Mogę sama kupić sobie kwiaty – nowy hymn pokolenia.

Miley Cyrus nagrała piosenkę „Flowers”, która dosłownie wstrząsnęła Internetem. Jako matka nastolatków mówię szczerze – już przerabiam z nimi ten temat, żeby sobie to wryli w pamięć i dobrze zapamiętali.

Zrozumienie tego, (nie dosłownie) że sama sobie mogę kupić kwiaty, zajęło mi zdecydowanie za długo. Dla mnie „Flowers” to hymn, powinni to w szkołach, jak wiersze, analizować linijka po linijce, a refren deklamować na akademiach.

Ale od początku. Miley śpiewa:

Mogę kupić sobie kwiaty

Napisać swoje imię na piasku

Rozmawiać ze sobą godzinami

Mówić rzeczy, których nie rozumiesz

Mogę zabrać się na tańce

I potrzymać swoją własną dłoń

Tak, mogę kochać siebie lepiej, niż ty potrafisz.

Co to znaczy, że mogę sobie kupić kwiaty? Dla mnie to, że nie muszę czekać na cud, nie muszę czekać na kogoś, nie muszę godzić się na coś, co mnie nie satysfakcjonuje. Bo jeśli ktoś będzie mnie zdradzał, oszukiwał i olewał, niech spieprza, sama potrzymam się za rękę.

Tak, to jest ten czas, kiedy swoim córkom powinnyśmy mówić, że wcale nie jest prawdą to okropne, klepane przez nasze babcie „byle pił, byle bił, byle był”, bo byle kto nie jest dobrym rozwiązaniem na życie. Jeśli w czasie, kiedy związkiem rządzi sex i ślepe zauroczenie, zapali się jakakolwiek czerwona lampka, trzeba uciekać, a nie myśleć sobie, że on się zmieni. Z żaby księcia nie zrobisz. On się zmieni, ale na gorsze i potem to jest do usranej śmierci użeranie się z alimenciarzem, który się przed kolegami szczyci, że na własne dzieci nie płaci, spryciarz.

Musimy mówić naszym synom, że era macho się skończyła i już nie wróci. Bycie ujem już nie jest cool. Musimy powtarzać, że kłamstwo nigdy nie jest sposobem na więzi, a odpowiedzialność to podstawa i piękna postawa.

Musimy naszym córkom mówić, że wcale nie najważniejsze w życiu jest znalezienie drugiej połówki, bo mamusia urodziła nas w całości i od pierwszego dnia jesteśmy kompletni i wystarczalni, niczego nam nie brakuje. Wcale nie ma żadnego wieku, za którym jak nie upolujesz kandydata, to już tylko czeka cię ewentualnie szafot, wielki smutek, no może kot. Możesz kochać siebie lepiej, niż ten byle kto.

Będę do znudzenia tłumaczyła dzieciom, że lepiej być solo niż cierpieć przez kogoś. Nie tyczy się to tylko związków romantycznych, ale wszystkich międzyludzkich relacji. Nikt na siłę nie musi nas lubić, nie wszyscy muszą chcieć z nami być, ale zasługujemy na to, aby otaczać się ludźmi, dla których jesteśmy ważni i którzy okazują nam szacunek.

Miley nie śpiewa o tym, że miłość, czy druga osoba, są nam niepotrzebne, to nie bełkot wojującej feministki. Absolutnie nie. I ja wcale do tego nie namawiam. Miłość ma wiele twarzy i nie musi być godzeniem się na wszystko. Wcale naszym życiowym celem nie musi być domek z ogródkiem, mąż i gromadka dzieci. Wcale nasze dzieci nie muszą tworzyć związków. Nie muszą mieć rodziny, nie będą przez to wybrakowane. Nad związkiem można pracować, ale kiedy jest nad czym i kiedy obie strony tego pragną i ten wysiłek włożą, inaczej to nie ma sensu.

Te zapewnienia, że on nam kupi kwiaty, czy zabierze nas na tańce, to były dobre 20 lat temu i w komediach romantycznych. Teraz już wiemy, że księcia na białym koniu nie będzie (Na szczęście – widzieliście rodzinę księcia Harry’ego?), wszystko możemy podarować sobie same, nie potrzebujemy, żeby nam ktoś otwierał drzwi, nauczyłyśmy się zmieniać żarówki i wychodzić bez męskiej eskorty. Same możemy nosić w związku spodnie, a nasi synowie nie będą się bali żadnych prac domowych, uważając je za „babskie”.

Wydawało mi się, że laski, które wychowały się na „Seksie w wielkim mieście” i mają świat w zasięgu jednego palca, będą trochę bardziej ogarnięte, niż my, dzieci lat 70 i 80, które wyrastałyśmy w burych domach z betonu i marzyłyśmy o dżinsach. Wydawało mi się, że przetarłyśmy ten szlak z piętnem – bez chłopa jesteś gorsza i wrzuciłyśmy go między inne szowinistyczne bajki o królach i władcach. Ale no niestety nie, bo jak widać nawet taka Miley musi kobietom o tym przypominać. I miliony kobiet na świecie biją jej brawo.

Ta piosenka jest też o miłości do siebie. Jakie to jest odkrywcze, kiedy w końcu nauczysz się miłości własnej. Kiedy ze wszystkich ludzi to siebie najbardziej chronisz, szanujesz, nie pozwalasz krzywdzić i to sobą się opiekujesz na równi z innymi ważnymi w Twoim życiu osobami. Przecież jeśli czegoś sama nie masz, nie jesteś w stanie nikomu tego podarować. Jeśli nie potrafisz pokochać siebie, jak pokochasz kogoś?

Niestety w naszym kraju nadal self love uważane jest za coś złego, egoistycznego, bo rodzina to jest siła, a rodzina to poświęcenie i krzyż, który się niesie całe życie. Możliwe, że winne tu są przeszłe pokolenia, od małego nauczone zaciskania pasa, historycznie zawsze wychowywane w trudnych czasach. Albo wojna, albo stan wojenny, albo komuna, kryzys. Nie było czasu na samo zaopiekowanie, bo liczyło się przeżycie. Nikt nie mówił o emocjach czy uczuciach, bo te były wiecznie na drugim planie. No i dzieci miały przede wszystkim być cicho, nie przeszkadzać, a potem zaczynało się dorosłe życie, do którego nikt nie był za bardzo psychicznie przygotowany. To jak my z tego mieliśmy wyrosnąć świadomi czegokolwiek?

Z tej miłości własnej wychodzi też niezbędny do szczęśliwego życia wniosek, że kiedy ktoś na Ciebie pluje, nie musisz udawać, że pada, ale o tym szerzej już pisałam tutaj: https://www.calareszta.pl/ile-razy-machnelas-reka-dla-swietej-zgody/

Czy jeśli nasze córki zapamiętają te lekcje, to oznacza, że faceci będą się bali kobiet? A niech się boją. Niech się starają, bo byle co nas już nie bawi. Niech nasze dzieci będą pierwszym pokoleniem, w którym zarobki są takie same i obowiązki w domu też na pół. A jak im się nie podoba, trudno. Same potrzymamy się za rękę i opowiemy sobie historię, której i tak by nie zrozumieli.

Fot. unsplash.com