To matki ciągną wózek zwany rodziną.

Mam naprawdę fajnego męża, żyję w partnerskim związku. Choć po prostu się zakochałam i nigdy nie myślałam o tym, jakim mój mąż będzie ojcem, okazało się, że i na tym polu wybrałam dobrze. Mąż jest z tych, którzy nie bali się pieluch, kąpieli, karmienia, usypiania i od pierwszego dnia zostawania solo z trójką dzieci. Odrabia z dziećmi zadania, nauczył ich jeździć na rowerze, chodzi na treningi, włazi do wody, nawet jeśli to jest Bałtyk i ma akurat 7 stopni w lipcu. Wraca z pracy, w której się raczej nie nudzi i od progu wpada w wir drugiej pracy. Nie ma dla niego obowiązków mało męskich. Może i uczesać córce kucyka i naprawić synowi rower. Jak widzi gary w zlewie, myje. Koszule sam sobie prasuje. I tak dalej. A jednak, kiedy byliśmy rozmawiać o naszej finansowej przyszłości i doszło do kwestii testamentu, to pierwsze, co przyszło mi do głowy, kiedy omawialiśmy scenariusz, w którym to mnie by zabrakło, to była przerażająca myśl „Jak oni sobie beze mnie poradzą”?

Bo to matka wie, co Antoś z 2b chciałby na urodziny, to matka pamięta, z kim teraz siedzimy w ławce, zna wszystkie nauczycieli, pamięta imiona matek i ojców w klasie, matka wie, jakie upiec ciasto na rodzinny piknik ze szkoły, gdzie zamówić babeczki na urodziny, w co się ubrać na akademię, gdzie skołować kostium muchomora, co podać dziecku na męczący katar i ile przekąsek należy zabrać na całodniową wycieczkę. To matka widzi, że kończy się proszek do prania i pamięta, aby przed pierwszymi upałami sprawdzić, czy kostium kąpielowy z zeszłego roku jeszcze się nadaje, ma zapisane wszystkie daty, numery, ustawione przypomnienia o terminach zapłaty za wycieczkę, zapisach na zajęcia dodatkowe w kolejnym semestrze i półkolonię. To matka potrafi wszystko w domu znaleźć i wie, którą czapkę należy zabrać z przedszkola, bo jest nasza. To matka wie, co nawet nielubianej teściowej kupić na imieniny i że wypada spytać, co przynieść na proszony obiad. Pakuje na wakacje tak, że ma i nitkę, i wodę utlenioną. Wyczaruje dla każdego ulubiony obiad i z niczego deser. To mama na całym świecie bezbłędnie odnajdzie toaletę. I to mama jest od ojojania i otwierania soczku, nawet jeśli jest akurat pod prysznicem, a tata siedzi na sofie czytając gazetkę. To wszystko jest na jej głowie. Zawsze. 

I chyba to w macierzyństwie jest najbardziej wykańczające. To ciągłe pamiętanie o wszystkim, od najmniejszej bzdury do najważniejszych kwestii. Ciągły stan gotowości, w dzień i w nocy. Reagowanie na najmniejszy grymas i każde “mamo”. Życie z oczami wkoło głowy, bycie uważną i wyprzedzającą fakty. Czuwanie o każdej porze. Dbanie o wszystkie życiowe konieczności, ale i o sferę emocjonalną. Bycie rodzinnym kaowcem. Przewidywanie pięciu możliwych scenariuszy każdego dnia, analizowanie każdej sytuacji. Martwienie się o każdy niewypowiedziany żal. Ciągłe wyrzuty sumienia. I Bóg wie co jeszcze. 

Nawet jeśli tata jest na medal, to właśnie matka w domu jest od wielu spraw, którymi żyją mali ludzie. Bo kobieta po prostu wie. A jak nie wie to i tak wie. I w przypadku rodziny nie ma dla niej spraw niemożliwych. Nic nie oleje, nic nie zaniedba, przewróci każdy kamień. Bo ma być. Bo my, kobiety, już tak mamy. I ciężko, cholernie ciężko się tego oduczyć. 

I chyba od tego właśnie najczęściej potrzeba nam chwili odpoczynku. Od tego stanu ciągłego napięcia, gotowości i niemożliwej do ogarnięcia umysłem odpowiedzialności za to, żeby wszystko pykło, żeby było zorganizowane, upieczone, zaopiekowane, ogarnięte, ukochane, a wszyscy zadowoleni. Od tych wszystkich chwil, których nawet nie potrafiłyśmy nazwać. Od tego, co robimy na co dzień, co zajmuje masę czasu i energii, a czego tak naprawdę prawie wcale nie widać.

Kiedy niedawno wyjechałam na 8 dni, mężowi w ogarnianiu dzieci pomagał sztab osób. Ktoś ze szkoły odebrał, ktoś na obiad zaprosił, ktoś wyprasował, ktoś zawiózł na gimnastykę. Z zamrażalnika wyciągał gotowy obiad, miał rozpisany każdy dzień, dzięki czemu pamiętał, kiedy książkę trzeba do biblioteki zwrócić, kiedy zabrać buty na wuef i o której są tańce. Możliwe, że ja inaczej nie umiem, bo pewnie gdybym tego nie przygotowała, zjedliby ze smakiem zamówioną na telefon pizzę, a od kary w bibliotece niebo by nie pękło.

Ale przyszła do mnie teraz, przed kolejnym samotnym wyjazdem, taka refleksja – my matki, robimy to przecież cały czas same!! Nikt nam braw nie bije za to, że dzieci są w szkole na czas, uczesane, z pożywnym drugim śniadaniem w plecaku, bibułą, guzikiem i patykiem, które Pani kazała przynieść na zajęcia. Nikt nie mówi, że jesteśmy bohaterkami i naszym mężom TAKICH żon nie gratuluje, kiedy zabierzemy dziecko na spacer do parku. Przeciwnie. Ciągle nam się wmawia, że mogłybyśmy przecież lepiej. Mogłybyśmy jeszcze więcej od siebie wymagać, coś zmienić, szybciej zorganizować, być częściej przed czasem, przewidzieć nawet.

Facet wychodzi, wyjeżdża i nikt go nie pyta, jak to sam partnerkę z dziećmi zostawia? Nikt się nie zastanawia, czy ona sobie poradzi i nikt jej blachy lasagne nie proponuje, żeby miała co jeść. Wszyscy zakładają, że przecież ona na pewno da radę! Jak sytuacja jest w drugą stronę, matka jest wyrodna, imprezowa, karierowiczka, porzuca biedne dzieci, same je z ojcem zostawiając na pastwę losu. 

Bo matki po prostu ciągną ten wózek, dają radę. W dobre dni, w kiepskie dni, w normalne dni, w zwariowane dni, w pierwsze dni, w ostatnie dni, w wolne dni, w dni, w których są cały dzień w pracy i w te, kiedy siedzą w domu. Tak po prostu jest. 

I często pod koniec dnia zadają sobie pytanie co dziś udało im się osiągnąć? Dlaczego są takie wykończone? Bo ten całodzienny trud to jest czasami takie w sumie nic. Sprzątałaś, a nadal syf, gotowałaś, ale wszystko zjedzone, prałaś, a kosz z bielizną pełny.

Ale to nieprawda. Patrzysz tylko na jeden dzień. Na wycinek, mały fragmencik tego, co robisz każdego dnia, a co składa się na jedną, wielką, bardzo ważną całość.

Macierzyństwo.

Sama się poklep, jak nie ma innych chętnych. I czasami olej, udaj, że nie widzisz kłaczków na dywanie, ani tego, że mleko się zaraz rozleje. Jeden dzień na raz, jeden krok do przodu, wdech i wydech.

Masz to.

Zdjęcie: źródło

  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Zapisz się do Newslettera. Dzięki temu prosto na swoją skrzynkę dostaniesz info o nowościach i będziesz zawsze na bieżąco.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i plaży.