przeznaczone dla dorosłych.

W obecnych czasach rodzice próbują udawać, że dzieci nic w ich życiu nie zmieniły. Mało tego, uważają, że wszystko im się należy, w szczególności dodatkowe przywileje. A przecież choćbyśmy nie wiem jak byli tolerancyjni, musimy przyznać, że nie każdy ma ochotę wąchać kupę noworodka tuż obok swojego obiadu, oglądać piersi wystawione na widok publiczny, czy też słuchać rodziców, kłócących się o to, kto wyprowadzi wyjące dziecko. Zgadzam się, że wszystko to jest dla ludzi, naturalne i ogólnie spoko, ale i ludzka potrzeba wypicia kawy w spokoju też. Dlatego popieram i jestem za restauracjami bez prawa wstępu dla dzieci.

Piszę to z pełną świadomością ja, matka trójki dzieci. Chodzę tam, gdzie mnie z dziećmi chcą. A jak wychodzę sama, po 20, to mam ochotę posłuchać innego dorosłego, a nie marudzenia kilkulatka, od którego właśnie na chwilę się “uwolniłam”. Kultura wymaga, aby każdy dostosował się do zasad panujących w społeczeństwie. I dotyczy to też dzieci, a właściwie ich rodziców. I jeśli rodzice nie potrafią przypilnować swojego dziecka, niech zadecyduje za nich właściciel lokalu i zwykły zakaz. W imię spokoju innych gości.

Drogie, ciche, ekskluzywne restauracje? Nie idę z dziećmi. Nie idę, bo to ani dla mnie, ani dla nikogo w mojej rodzinie, przede wszystkim dla moich dzieci, nie jest żadna rozrywka. Rodzinny posiłek to dla mnie przyjemność, o którą ciężko, kiedy żyję przez czas obiadu w stresie, że moje dziecko coś rozbije, nie będzie miało co zjeść z karty dla wybredniejszych podniebień, a końcu nie uda mi się utrzymać go na wodzy i zamiast skupiać się na przyjemności jedzenia, będę musiała go co minutę strofować. Nie pokazuj palcem, jedz nożem i widelcem, nie zaglądaj innym do talerza, nie rozmawiaj głośno, siedź na pupie, nie rozsypuj soli, uważaj, zejdź z drogi, itp.

Jasne, że dzieci muszą wychodzić, nie możemy ich zamknąć na cztery spusty w domu i wypuścić po 18-tce. Skąd mają się nauczyć akceptowalnych społecznie zachowań? Ale zapewniam wszystkich obrońców praw dzieci do bywania absolutnie wszędzie, lepiej nauczą się czegokolwiek w luźniejszej atmosferze, a nie tam, gdzie panują sztywne zasady, a na każde głośniejsze zdanie podnoszą się zdegustowane brwi. Lepiej wyjść rzadziej, ale do miejsca przystosowanego dla dzieci niż wychodzić wszędzie i denerwować siebie i wszystkich naokoło.

Bywało, że spacerowałam na mrozie, bo moje dziecko nie miało humoru i nie czekało spokojnie na nasze dania. Bywało, że jedzenie brałam na wynos, bo akurat był foch. Inni goście restauracji nie muszą tego focha znosić! Nie potrafiłabym bez pardonu delektować się swoim daniem z miną księżnej, podczas gdy moje dziecko wyłoby w niebogłosy, a widziałam już nie raz taką sytuację. Za dzieci odpowiedzialni są dorośli.

Nie każda grupa społeczna ma udogodnienia, zniżki i restauracje dostosowane do swoich potrzeb. Czy jeśli nie jem mięsa, narzekam, protestuję i bojkotuję restauracje, podające mięso? Nie. Idę szukać lokalu, w którym czuję się dobrze, w którym mogę zjeść coś zgodnego z moimi przekonaniami. Tak samo jest z rodzicami. Są restauracje dopasowane do rodzin z dziećmi, w których one nie przeszkadzają, a wręcz są mile widziane. Wystarczy poszukać takiej informacji. Niech i będą takie, które są tylko dla dorosłych. Mnie to nie oburza, nie czuję się wykluczona, czy niemile widziana. Całkowicie rozumiem taką społeczną potrzebę. Niech każdy ma wybór.

Wyjeżdżałam w Święta. Kilka razy dzwoniłam do różnych miejsc, przestudiowałam mapę i informację turystyczną. Zatrzymaliśmy się w ośrodku dla rodzin, chodziliśmy do miejsc, w których dzieci nie przeszkadzały. A i tak zdarzyło się, że wygrzebaliśmy się z samochodu pod browarem, w którym telefonicznie zapewniono nas, że są rozrywki dla dzieci, a tu zonk. Dwa autobusy uwalonej w sztok młodzieży. Co z tego, że był plac zabaw? Pojechaliśmy dalej. To był BROWAR. To oni tam bardziej byli na miejscu niż ja ze swoją trójką dzieci. Po co sobie i dzieciom mam fundować takie atrakcje?

W lany poniedziałek mój syn, na ogródku knajpy stworzonej dla dzieci, przypadkowo rozwalił hydrant. Zmoczył parę stolików i kilka osób. Wystraszył się, my zamarliśmy. Ale to byli ludzie, których dzieci też bawiły się na placu zabaw i jako rodzice wiedzą, że z dziećmi zdarzają się takie nieprzewidywalne akcje. Na szczęście każdy miał na sobie luźne ubranie, a dla malucha ciuchy na zmianę. Skończyło się na śmiechu i żartach. A teraz wyobraźmy sobie, że taka sytuacja miałaby miejsce wieczorem, w ekskluzywnej knajpie. Ja byłabym wściekła, gdyby jakieś dziecko zniszczyło mój drogi obiad i potencjalnie sukienkę. Ale dziecko kopiące w ogródku? Zdarza się. Nie dziwiło mnie też przebieranie pieluchy, grymasy, zatarasowany wózkami taras czy kolejka maluchów w toalecie.

Jest mnóstwo restauracji, które wręcz chwalą się tym, że są przystosowane dla dzieci. Mają specjalne menu, przewijak, kącik zabaw, czasem nawet plac zabaw na zewnątrz, na dzień dobry wręczają kredki, a obsługa jest przyzwyczajona do małych gości. Rodzice z dziećmi mają prawo wyjść, to nie tak, że mamy się teraz zamknąć w domu i czekać do osiemnastki, żeby komuś czasem nasz maluch nie przeszkadzał. Śmiem twierdzić, że pijani, głośni czy kłótliwi goście też uprzykrzają życie, jasne. Ale za nasze dzieci to my jesteśmy odpowiedzialni.

Szanujmy się nawzajem. Posiadanie dzieci nie zwalnia z obowiązku przestrzegania norm społecznych i nie daje zielonego światła do poczucia wyjątkowości. Każdy człowiek ma pewne prawa i musimy się do nich przystosować, nawet jeśli mamy rok i mało z tego wszystkiego kumamy. Mamy przecież rodziców, którzy wiedzą lepiej, gdzie są mile widziani i gdzie ich dziecko będzie się czuło po prostu dobrze i nikt na niego krzywo nie spojrzy, kiedy zapłacze.

Dajmy innym odpocząć. Bo przy stoliku obok może siedzieć para wykończonych rodziców, którzy są na randce z okazji swojej rocznicy ślubu. Serio woleliby pogadać niż słuchać cudzego dziecka. A ta matka to może być taka jak ja, która reaguje na każdy płacz i na każde „mamo”, nawet nie swojego dziecka. Nie mogę się skupić, nawet jeśli dzieci naokoło nie są moje. Dlatego szukam miejsc, które przynajmniej nie zachęcają do rodzinnych spędów. Niestety zdarzyło mi się już, że o 22 w modnym lokalu podającym sushi, przy stoliku obok siedziała wyjąca w niebogłosy dwulatka, w towarzystwie zachwyconych rodziców, zmuszających dziecko do pozowania z pałeczkami. W takim wypadku wolałabym, żeby istniał odgórny zakaz – w tej restauracji dzieci nie są mile widziane. Dzięki temu przynajmniej i ja i to dziecko mielibyśmy bardziej udany wieczór.

Kiedy wychodzę z dziećmi, nie oczekuję, że restauracja będzie miała dla mnie rozrywkę. Kelnerzy są od obsługiwania gości, a nie moich dzieci. Sama mam w torebce coś, co dzieci zajmie. Książeczkę, kolorowankę, przychodzę przygotowana. Nie pozwalam dzieciom na łażenie po całej restauracji, na bieganie, krzyczenie, leżenie na podłodze, tarasowanie wejścia czy przywłaszczanie sobie ogólnodostępnych zabawek. Dlatego wolę wyjść gdzieś, gdzie dzieci czują się swobodnie, a ja mogę cieszyć się ze wspólnego posiłku, a nie denerwować, że komuś może przeszkadza moje dziecko.

I tak jak jestem za tym, aby restauracji i miejsc przyjaznym rodzinom, dzieciom, matkom karmiącym było coraz więcej, tak jestem za restauracjami bez prawa wstępu dla dzieci. Nie tylko za restauracjami. Aktualnie planuję weekendowy wypad z mężem i hotelu też szukam BEZ dzieci. Nie po to będę stawać na głowie, żeby znaleźć swoim dzieciom opiekę, żeby przy śniadaniu słuchać jazgotu cudzych dzieci i żeby w środku nocy budził mnie płacz noworodka z pokoju obok. Znajomy otworzył taki ośrodek w Polsce i cieszy się ogromną popularnością. Dorośnijmy do personalizowanej obsługi i prawa każdego, małego i dużego, do bycia w miejscu, które nikomu humoru nie psuje. Wszystkim żyłoby się milej, nawet mnie, która od czasu do czasu mam ochotę pobyć tylko w dorosłym towarzystwie i posłuchać miłej dla ucha ciszy. 

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!