Moje dziecko nie musi być grzeczne.

Przyznaję, co już niejednokrotnie pisałam – trafiło mi się przynajmniej jedno dziecko, które spokojnie można nazwać dzikuskiem. To dziecko, którego nijak nie da się wpasować w jakiekolwiek normy. Samo sobie potrafi krzywdę zrobić, biegnąc na oślep przez życie. Pokryte siniakami, walczy z ograniczeniami. To dziecko potrzebuje jakby więcej. Jest bardzo wrażliwe, choć dla społeczeństwa wydaje się głównie niegrzecznym. Co najmniej o rok inteligencją przeskakuje dzieci w swoim wieku. Bo ono, choć niespokojne i ciągle żądne atrakcji, wie więcej i czuje więcej.

To dziecko najbardziej męczy. Bo kiedy wszyscy nadal smacznie śpią, ono od 5 rano leci na pełnej petardzie. Przestawia swój pokój, śpiewa, maluje. I tak do ostatniego wieczornego oddechu. Nigdy się nie zatrzymuje.

Są ogromne plusy, które jako matka takiego dzikuska widzę. I wcale nie chodzi o to, że gloryfikuję moje dziecko. Jestem bardzo obiektywna, jeśli chodzi o własne dzieci, potrafię spojrzeć na nie krytycznym okiem, może czasami aż za bardzo surowo. Wcale nie uważam, że moje dzieci są najpiękniejsze, najmądrzejsze i w ogóle naj. Tak, dla mnie oczywiście są, w moich oczach najważniejsze, ale obiektywnie wiem, że dla każdego rodzica tak to wygląda. Musi tak wyglądać, inaczej pewnie byśmy nie wyszli cało z niektórych sytuacji, które stają się naszym udziałem.

Ja po prostu wiem, że to, co dla wszystkich w koło ludzi wiedzących lepiej jest aktem nieposłuszeństwa, jest naturalną reakcją mojego dziecka. Moje dziecko nie musi być grzeczne. Uff, napisałam to. Ciężko się do tego przyznać, bo w naszej mentalności nadal istnieje takie przeświadczenie, że dzieci i ryby głosu nie mają. Że dziecko ma wiedzieć, kto ustala reguły. Że trzeba go łamać na każdym kroku, żeby wiedziało, gdzie jest jego miejsce.

Każdemu od razu się wydaje, że to, że pozwalam mojemu dziecku na przestrzeń posiadania własnego zdania, że znajduję w sobie siłę i moc do dialogu z pięciolatkiem, zamiast odburknąć “jest tak, bo ja tak mówię”, że może powiedzieć “nie”, to oznacza, że moje dziecko może wszystko, dostaje to, o czym zamarzy, jest rozpuszczone, chodzi mi po głowie i nie zna absolutnie żadnych reguł. A jeśli nie stoi, tak jak inne, zastraszone, za rękę nieruchomo, to moja osobista wychowawcza porażka.

Moje dziecko wszędzie jest pierwsze. Moje dziecko musi wszystkiego dotknąć. Tak, ogromnie mnie to męczy. Bo jeszcze nie zdążę nawet pomyśleć o możliwych konsekwencjach i zagrożeniach, moje dziecko już piąty raz robi coś potencjalnie niebezpiecznego. A tylko się odwróciłam. Muszę mieć dosłownie oczy wkoło głowy, bo nadmiar energii, którą moje dziecko posiada, przewyższa moje umiejętności dotrzymywania mu kroku. Ale jest też plus. Moje dziecko nie daje sobie w kaszę dmuchać. Jest pierwsze do wszystkiego, co się dzieje i nic go nie omija. A ja nie muszę go do tego popychać, czy w jego imieniu o coś walczyć.

Moje dziecko jest spontaniczne. Uczy mnie tego codziennie. Podbiega do każdego pieska, małego dziecka, wita się z każdym, do każdego ma miłe słowo i dzień dobry na powitanie. Nie istnieją dla niego żadne ograniczenia. Cieszy się ze wszystkiego. W samolocie, kiedy w końcu unieśliśmy się na ziemia, aż krzyknęło z radości. Wiem, że według pasażerów naokoło miałam inaczej zareagować. Miałam stłumić i postraszyć. Bądź cicho, bo jak nie, to… A ja uważam, że to moja mała wygrana, żeby podsycać tą radość życia jak najdłużej. Kiedy moje dziecko wykrzyknęło wtedy “mamusiu, zobacz, jaki piękny księżyc”, miałam ochotę sama podskoczyć. W świecie, kiedy wszystko jest na sprzedaż, udało mi się pokazać mojemu dziecku, że coś takiego jak księżyc jest piękne, że można zachwycić się urodą życia ukrytą w drobiazgach.

I wtedy, kiedy niedawno jechaliśmy tramwajem. Zapomniałam sobie już jaką miksturę społeczeństwa można spotkać w MPK. Kiedy na okiełznanie mojego dziecka, które nie siada, wymyśliłam zabawę szukania przez okno pieska, a moje dziecko radowało się na widok każdego odnalezionego czworonoga i bez brania przerwy na oddech komentowało, widziałam te spojrzenia dezaprobaty, słyszałam te uwagi, czy ktoś może w końcu to dziecko wyłączyć. Nie, nie może. Ono bardzo szybko zauważy, jak skomplikowane i ciężkie jest życie. Teraz, kiedy ma 5 lat, niech sądzi, że świat jest dobry. I niech sądzi tak jak najdłużej, choć już teraz, kiedy na jego wesołe “dzień dobry”, dorosły ani nie burknie, nie wiem czasami co powiedzieć, kiedy pyta “mamusiu, dlaczego ten pan nie odpowiedział”.

Moje dziecko jest wrażliwe. W wieku 5 lat potrafi rozpłakać się na bajce, w momencie, który ściska serce. Potrafi kocykiem otulić brata, który usnął, choć przed chwilą wyrywali sobie włosy z głowy. Potrafi samo od siebie zaproponować zrobienie kawy tacie, który na pewno jest zmęczony. Jest silne, przyjacielskie i otwarte na każdą krzywdę i przejaw uczuć. Ale nie potrafi zrozumieć słów delikatnie, umiar, spokój. Wiem, powinnam zarezerwować miejsce w kącie, lub za zamkniętymi drzwiami pokoju, bo tego oczekuje ode mnie pan z tramwaju. Niech moje dziecko tam siedzi, dopóki nie pojmie kto tu rządzi. Ma być cisza i spokój.

Ale moje dziecko tego nie potrafi. Kiedy wylało na siebie i podłogę szklaneczkę soku w hotelowej restauracji, bo ono nigdy nie chodzi, ono biegnie, a małżeństwo ze stolika obok posłało mu karcące spojrzenia, wbiło wzrok w podłogę i ze łzami w oczach powiedziało “nie zrobiłam nic złego”. I wtedy pomyślałam, że wygrałam. Jeśli moje dziecko w wieku pięciu lat widzi, że niezamierzone krzywdy nie są niczym złym, a wypadki chodzą po ludziach, to ważna życiowa lekcja. Również ta, że nikt z nas nie jest idealny i nawet dorosłym zdarza się wylać na siebie picie.

Wiem, że ciągle jestem dla mojego dziecka jak zdarta płyta. Muszę je chronić, muszę powtarzać nie biegaj, zatrzymaj się na chwilkę, usiądź, kiedy jesz, załóż buty. I bynajmniej nie robię tego dlatego, że pani ze stolika obok chce, aby moje dziecko chodziło jak szwajcarski zegareczek. Robię to dla jego własnego bezpieczeństwa. Nie tylko fizycznego, ale i bezpieczeństwa zrozumienia zasad społecznych.

To nie jest tak, że pozwalając mojemu dziecku na wolność i spontaniczność, pozwalam mu na łamanie zasad panujących w życiu. Do niektórych musi się dostosować. Niektóre samo z czasem pojmie. W niektórych kwestiach nie pozwalam na ustępstwa. Moje dziecko nie musi być grzeczne.

Wiem, że moje dziecko wie. Wielokrotnie już udowodniło mi, wzdychając na swój kilkuletni los, że doskonale wie, na czym polega bycie “grzecznym”, czego tak bardzo wszyscy na około od niego chcą. Na każdym kroku pokazuje, że rozumie, ale jeszcze do końca nie potrafi pojąć. Kiedy widzę przebłyski i znaki, że moje słowa trafiają, że moje dziecko rozumie o co mi chodzi, czuję ulgę. Bo właśnie tak wygląda życie z nieokiełznanym dzieckiem ulga-zmartwienie-ulga-zmartwienie. W kółko.

Martwię, się, oczywiście. Bo dla dzieci takich jak moje życie jest ekstremalne. I albo trafią na kogoś, kto będzie próbował je łamać, a ono, w swojej inteligencji przebiegłe, będzie i tak robiło to, co chce, choć na pozór nawet da się podporządkować. I dojrzeje zbuntowane, a od tego buntu droga do zejścia na złą ścieżkę niedaleka, a potem prosta droga do złośliwości, krzykactwa i aspołeczności, wyrzucania latami nagromadzonych emocji. Albo wyrośnie na popychadło. Na kukiełkę, która nigdy nie myśli o sobie, spełniając oczekiwania innych. Wykorzystujących koleżanek, destrukcyjnego związku. Bez własnego zdania i pomysłu na siebie, bez względu na własne emocje, będzie tylko naśladować. Albo trafi na kogoś, kto zobaczy w nim nieprzeciętny potencjał.

Moje dziecko zawsze pierwsze wstaje i ostatnie zasypia. Zasypia niespokojnie, co poprzedzone jest tysiącem pytań, przedstawieniem, ułożeniem kocyków, poduszek, misiów, nieskończonej ilości prac, które zrobiło i instrumentów muzycznych, które koniecznie musi mieć obok siebie. Ale w tym łóżku zawsze musi się znaleźć miejsce i dla mamy lub taty, musi być czas na ściskanie i zasypianie, które przypomina uspokajanie wściekłego lwa. Odkąd to zrozumiałam i daję mojemu dziecku to, co potrzebuje, bez wściekania się, że jeszcze nie śpi, jesteśmy szczęśliwsi i spokojniejsi. Możliwe, że moje dziecko czuje się wtedy bezpieczne. Przez ten krótki moment, kiedy jego niespożyta energia i niezłomny charakter są okiełznane.

Moje dziecko biega boso, wysiadło z samolotu po wakacjach w upale lekko ubrane, a tu 10 stopni. Spytałam tylko raz – chcesz bluzę? Nie. Ok, jak będzie Ci zimno, daj mi znać, ok? Dobrze mamusiu. Sweterek w moim domu to nie jest rzecz, którą zakładam dziecku kiedy to mnie jest zimno. Gdybym na siłę ubrała kurtkę i czapkę, strasząc chorobami, czy używając argumentów, że przecież wszystkie inne dzieci są naubierane, jakby wylądowały na Syberii w środku zimy, nauczyłabym je tylko jednego – lepiej swojego zdania nie pokazywać, silniejszy i tak wygra, trzeba się wycofać ze strachu przed karą. Nie chcę aby moje dziecko spędziło swoje życie ulegając innym i zabiegając o ich akceptację byciem “grzecznym”, cokolwiek to w danym momencie dla kogoś innego oznacza. Bo przecież co chwilę, dla każdego oznacza zupełnie coś innego.

Zdarzają się ataki furii. Kiedy nie mam lepszego pomysłu, tupiemy razem, robimy dziurę w kartce papieru, mniemy razem gazety. Pytam, czy przeszło. Jak nie przeszło, liczymy do dziesięciu. Kiedy możemy, pozwalam głośno krzyknąć. Czasami pomaga po prostu ciasny uścisk. Czuję wtedy, jak mojemu małemu, wściekłemu lewkowi, bije serducho. Szybko, niespokojnie.

Wiem, że to, że pozwalam mojemu dziecku na posiadanie swojego zdania, zaprocentuje. Tak samo jak to, że nie olewam jego emocji, ani najczęściej ich nie tłumię, też. Nie chcę, aby moje dziecko robiło zawsze to, na co ma ochotę, ale nie chcę też, aby robiło to, czego na ślepo oczekują od niego inni. Bo tak trzeba, bo tak wypada, bo wszyscy tak robią. Moje dziecko nie musi być grzeczne. Chcę, aby myślało samodzielnie, aby potrafiło samo rozróżnić dobro od zła, aby potrafiło, niezależnie od innych, sprzeciwić się komuś, kto próbuje na nim wywrzeć wpływ, przy jednoczesnym szacunku do innych osób i ich uczuć.

To właśnie w dzieciństwie, kiedy moje dziecko jeszcze uczy się siebie, jest miejsce na skrajne okazywanie uczuć, mówienie tego, co się czuje i bycie sobą. Wychowanie w spokoju, szacunku i zaufaniu daje dobry fundament do stania się asertywną jednostką, znającą swoją wartość. Moje dziecko jest śmiałe. Często i to jest dla mnie męczące, bo zaczepia każdego. Lubię w tych chwilach pomyśleć, że wybierze kiedyś zawód, wymagający kontaktów z ludźmi i rozwiniętej empatii.

Dzieci potrzebują zasad, wytyczenia granic i konsekwencji. Pięciolatek nie wie przecież co wolno, a czego nie w każdym aspekcie życia. Jego indywidualizm zamierzam rozwijać równolegle z umiejętnością życia w grupie i dostosowania się do reguł. To dlatego chodzi do przedszkola, a ja dyskutuję o sytuacjach, które się tam wydarzyły, podkreślając autorytet nauczycieli i potrzeby innych dzieci.

Możliwe, że bardziej powinnam przejmować się tym, co powiedzą inni, kiedy widzą moje dziecko w gorszym momencie szału. Możliwe, że moja niewzruszona reakcja, spokojny ton i tłumaczenie, to nie było to, czego oczekiwał ode mnie przystanek ludzi, na którym moje dziecko powiedziało do mnie, że jestem głupia. Możliwe, że rzeczywiście powinnam zamknąć moje dziecko w pokoju i nie pozwolić mu wychodzić przez najbliższe 5 lat, dopóki nie zrozumie, że “tak nie wolno”. Możliwe, że aby zadowolić tych, którzy wiedzą, że dzieci mają być przede wszystkim grzeczne, powinnam moje dziecko szturchać, krzyczeć na nie, straszyć i katować, pokazując, że mam te sytuacje pod kontrolą. Możliwe, że powinnam mojemu dziecku wbijać codziennie do głowy, że ma być usłuchane, ignorując zupełnie swoje pragnienia i własne zdanie. Bo każdemu, obserwującemu je z boku, milej jest przecież spojrzeć na “grzeczne dziewczynki”.

Ale moje dziecko nie musi być grzeczne. Dopóki nikomu nie przeszkadza, niech będzie tym, kim chce być. Ma prawo mieć swoje potrzeby i wiedzieć, że nikt go za to nie krzywdzi, a przejdzie z nim tą trudną fazę buntu, testowania, poznawania świata i swoich reakcji. Chcę mojemu dziecku pokazać, że jest mądre, że ja wiem, że chce dobrze, że słucha, że rozumie, że potrafi zachować się tak, jak w danym momencie wymaga tego sytuacja. Bo ja mojemu dziecku ufam. Bardziej niż pani obok, która wolałaby, żebym wyzwała je od głuchych i głupich i postraszyła wizją strasznej kary, która czeka go po powrocie do domu. Ja chcę być obok i wspierać, nie tłumić.

Może dla wszystkich w koło moje dziecko jest niegrzeczne, bo nagle wszyscy mają specjalizacje, które uprawniają ich do wydawania psychologicznych opinii o zachowaniach dzieci. A ja tak naprawdę podziwiam moje dziecko. Za wolność. Wolność, którą demonstruje niestrudzoną ciekawość świata, wrażliwość, kreatywność i czyste szczęście. Niepoddawanie się i szybkie zapominanie o porażkach. To dziecko prawie w ogóle nigdy nie płakało, ono nie ma czasu, musi dalej biec. I chciałabym, zamiast tłumić i łamać tą wolność, pozwolić jej trwać. Więc jeśli to Ty jesteś panem z tramwaju, małżeństwem w restauracji, czy panią z samolotu – odwróć wzrok. Moje dziecko w niczym Ci nie przeszkadza. Moje dziecko nie musi być grzeczne.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!