Otworzyła mi się głowa w ten weekend, który spędziłam bez dzieci, bez obowiązków, bez przymusu, powoli i głównie w łóżku. No potrzebne mi to było, och jak bardzo. Ściskam wszystkie wykończone.
A, że niby niedawno przecież na urlopie byłam? Wakacje z rodziną to nie jest dla mnie totalny reset. Bo, jak zapewne wszystkie matki Polki rodzicielki, kiedy moje dzieci są obok, ja czuwam. No taka to robota. Niby odpoczywam, ale czuwam, pilnuję, żeby nic sobie nie zrobiły, żeby zjadły, żeby odpoczęły, żeby się zachowywały przyzwoicie, cały dzień, w nocy też słyszę, jak się pościel zsuwa i lecę przykryć, słyszę, jak idą do wc i oczywiście, że często pytam, czy to tylko siku, czy może coś gorszego.
Po wakacjach przyszedł wrzesień, przemilczałabym najchętniej. Oprócz tych wszystkich milionów sprawunków, zakupów, książek do hiszpańskiego i cyrkli, zajęcia dodatkowe zawsze o niepasujących nam porach i w miejscu, do którego na 16:30, przy obecnym stanie rozbebeszonych remontami krakowskich dróg, można chyba tylko dolecieć helikopterem, dochodzi praca. Tak, tak, bo jak wszyscy rodzice, dwa miesiące mający na głowie bombelki, jakoś niespecjalnie produktywna byłam w lipcu i sierpniu. I jeszcze ta druzgocąca wrześniowa świadomość, że lato odeszło, za chwilę październik i już będziemy kalendarze adwentowe robić. OMG i kolejny rok w plecy.
No i tak mnie zastał ten zeszły weekend.
Wyjechałam, raz z domem się skontaktowałam w ciągu 3 dni, wyciszyłam, się wyspałam, przemyślałam. Macierzyństwo nie ma mety. Bo matką jesteś zawsze, a potem jesteś babcią i zamiast martwić się dziećmi, martwisz się i dziećmi i wnukami. I sobą trochę też, czy zdążysz przed drewnianą jesionką wszystkich w życiu ustawić i dożyć szczęśliwych?
Nie dają nagrody. Subiektywnie sama sobie możesz przyznać, jak Twoje dziecko wyrośnie na ludzi, ale cholera wie, czy i tego dożyjesz, bo zawsze dla kogoś tam nie będzie wystarczająco dobre. Przecież wiadomo, że jak szybko zajdzie w ciążę – Twoja wina, boś nie uświadomiła, nie upilnowałaś. Nie będzie mieć dzieci – Twoja wina, bo w domu pewnie nie było tego rodzinnego ciepła, to się teraz do macierzyństwa nie pcha. A może opowiadałaś bajki jakieś o rozwoju, pokazywałaś, że karierę można robić, a nie tylko w pieluchach siedzieć – no tak czy siak, Twoja wina, ile tych dzieci po 30stce można urodzić, pyta minister. A jak sobie długo męża nie może znaleźć, to czyja to wina? No wiadomo, że Twoja. Bo wbijałaś do głowy, żeby byle kogo nie brać, to teraz masz, starą panną będzie, taka wybredna. A jak masz syna i on w domu nie pomaga – Twoja wina, wiadomo, nie nauczyłaś. A jak pomaga za bardzo – pantofel. Nie daj Boże gej – toż to wiadomo, że TYLKO kwestia wychowania, czyli ponownie – Twoja wina. Męczące, prawda? No ale tak jest. Ściskam wszystkie wykończone tym ciągłym ocenianiem nas przez pryzmat dzieci, nawet jeśli te dzieci mają już własne dzieci i mieszkają 1000 kilometrów od nas.
Ja to przerysowałam powyżej, bo choć sama żyję w innym związku, w innej rodzinie i otaczają mnie ludzie otwarci i tolerancyjni, codziennie dostaję masę wiadomości i informacji, że to jednak nadal rzadkość i mam szczęście.
Jak już nam nikt nie dowala z bliska, mamy fajne relacje, to zawsze się zdarzy jakaś matka w szkole u dziecka, która Ci dowali, bo przecież to, że Twoje dziecko na przerwie biegając po korytarzu popchnęło drugie, to jest TWOJA wina. Wiadomka.
Wisienka na torcie to takie osoby jak ja, których wiem, że są miliony, czyli tych, które sobie same dowalają. Znajdują sobie wyrzuty sumienia na każdym kroku, bo przecież zawsze można więcej, lepiej, szybciej, ładniej, inaczej. No można. Szczególnie wtedy, kiedy masz pole do popisu i możliwości, to sobie znajdziesz osoby, które coś z tym robią, a Ty nic.
My jakby podświadomie szukamy kogoś, do kogo możemy się porównać. To takie autobiczowanie. Patrzymy i sobie myślimy – ogarnia, a ja nie ogarniam. Nie jestem wystarczająco dobra, sprytna, ładna, zaradna. Jestem do niczego. Jestem nieadekwatna. Ja tu nie pasuję.
To jest od dziecka kobietom powtarzane. Siedź cicho, bądź grzeczna, wyprostuj się, nie pyskuj. To jak potem mamy być pewne siebie i iść po trupach po swoje? Jak się mamy nie martwić opinią innych? Jak mamy głośno mówić nie, kiedy całą młodość oczekuje się od nas, w domu i w szkole, siedzenia po cichu i słuchania starszych/mądrzejszych? Całe szkolne życie się nas ocenia, to potem już oceniamy się same.
I jeszcze ten klasycznie denerwujący tekst – to tylko kwestia organizacji. No i co? I tak i nie. Bywa, że się da, a bywa, że za nic się kurna nie da i nie przeskoczysz. I nawet organizacja zawodzi, kiedy dziecko z glutem zarazi nianię, a babcia daleko. No nie ma wała.
Dawanie z pustego wykańcza kobiety, tak, tak, ściskam wszystkie wykończone. Mnie przynajmniej, bo co ja tam wiem, mogę mówić tylko za siebie. Mnie to wykańcza. Często tłumiłam uczucie wyczerpania, bo mi samej przed sobą było wstyd. No tak. Bo przecież nie pracuję na etacie, mam w domu partnera, który i ugotować i wyprać i dziećmi potrafi się zająć, ba, często lepiej niż ja. Mam zdrowe dzieci. Czasami pomaga mi mama, która chętnie z dziećmi zostaje. Mam panią, która raz w tygodniu przychodzi mi sprzątać, od lat nie miałam w ręce żelazka, bo i za to płacimy.
A mimo to jestem wyczerpana. Macierzyństwo mnie przerasta. Może dlatego, że sama mam wiele problemów ze swoją duszą, którą od lat leczę i jakoś chcę przed tym ustrzec dzieci. Co najmniej jakby w ogóle się dało. Mnie nie wykańczają fizyczne roboty, mogę kuźwa cały dzień jechać na szmacie. Mnie wykańcza mentalny ładunek macierzyństwa. Czy sobie poradzą w życiu, czy będą dobrymi ludźmi, czy będą szczęśliwi, czy na tej prezentacji z polskiego co to ją dzisiaj mają, powiedzą ładnie, pewnie, nie zrażą się do publicznych wystąpień na zawsze? Czy będą tolerancyjni, czy nikt ich nie skrzywdzi.
Tym jestem najbardziej wykończona.
I wiem, że Ty też tak masz. Bo taka już ta rola matki jest. Piękna ale psychicznie głęboko wiele nas wykańczająca. Już dawno pisałam, że chciałabym mieć już taką pewność, o którą wszystkim nam chodzi, zasypiać bez żadnych proszków. Chciałabym wiedzieć, że tę rolę, najważniejszą w moim życiu dobrze zagrałam, że moje dzieci ze swojego dzieciństwa na kozetce u terapeuty leczyć się nie będą.
Ściskam wszystkie wykończone.
Zdjęcie Sydney Sims na Unsplash