Co zrobić, żeby dzieci nas słuchały?

Co zrobić, żeby dzieci nas słuchały, to podstawowe pytanie każdego niemal rodzica. Rodzica, który jest wykończony ciągłym powtarzaniem w kółko tych samych komunikatów, buntami na środku sklepu, wrzaskiem dzieciaka i swoim krzykiem, od którego boli głowa. Jest jednak na to metoda. 

Metoda, którą opiszę, opiera się na założeniu, że dzieci, oprócz zaspokajania podstawowych potrzeb i miłości rodziców, potrzebują uwagi i władzy. Jakkolwiek by to nie brzmiało, rzucanie się kilkulatka na podłogę w supermarkecie jest, oprócz chęci zwrócenia na siebie uwagi, próbą sił i pokazania kto tu rządzi. Oczywiście dzieci nie robią tego celowo, z wyrachowania, ani po to, aby uprzykrzyć nam życie. Wynika to z głęboko zakorzenionej wolnej woli, z którą rodzi się każdy człowiek, z potrzeby decydowania o sobie i braku. Braku uwagi i braku decyzyjności. To przecież rodzice decydują o tym, co dziecko je, ubiera, czym się bawi, z kim się bawi, kiedy się bawi, jak się bawi, co robi, co mówi i o której chodzi spać. Ufff, męczące jest samo o tym pisanie. Jeśli maluch nie ma nad niczym władzy, w końcu przelewa się miarka. Bo przecież żaden człowiek, nawet mały, nie będzie w kółko robił tego, co sobie ktoś inny wymyślił, nawet rodzic.

Ataki furii dają dzieciom przewagę nad rodzicem. W końcu musi przestać robić to, co robił, skupić się na dziecku i albo skapitulować, odpuścić i zmienić zdanie, dając dziecku to, o co tak zaciekle walczy, albo proponując kompromis, rzadko kiedy niestety jest to trzecia opcja, w której rodzic kategorycznie powraca do wcześniejszych ustaleń, nie daje się ugiąć uzewnętrznianej frustracji dziecka i zachowuje zimną krew, kontrolując przy tym swoje i dziecka emocje. Pięknie brzmi, prawda?

Najczęściej jednak wcale tego nie potrafimy. Najczęściej wybieramy albo zniechęcone „a niech Ci będzie, w końcu od lizaka nikt jeszcze nie umarł, nie rób scen”, albo coś w stylu „nie dostaniesz lizaka, ale jak zjesz ładnie kolację, pójdziemy na lody”. Nie pytam, czy brzmi to znajomo, bo wiem, że nikt i tak się do tego nie przyznaje, a codziennie widzę takie obrazki i wiem, że po prostu w większości przypadków tak to wygląda. Rodzic przyparty do muru, z widownią w postaci oburzonych ciotek dobra rada, szuka szybkiego i skutecznego narzędzia samoobrony i zażegnania kryzysu. Narzędzia, które go nie pogrąży, pozwoli wyjść z tej sytuacji cało i zaspokoi własne potrzeby i potrzeby dziecka. A że dzieci powtarzają najchętniej te zachowania, które przynoszą skutek, tak więc ataki furii, podczas których oddasz dziecku stery, będą się powtarzać.

To dlatego, na dłuższą metę, idee kar i nagród, time-outu, liczenia do trzech, przekupstwa, krzyczenia i czegokolwiek innego nie działają. Działają na chwilę, żeby zażegnać kryzys w tym momencie, ale nie pomagają dzieciom w PODEJMOWANIU lepszych decyzji w przyszłości. W wielu przypadkach nie działa też, polecana przez drażniących mnie osobiście i wywołujących zew mordu specjalistów (lub ich kolegów pseudo-specjalistów, którzy, po zbadaniu problemu, okazują się być rodzicami jednego dziecka – albo noworodka, albo kilkulatka, ale za to bardzo spokojnego, nieśmiałego i wycofanego), którzy uważają, że rozmową można absolutnie wszystko, w każdym momencie załatwić. Jasne. Gdyby mnie nie podnosiło się ciśnienie i nie zalewałaby mnie krew, gdyby w tym samym czasie jedno dziecko nie uciekało, gdzie pieprz rośnie, drugie nie rozsypywałoby akurat mąki, to ja z całą pewnością mogłabym klęczeć na tej podłodze w markecie godzinami i tłumaczyć mojemu dziecku, z przykładami i do ósmego pokolenia, dlaczego nie może dostać teraz lizaka, zabawki, bębenka, czy permanentnego pisaka. W rzeczywistości jednak dłuższą rozmowę muszę sobie zostawić na później.

Co więc robić? Co zrobić, żeby dzieci nas słuchały?

Kluczem są konsekwencje. Wiem, że teraz niejeden czytelnik głupawo się uśmiechnie. Taaaa, jakie znowu konsekwencje. Ano takie, wcale nie zwyczajne!

Aby zadziałały, konsekwencje muszą spełniać kilka warunków:

Muszą łączyć się z SZACUNKIEM – czyli zapominamy o straszeniu, wywoływaniu winy, bólu czy wstydu.

Muszą być LOGICZNE i powiązane z danym zachowaniem. Czyli na przykład – nie umyjesz zębów, nie możesz jeść słodyczy, nie ubierzesz kurtki, nie wyjdziesz na zewnątrz. Nie posprzątasz pokoju, nie zagramy w grę. A nie nie założysz kasku, masz szlaban na telewizję. 

Muszą być ROZSĄDNE czasowo. Czyli konsekwencją niezałożenia kasku jest nie jeżdżenie na rowerze teraz, dzisiaj, a nie przez cały tydzień.

Muszą zostać wyartykułowane Z WYPPRZEDZENIEM. To znaczy, że dziecko powinno zostać poinformowane wcześniej o tym, jakie są konsekwencje danej czynności lub jej nie wykonania. Dziecko musi mieć okazję to podjęcia decyzji.

Muszą zostać POWTÓRZONE przez dziecko. Po to, aby to dziecko stawało się osobą, od której to zależy. Przesuwamy władzę z rąk rodzica do rąk dziecka.

W skrócie działa to w oparciu o cztery kroki:

problem-oczekiwanie-konsekwencja-powtórz

Przykład:

Kochanie, wiem, że chcesz już wyjść, ale pójdziemy na plac zabaw, jeśli posprzątasz pokój. Bardzo proszę podnieś wszystkie kredki i puzzle z podłogi i włóż je do pudełka. Jeśli nie posprzątasz pokoju, nie będziemy mogli pójść na plac zabaw. Czy możesz proszę powtórzyć o co Cię proszę?

Załóżmy, że dziecko w nosie miało prośby i nie posłuchało. W żadnym wypadku nie wdajemy się w dyskusję, a nie mówiłem, a nie ostrzegałam, sam tego chciałeś, teraz popamiętasz. W takim wypadku podkreślamy władzę, którą nad daną sytuacją ma dziecko i fakt, że rozwój wypadków to jego WYBÓR.

Widzę, że postanowiłeś jednak nie iść dzisiaj na plac zabaw i jest Ci przykro z tego powodu, jestem pewna, że następnym razem podejmiesz lepszy wybór.

Tego ranka nie idziemy już na plac zabaw, nawet wtedy, kiedy dziecko, wściekłe i naburmuszone, posprząta pokój. Tu nie chodzi o wyszarpywanie siłą posłuszeństwa lub wymuszanie, a o skłanianie dziecka do podejmowania dobrych wyborów. A co za tym idzie, słuchanie rodzica. Dziś zdecydowało się na olanie konieczności sprzątania, więc spotyka go konsekwencja tej decyzji. Jutro zdecyduje inaczej, posprząta pokój i będzie mogło bawić się na placu zabaw.

Co działa w moim domu, to po pierwsze duży wybór i podkreślanie władzy dziecka. Kiedy wydajemy polecenie, dodajemy, że wierzymy, że dziecko potrafi podjąć dobrą decyzję, żeby pamiętało, że ta decyzja jest jego, w końcu to dziecku zależy na placu zabaw, nie rodzicowi. Ale to rodzic ustala zasady życia w domu, w rodzinie i to jego zadaniem jest stawianie granic dziecku i uczenie go akceptowalnych zachowań.

Aby zapewnić naszym dzieciom możliwość decyzji, na każdym kroku, w miarę możliwości, dajemy im opcję decydowania o sobie i niezależności. Chcesz kanapkę z dżemem czy z serem? Co sobie zamówisz? Spaghetti, czy pizzę? Wybierz piżamę, którą lubisz. Chcesz iść do parku, czy na plac zabaw? Chcesz obejrzeć Myszkę Miki czy Peppę? Wolisz odkurzać czy rozwieszać pranie? I tak dalej…

Według specjalistów, metoda ta działa na dzieci już od 2-3 roku życia, aż po nastolatków. Dopiero się uczymy tej metody, ale już widzę znakomite efekty i już wiem, co zrobić, żeby dzieci nas słuchały. Możliwe, że i ja za kilka miesięcy (lat?) napiszę, że już o nic nie muszę się w domu wydzierać.

Powodzenia i dla Ciebie. Koniecznie wypróbuj, możliwe, że i u Ciebie zadziała ta metoda?

Zdjęcie: źródło

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!