Ile rzeczy należy mieć w dupie, to się w głowie nie mieści!

Kilka rzeczy w moim życiu kuleje. Brakuje mi pewności siebie, czasami konsekwencji, bywam czepialska. Ale jedną rzecz opanowałam do perfekcji. Jestem mistrzynią asertywności. Odkąd nauczyłam się trudnej sztuki mówienia „nie”, żyje mi się zdecydowanie lepiej. Z ludźmi, ale przede wszystkim z samą sobą. Ale ile rzeczy trzeba mieć w dupie, to się w głowie nie mieści!

Asertywność to:

• posiadanie i wyrażanie własnego zdania oraz bezpośrednie wyrażanie emocji i postaw w granicach nienaruszających praw i psychicznego terytorium innych osób oraz własnych, bez zachowań agresywnych,
• obrona własnych praw w sytuacjach społecznych,
• umiejętność wyrażania opinii, krytyki, potrzeb, życzeń, poczucia winy,
• umiejętność odmawiania w sposób nieuległy i nieraniący innych,
• umiejętność przyjmowania krytyki, ocen i pochwał,
• autentyczność,
• elastyczność zachowania,
• świadomość siebie (wad, zalet, opinii),
• empatia,
• stanowczość,
• umiejętność samooceny.

Osoba asertywna ma jasno określony cel i potrafi kontrolować własne emocje, nie poddaje się łatwo manipulacjom i naciskom emocjonalnym innych osób.

Osoba asertywna posiada umiejętność określania własnych oczekiwań i uczenia innych jak chce być traktowana.

Asertywność nie oznacza ignorowania emocji i dążeń innych ludzi, lecz raczej zdolność do realizacji założonych celów mimo negatywnych nacisków otoczenia, racjonalną dbałość o własne interesy z uwzględnieniem interesów innych. Asertywność to obok empatii podstawowa umiejętność wchodząca w skład inteligencji emocjonalnej.*

Pomimo tej pięknej definicji, dla mnie kwintesencję asertywności można zawrzeć w jednym zdaniu. Asertywność to umiejętność jasnego określenia tego, co możemy mieć w dupie. Przepraszam za wulgaryzm ale nic innego tutaj nie pasuje. Szybciutko wyjaśniam.

Kobieta

W Ameryce kanon urody zmienia się w zależności od figury i motywacji Oprah. Kiedy trochę spuchną jej uda, krzyczy z okładek, że jest wiele ideałów piękna i żeby kobiety nie dały sobie wmówić, że tylko rozmiar 0 ma sens. Kiedy jednak marka sportowa zapłaci jej grube miliony w ramach nowej kampanii, Oprah chętnie chudnie, w swoim talk show tym razem skupiając się na zdrowiu i psychologii. Ameryko! Mniejszy tyłek jest wprost proporcjonalny do sukcesu na wszystkich polach! Rozmiar small co prawda szczęścia nie daje, ale Ty to koniecznie sprawdź, tylko w butach adidas i z trenerem gwiazd za jedyne 500 dolców za sesję. Nie zapomnij, że jesteś tego warty, pisze Oprah w swoim magazynie.

Każdemu podoba się tylko dolar. Możliwe, że ktoś powie, że łatwo mi mówić, bo wizualnie nie jestem krzywa i nie mam (oesu, chyba!) żadnych większych uchybień. Naprawdę mam masę kompleksów. Znam psychologiczne sztuczki i wiem, że gdybym Wam nie powiedziała tego, co zaraz napiszę, może część by nie zauważyła. Mam ogromny, zadarty nos. Kiedy robię sobie zdjęcia, mam ich zwykle do wyboru jakieś 30, pod różnym kątem, żeby tylko jak najmniej było widać nos. Mam też grube uda. Pogodziłam się już z tym, że na bardzo krótkie mini nie mogę sobie pozwolić, a w zeszłym roku nie rozebrałam się do stroju. Podobają się tylko mojej babci, która uważa, że prawdziwe, polskie dziołchy powinny udami trzaskać orzechy.

Mam beznadziejne, cienkie włosy, które mimo profesjonalnych zabiegów i obleśnych czasami, domowych odżywek, grają sobie ze mną w bambuko i robią swoje. Mogę całą noc spać na wałkach, a i tak rano budzę się ze strąkami prostymi jak druciki. Moje końcówki już na stałe zmieniły nazwę na mysie ogonki, które można z przerażeniem policzyć na palcach jednej ręki.

Po transmitowanej w necie gali Blog Roku, na której dostałam nagrodę za tekst roku, wiele kobiet napisało, że wyglądałam super. Mężczyźni, że jak milion dolców (jeden nawet, że miło było chociaż raz w życiu móc popatrzeć na milion. Kochany A. Dziękuję!). Inni, że miałam rewelacyjną fryzurę. Dwie godziny przed Galą jak się zobaczyłam w lustrze u fryzjera (sieciowego, w stolycy, za miliony monet) stwierdziłam, że Pani (ewidentnie przeziębiona) miała na pewno zatkane uszy, kiedy powiedziałam, że chcę mieć delikatny warkocz. Podczas gdy ja marzyłam o fryzurze, która wyglądałaby jak modny ostatnio look #takasięobudziłam, ona uczesała mi wielką bułę, w której wyglądałam na swoje lata i status. Niewyspana, lekko poddenerwowana, mająca oczy wkoło głowy i obłęd wyrwanej z domu, matka trojaczków. Wszystkie zmarchy na widoku i do czterdziestu odlicz!

Kobiety mają w naszych czasach być łagodnie jak baranki, dbać o ognisko domowe, służyć innym z pomocą, być przykładnymi mamami, dobrymi żonami, oszczędnymi gospodyniami, a jednocześnie mają robić zawrotne kariery, znać swoją wartość, pracować na swoje nazwisko, przynosić do domu solidną wypłatę, za drzwiami sypialni znać najnowsze uliczne triki i nosić ozdobne koronki. Można się w tym wszystkim pogubić. W końcu nie da się z dzieckiem na rękach ale w szpilkach i w pasie do pończoch robić trzydaniowego obiadu, prowadząc jednocześnie telefoniczną konferencję z kilkoma szefami największych banków w Europie.

Mam to wszystko gdzieś (żeby nie mówić dosadnej). Nie przejmuje się tym, czego nie mogę zmienić. Mam dystans do siebie i nie traktuję nic śmiertelnie poważnie, w szczególności siebie! Mam większe problemy niż cienkie włosy, czy grube uda, życia nie warto na to zmarnować. Te rzeczy nie staną na przeszkodzie do mojego szczęścia, czy pogody ducha. Liczy się dla mnie zdrowie i umiejętność życia w zgodzie ze sobą.

W lustrze widzę silną babkę, a nie ofiarę dietetycznych pomyłek marketingowców. Panująca moda nie jest dla mnie wyznacznikiem stylu, bo wiem, że nie wszystko do mnie pasuje. Nie mam zamiaru poddawać się manipulacjom. I może wychodzę czasami na ignorantkę, ale jeśli mam ochotę zjeść ciasto, to go jem, ze współczuciem patrząc na celebrytki, które się oszukują, że jarmużowe ciastka smakują podobnie jak te z czekolady. Fajnie, że im się udaje, do mnie to nie przemawia.

Jeśli ja podobam się sobie z różowymi włosami, nikomu nic do tego. Czyjaś opinia o mnie nie jest wykładnikiem mojego samopoczucia, czy postawy względem życia. Uczę się przyjmować pochwały i nie kwitować komplementów „e, stare”. Teraz w moim życiu nastał czas dla dzieci i mam w nosie to, że dla kogoś mogę być nienowoczesna. Może dlatego, że bije ode mnie pewność swoich przekonań, innym jest trudniej próbować mnie zranić. Czasami nie warto być dyplomatą. Jasne, nie ma potrzeby w ranieniu uczuć drugiego człowieka, dlatego zawsze warto przemyśleć słowa, które bolą jak kamienie i ciężko o nich zapomnieć. Nie można jednak dawać sobie wchodzić na głowę i pozwalać innym na wykorzystywanie naszych słabości. Nie chodzi o promowanie znieczulicy, o nie słuchanie starszych, chodzi o życie w zgodzie ze sobą.

Uśmiech jest najpiękniejszą ozdobą, a to, co w głowie, jest najbardziej sexy. Bardziej niż kiecki od kreatorów i mały tyłek. Najpiękniejsi ludzie w moim życiu są daleko od obowiązujących kanonów. Mają blask, którego nie da się kupić, czy wyćwiczyć na siłowni.

Żona

Ślub w maju, olaboga, miesiąc bez „r”, „ślub w maju, grób w gaju”, „w maju ślub, szybki grób”.
Na ślubie to się tańczy walca, a nie jakieś tango!
Czemu mu koszul nie prasujesz?
I puszczasz go tak samego, z kumplami, na noc? Nie boisz się? Sama mu takie okazje stwarzasz!
Jak tak możesz go z dziećmi samego zostawiać, no wiesz?!

Ślub był dla nas, to nasz dzień, a nie wszystkich innych ciotek dobra rada. Oboje tego chcieliśmy i zorganizowaliśmy go po swojemu. Maj to mój ulubiony miesiąc, powietrze pachnie miłością, szczęściem i wiosną. Nie interesowały mnie przesądy. Ślub zorganizowaliśmy bez dalszych krewnych, których w ogóle nie znamy, bez żadnego „to wypada”, bez podziękowań dla rodziców, które do nas po prostu nie pasują. I było argentyńskie tango, spełnienie mojego marzenia, a nie czyjegoś przymusu i ślubnej mody z katalogów.

Mąż to nie jest mój jamnik, którego ja muszę pilnować na każdym kroku, żeby czasami przez siatkę nie uciekł do suczki sąsiadów. Takie porównanie, bo mnie się wydaje, że wiele par w taki sposób funkcjonuje. Przestaje być ja i Ty, a zaczyna się, męczące dla wszystkich, MY. Nie mam poczucia, że muszę kogokolwiek pilnować, czy strzec jak oka w głowie. To, co jest między nami, jest wyjątkowe. Jeśli kiedyś wygaśnie, trudno. Moje pilnowanie i osaczanie na nic się nie zda. Nie wspominam już nawet o kwestii zwykłego zaufania.

Wychodziłam za mąż za gościa, który imponował mi na wielu polach, nie tylko tym, że potrafił w szufladzie znaleźć dwie takie same skarpetki. Nie traktuję go jak jamniczka, którego trzeba nosić na rękach, głaskać i jedzenie pod nos podawać, bo inaczej zginie. Zakładam, że skoro ja mogę zająć się dziećmi, mąż też. Jeśli wcześniej sam sobie prasował koszule, teraz też może. Instrukcja obsługi pralki napisana jest przystępnym dla obu płci językiem. Przykłady można mnożyć. Oboje potrafimy odmawiać i mówić głośno o swoich uczuciach i emocjach, kiedy czujemy, że to drugie przesadza. Dzięki temu jesteśmy w stanie jakoś egzystować, choć codziennie mamy w domu huragan.

Matka

Czemu jeszcze nie siedzi? Dlaczego pozwalasz mu spać ze sobą w łóżku? Ja do przedszkola nie puszczam. Wyjeżdżasz, bez dzieci? I mówisz tak głośno, że dzieci czasem Cię nudzą, a macierzyństwo momentami rozczarowało? I bajki im puszczasz? I zabrałaś do Maka!

Jesteś jedynym egzemplarzem na świecie. Twoje dziecko też. Razem tworzycie wyjątkową, niepowtarzalną we wszechświecie parę. Dlaczego ktoś mógłby w ogóle próbować w jakikolwiek sposób na Was wpłynąć? Choćby każdy rodzic przeczytał wszystkie dostępne publikacje, chodził na szkolenia prowadzone przez psychologów, obserwował innych rodziców, z momentem urodzenia się dziecka zawsze będzie zaskoczony. Wszystkiego trzeba się nauczyć samemu, bo nie ma instrukcji obsługi człowieka.

Pozwalam sobie na popełnianie błędów i na głośne wyśmiewanie „złotych rad”. Nikt jeszcze nie dostał Nobla za udowodnienie wyższości słoiczków nad papkami domowymi. Ci, którzy mówią, żeby tylko kreatywnie zajmować maluchy, zwykle nigdy nie byli w sytuacji, kiedy trójka rozdrażnionych, zmęczonych przedszkolaków wpada do domu około 16, a ja muszę dokończyć obiad. I puszczam wtedy bajkę. I mam to gdzieś. Bo za pół godziny będziemy czytać, malować, śpiewać i wariować. A może i nie, bo jest gorszy dzień? Debilna reklama mówiąca o tym, że mama nigdy nie ma chorobowego, powinna być zakazana. Owszem, bywam chora, wtedy nie jestem najlepszą matką na świecie, a po prostu jestem. Czasem posiłkuję się przekupstwem, czasem bajką w tv. Muszę jakoś przeżyć z nadzieją, że jutro nadrobię, bo może będzie lepiej. Uczę się przyjmowania pochwał, oceny i krytyki, ale wiem swoje. Bo to ja jestem matką i to mnie kiedyś życie z tego rozliczy. Nie sąsiadki i poradniki.

Nie daję sobie wmówić, że życie jest takie jak na reklamach, że jedna prawda lepsza jest od drugiej, że mogę siebie wpasować w schemat. Asertywnie mówię: ile rzeczy trzeba mieć w dupie, to się w głowie nie mieści! Jeśli mój bilans się zgadza, jeśli mogę codziennie spojrzeć w lustro i powiedzieć – jest dobrze, nic więcej się nie liczy.  Jestem dużo spokojniejsza widząc, że moja siła i postrzeganie świata zależy ode mnie, nie od tego co akurat jest modne i zmienne. I polecam Ci serdecznie przemyślenie tego, czy swoje życie chcesz przeżyć tak jak wypada, tak jak chce tego Twoja teściowa i sąsiadka, tak, aby być kopią Halinki, czy tak jak Ty wierzysz i czujesz, że jest najlepiej. Tylko będąc sobą możesz być wyjątkowy i niepowtarzalny.

*Źródło: Wikipedia.

**Ilustracja: Paulina Jaśniak.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!