Dlaczego wszystkie jesteśmy oceniającymi francami?

Wszystkie jesteśmy oceniającymi francami. Tak po prostu jest. Powodów jest wiele.

Zwykle jest to ten najbardziej prymitywny powód, podstawowy. Jesteśmy tak przeorane macierzyństwem, czujemy się tak bardzo samotne na polu walki i przegrane w codziennych bitwach, że po prostu potrzebujemy poczuć się lepiej, potrzebujemy się dowartościować. Zamiast współodczuwania, chcemy poczuć wyższość. Zamiast: o, też tak mam, wolimy połechtać swoje ego, bo u nas akurat lepszy dzień, ten etap minął, nasze dziecko akurat jest daleko, obojętne. Chcemy poczuć się lepsze, chcemy aby choć na chwilę, we własnym mniemaniu być tą dobrą, nie pokonaną. Ot, wyszło, inna nie ogarnia, nie ja.

Chcemy myśleć, że jesteśmy lepsze, bo naprawdę tak nam się wydaje. Trafił nam się taki egzemplarz i jakiś problem jest nam obcy. Nie mam niejadków, więc ta kwestia jest dla mnie mniej więcej jak fizyka kwantowa. Ale co mi tam, przecież z wyżyn własnej zajebistości mogę powiedzieć – za mało dawałaś próbować różnych potraw to masz! Twoja wina. Niejadki, problemy w szkole, nieśmiałość – tych problemów jest na pęczki. Łatwo jest radzić, kiedy nas problem nie dotyczył. A jednak robimy to, choć wiemy, że nie ma dwóch podobnych dzieci, a i instrukcji obsługi dziecka nikt jeszcze nie napisał.

Nasze matki nigdy nie zostały zaopiekowane. W tamtym pokoleniu nikt nie mówił o uczuciach, o trudzie macierzyństwa, o depresji, o samotności. Macierzyństwo było na barkach kobiet, ojciec jedynie okazjonalnie ewentualnie pomagał, ale raczej miał inne priorytety. I one dziś te braki jakoś same starają się sobie zrekompensować. Teściowa oczywiście wie, że nie była idealną matką, ale przecież Ty nie widziałaś jej potknięć, więc może choć przed Tobą grać, że była nieskazitelna. Ty nie możesz jej ocenić, ale ona może Ciebie, żeby wytknąć, że niby taka jesteś mądra, taka do przodu, nowoczesna, a tu proszę – byk, brak, potknięcie. I już ma Cię ustawioną w odpowiednim szeregu.  

Wiemy, że coś działa. Przeszłam długą drogę do na przykład usypiania moich dzieci, czy do odporności. Wiem, że to, co działało u mnie, nie musi działać u kogoś, ale jak pytają to mówię – u mnie działało to. Bo wiem, że działało. Wiem też co tak bardzo nie działało i na co nie warto tracić czasu. I wiem jak błądziłam w poszukiwaniu rozwiązania i jak bardzo mogę teraz podać go komuś na tacy. Weź, wypróbuj, może u Ciebie też zadziała? Kto wie, nic nie tracisz.

I choćbyś się biła w piersi, że nie, Ty to nigdy, ja po prostu wiem, że dokładnie tak jest. Każda z nas to robi, choć czasem żałuje, choć zostaje niesmak, choć wiemy, że to nic nie daje, a lepiej niż ważnym, być zawsze miłym. Wszystkie jesteśmy oceniającymi francami, a przynajmniej bywamy.

Płyną z tego dwie lekcje.

  1. Ugryź się w język. Serio nie pomagasz, nie wiesz, jaki ktoś ma dzień, ten Twój komentarz może być przysłowiowym gwoździem do trumny. Każda z nas miała dni, które przepłakała, ciąg trudnych momentów, z których nie było wyjścia. Macierzyństwo to samotna walka, możesz, jeśli już nie sojusznikiem, nie być wrogiem.

 

  1. Olej chęć bycia najlepszą, olej komentarze. Za każdym razem jak ktoś Ci dowali, pomyśl o tym, co napisałam powyżej. Ona też tak ma, tylko nie dziś. Dziś chce być od Ciebie lepsza. Olej te karcące spojrzenia i przewracanie oczami. Jej dziecko też tak zrobi albo robiło, może już nie pamięta.

 

Nikt nie ma patentu na przejście macierzyństwa suchą stopą, bez turbulencji. Każde dziecko „coś” ma, jak każdy. Najlepiej po prostu pamiętać, że wszystkie jesteśmy tylko ludźmi. I wszystkie jesteśmy oceniającymi francami, bo tak jest łatwiej.

A jeśli wydaje Ci się, że jesteś perfekcyjna, hmmm, zasługujesz na order z ziemniaka. Brawo Ty, a teraz zejdź nam z drogi, zmęczonym, momentami sfrustrowanym, ale najmocniej kochającym swoje dzieci, nieidealnym matkom.