Patrzę na te trzy słodkie buźki i myślę sobie jak to się stało, że te moje dzieci są takie niegrzeczne. Przychodzą takie momenty, kiedy mam ich tak serdecznie dość, że jedyne co mam ochotę zrobić, to porozstawiać ich po kątach i dać po porządnym klapsie.
A przecież w naszym domu nie ma przemocy, nawet słownej. Mało tego, mówimy cały czas do siebie po angielsku. Tym bardziej denerwuje mnie to do granic, jak moje 3.5 letnie dziecko patrząc mi prosto w twarz po tym jak powiedziałam “Pozbieraj klocki” mówi “Jestes kupa”. Niech żyje przedszkole.
Najdziwniejsze jest to, że oboje z mężem jesteśmy bardzo poukładani, do wszystkiego doszliśmy ciężką pracą, oboje zawodowo zarządzamy ludźmi. A w domu mam wrażenie z dziećmi wychodzi nam coraz gorzej. To samo w przedszkolu – na początku roku byłam kilka razy na dywaniku. No wstyd, kto to widział? Wszyscy mi mówią – zobaczysz, będzie lepiej. Ale nie jest. Od momentu pierwszych urodzin w ogóle nikogo nie słuchają. Już tak prawie 3 lata.
Tylko wtedy, kiedy 100% czasu spędzamy kilka centymetrów od dzieci, kontrolując każdy ich krok, dobrze się zachowują. A przecież muszę ugotować obiad, wziąć prysznic, czy rozwiesić pranie. Doszło już do absurdów, że robię te rzeczy w nocy, żeby w dzień nie musieć zbierać żniw kilkuminutowej nieobecności.
Wsypali już 2 kg proszku do pralki, wywlekli śmieci z kosza i brudne ciuchy z pralni, wyciągnęli popiół z kominka, obcięli sobie nawzajem włosy, zjedli ciastolinę, skakali nago po trampolinie na ogródku, pozrywali główki wszystkim tulipanom na grządce, zalali całą łazienkę, wysmarowali się sudocremem, nasikali na podłogę, wrzucili cała rolkę papieru do toalety.
Nic nie pomaga, przeczytałam już miliony publikacji, chodziłam na warsztaty komunikacji z dziećmi, radziłam się przedszkolnych pedagogów. Mówiłam do dzieci opisując swoje uczucia, obracałam niektóre sytuacje w żart, byłam sroga, konsekwentna, dawałam kary, stawiałam w kącie, odsyłałam do pokoju, tłumaczyłam, przytulałam, chwaliłam opisowo, pozbawiałam przywilejów, pokazywałam, jak bardzo coś mnie smuci, dawałam nagrody.
Nic nie działa.
Stosowałam już też wszystkie zakazane techniki: przekupstwo, straszenie, zrzędzenie, karanie. Wiem, że one nie działają, tak jak klaps, czy krzyk. Powodują tylko, że wychowujesz (do wyboru) dziecko rozpieszczone, zbyt pewne siebie, rozwydrzone, rozpieszczone, czy bez samokontroli. Czasami krzyczę, z bezsilności, przegrywam z tą trójką każdego dnia. Nie umiem spokojnie powiedzieć tego samego dziesięć razy, za ósmym razem podnoszę głos. A krzyk przecież nie działa. Wiem to, a mimo to czasami wszystko inne zawodzi. Szczególnie wtedy, kiedy dzieci robią mi ewidentnie na złość.
Najbardziej przeraża mnie to, że moja trójka już teraz stoi za sobą murem, jeśli chcę zdyscyplinować jedno, na przykład Emma rozrzuciła puzzle i uciekła z pokoju. W ostatnim momencie złapałam ją za rękę i spokojnie mówię “kochanie, najpierw pozbieramy te puzzle, dopiero potem pójdziemy się bawić do innego pokoju”. A tu nagle Nina mnie z boku szturcha i mówi “zostaw ją”!
Doprowadza mnie wręcz do furii, kiedy mój syn na wszystkie pytania, stwierdzenia, czy próby rozmowy odpowiada NIE! Nawet jeśli jest to coś w stylu “wolisz naleśnik z dżemem czy z nutellą?”, pada odpowiedź NIE!
Moje dzieci nie tylko mnie potrafią zaatakować – całe są pogryzione, podrapane, skaczą sobie do gardeł o byle co. Przeraża mnie to, wiem, że to instynkt, rywalizacja, ale czasem naprawdę to jest takie bicie, żeby krzywdę zrobić. Wiele osób mających brata lub siostrę w podobnym wieku mówiło mi, że też jak byli mali się tak lali do krwi. Jeden kolega-bliźniak powiedział mi, że się z bratem przestali bić jak na studia z domu wyjechali. Wiem to wszystko. Mimo to bardzo mnie to boli i cały czas siebie obwiniam, że to moja wina.
Obwiniam się też za to, że krzyczę, że kilka razy z żalu i bezsilności płakałam przed dziećmi. Że ostatnio jak po raz tysięczny ktoś na moich oczach wyrwał stronę z ukochanej książeczki, ze złości uderzyłam nią kilka razy o blat stołu. Wiem, że to wszystko przejawy agresji, z którą walczę, każdego dnia robię mały krok do zwalczenia jej całkowicie, a jednak zdarzają mi się momenty, kiedy po prostu przegrywam. Ze swoją słabością. Daję się sprowokować i pozwalam, aby zachowania dzieci przeszły na mnie. Dzieci śmieją mi się w twarz, a ja wtedy nie umiem sobie wytłumaczyć, że to dzieci są, że dla nich to jest śmieszne, że tylko mnie testują, to jest taki ułamek sekundy. I ta agresja potem powoduje ich złe zachowania.
Zamknięte koło.
Spędziłam właśnie prawie dwa pełne tygodnie w domu z całą trójką, sama, 10 dni. Mój mąż w tym czasie podróżował, więc zaliczyłam kilka dni kiedy nie tylko byłam solo z dziećmi cały dzień, ale także w nocy, pełną dobę. Może dlatego dziś już miarka się przebrała. Cały dzień na posterunku. Położenie ich na drzemkę (żeby w końcu dom ogarnąć) graniczy wręcz z cudem, zawsze kończy się nerwami. Ledwo siadam, jedno już się wyspało. A jak nie kładę ich w dzień to koło 17 mają już tak dość wszystkiego, że nie jestem w stanie nic konstruktywnego zdziałać. I tak źle i tak niedobrze. Po takim dniu, po takim ciągu dni, jestem wykończona. Tak bardzo, że nie chcę mi się nawet z nikim rozmawiać.
Piszę to, bo wiem, że i Tobie często jest ciężko, że mimo tego, że kochasz to swoje dziecko nad życie, że dałabyś mu serce i nerkę jakby trzeba było, że gołymi rękami wymierzyłabyś sprawiedliwość komuś, kto chciałby je skrzywdzić, że broniłabyś go nawet, gdyby w więzieniu za zbrodnię siedziało, że będziesz go kochać, nawet jak będzie próbowało zniszczyć sobie życie i nawet wtedy, kiedy zrobi coś, co Tobie nie będzie mogło zmieścić się w głowie i czego będziesz się wstydziła. I będziesz go kochać tak dopóki oczu po raz ostatni nie zamkniesz.
Starasz się być najlepszą matką, obmyślasz rozrywki dla swojego dziecka, wybierasz najlepsze żłobki, przedszkola, godzinami poszukujesz najlepszej niani. Dbasz o rozwój, o zdrową dietę, modne ciuchy, superowe zabawki. Chcesz mu gwiazdkę z nieba dać. Jesteś świadomą mamą, dużo czytasz, myślisz, analizujesz, starasz się z głową do macierzyństwa podejść. Nie bijesz, nie stosujesz agresji, tulisz, tłumaczysz, rozmawiasz, spędzasz czynnie wspólny czas.
A mimo to wiem, że czasami opadają Ci ręce, że patrzysz na to dziecko swoje i myślisz sobie, że jest głupie, że masz go dość, że Cię rozczarowało, że ma wszystkie te cechy, których nienawidzisz u dzieci, że chcesz mu krzywdę zrobić. Chcesz wyjść z domu i niech samo sobie radzi, chcesz krzyczeć ze złości, ze zmęczenia, z nudów, z bezsilności. Masz ochotę wyrzucić przez okno laptopa, patrząc na uśmiechnięte blogerki, które pokazują Ci grzeczne dzieci w sweterkach po 300 zł za sztukę we wnętrzach z żurnala, nad miską wystylizowanego jedzenia.
Nie martw się. Jest nas więcej.
Uśmiechnij się do swojej przyjaciółki, sąsiadki, siostry. Może ona też ma dziś taki gorszy dzień. Jak widzisz ją użerającą się z dzieckiem na parkingu przed sklepem, w przedszkolnej szatni czy na placu zabaw, nie rób wyniosłej miny. NIGDY nie mów matce, że jej dziecko jest niegrzeczne, nie zwracaj uwagi, że coś zrobiłabyś lepiej. Ta matka przecież stara się jak tylko umie najlepiej. Jutro to możesz być Ty. Wykonujesz najtrudniejszą pracę na świecie, do której nikt Cię nie przygotował, od której nie ma urlopu.
Nie poddawaj się.
Codziennie proszę o siłę i aby mnie nie opuszczała cierpliwość. Wstaje z głęboką nadzieją, że dzisiaj będzie dobry dzień. Uda nam się go przeżyć konstruktywnie, zgodnie, godnie i pogodnie. Dzisiaj też.