O tej jednej rzeczy zapewne myślisz najrzadziej.

Jestem dla siebie surowym krytykiem. Zdarza mi się nie mieć siły na zabawę, nie mieć cierpliwości, zdarza mi się żałować czegoś, co powiedziałam, czego nie zrobiłam.

Bywało, że drętwiałam na dźwięk telefonu ze szkoły, o 8 rano w poniedziałek marzyłam, żeby znowu był weekend. Wcale nie uważam, że mam wszystko pod kontrolą i jestem taką super mamą. W tej życiowej roli najczęściej się potykam, choć z perspektywy czasu pewnie robiłam trudniejsze rzeczy.

Często udaję, głownie przed sobą. Wtedy, kiedy mówię do moich dzieci pewnym i zdecydowanym głosem o zasadach, które sama wymyśliłam, a cholera wie, czy się sprawdzą. Wtedy, kiedy rozmawiam z lekarzem na temat mojego pomysłu leczenia dzieciaka, choć przecież nic nie wiem o medycynie, lub kiedy ktoś pyta „jak to zrobiłaś”, choć moje osiągnięcia są trywialne i wpadłam na nie przez zupełny przypadek. Mam cały czas świadomość, że błądzę. Patrząc na rodziców dorosłych dzieci, wiem, że często sami przed sobą przyznają, że popełniali błędy. I tylko wzdychają „uf, jakie to szczęście, że mniej więcej wyszło toto na ludzi”.

W głowie dalej mam dwadzieścia kilka lat, nie mam pojęcia, kim chciałabym być, kiedy dorosnę, nie czytam instrukcji i nie mam zabezpieczenia na emeryturę. Ciągle z jakiejś strony ktoś każe mi wątpić, że mogę mieć tatuaż i nadal być mamą? Mogę jechać na pięciodniowy festiwal i nadal o prawie już równych mi wzrostem dzieciach mówić „córki”? Mogę przeklinać i jednocześnie sumiennie wypełniać skomplikowane, złożone z wielu podpunktów zadanie „przyszłość moich dzieci”? Jak to się stało, że wczoraj zdawałam maturę a dziś mam 42 lata i 6 różnych polis ubezpieczeniowych?

Nie mamy codziennie czystej podłogi, w tygodniu na pewno się zdarzy, że zjemy coś nieodpowiedniego i bywa, że „jeszcze 5 minut na grę” przedłużam, bo chcę dogotować obiad albo, o zgrozo, doczytać rozdział książki.

Moje dziecko wczoraj spytane jakie emocje ma w sercu odpowiedziało: miłość. Do mamy i taty, miłość od mamy i taty.

Moje dziecko wczoraj spytane, czy mnie też nie lubi, skoro nie lubi nauczyciela, który wymaga i strofuje, skoro ja też to robię, było szczerze zdziwione. Mamo przecież Ty musisz, to co innego.

Moje dziecko wczoraj spytane o ulubione danie powiedziało czarny makaron z krewetkami, ale taki, jak robi mama.

Moje dziecko wczoraj spytane jaki jest jego ulubiony moment w ciągu dnia odpowiedziało, że lubi jak pod koniec dnia sobie gadamy, przytulamy się i jesteśmy tak blisko.

O tej jednej rzeczy zapewne myślisz najrzadziej. Może ten cały macierzyński wykon wcale tak źle nam nie wychodzi, jak często same surowo się oceniamy? Może nawet z tymi poszarpanymi dżinsami, ciuchami z sieciówki i obiadem na szybko, z naszymi potknięciami i gorszymi dniami, nie jest tak wcale źle?

Przecież nasze dzieciaki kochają nas najbardziej na świecie. Matka jest tylko jedna. Może dlatego tak bardzo chce nam się starać, codziennie podnosić, nawet kiedy sił brak. Żeby tylko nie zgubić się pomiędzy tymi wszystkim oczekiwaniami, które to niby musimy. Żeby tylko nie zapomnieć pomiędzy tymi wszystkim nakazami o tym, co jest najważniejsze.

Czy umalowane, czy z kołtunem nieczesanych od tygodnia włosów, czy z trzydaniowym obiadem, czy z kubełkiem z maka, czy w garniturze, czy tylko w piżamie, nasze dzieci chcą nas blisko. Nas, takimi jakimi jesteśmy i dla nich, takimi jakimi są.