Matki zadają za dużo pytań. Przeczytałam ostatnio, że matki przez pierwszy rok życia dziecka wpisują w google około dwóch tysięcy pytań na temat dzieci! Serio, co nam się wszystkim z głowami porobiło?
Zdaję sobie sprawę z tego, że kiedyś dziecko to była często sprawa całej rodziny. Wracało się ze szpitala do domu pełnego babć, sąsiadek, ciotek, z których każda była już doświadczoną matką. Pomagały jak umiały, wyręczały, uczyły. Kobiety nie czuły się samotne i zagubione. Dziecko było częścią wioski, w której każdy miał określone miejsce i rolę.
Utraciłyśmy ten przywilej, chociaż czytając wiele bolesnych historii – może to i lepiej? Może to dobrze, że nie musimy powtarzać wielu tych samych błędów? Nie musimy znowu słuchać mamy, czy grzecznie wysłuchiwać wskazówek najmądrzejszej na świecie teściowej? Nie musimy naszego dziecka poddawać metodom, które wcale do końca nie musiały być znowu takie najlepsze?
Ale z drugiej strony chyba każda matka miała „acha” moment, kiedy inna, życzliwa (nie mylić ze złośliwą) pomocna duszka coś nam poradziła, co zmieniło nasze życie. Jak mi koleżanka poleciła krople na kolki, to chciałam jej pomnik postawić. Inna pokazała mi ustrojstwo, w które wkładało się kawałek jabłka i dziecka międliły godzinami. Tych porad było miliony, nie jestem w stanie ich wszystkich przytoczyć. Czy ja w ogóle wpadłam na cokolwiek sama? Wątpię. Gdzieś ktoś kiedyś polecił, podpowiedział, coś zmieniłam i działało.
Czy teraz wszystkie te rady zastąpiły nam obcy ludzie w necie? Czy tak jest łatwiej? Czy to jest również znak czasów? Tak bardzo nakręciłyśmy się wygórowanymi oczekiwaniami w stosunku do matek, że aż boimy się spytać bliskich? Boimy się przyznać, że czegoś nie wiemy? 2000 pytań w jednym roku to przecież jakieś 6 pytań dziennie! Serio? A wydawałoby się, że przecież dziecko to mały człowiek, który tylko śpi i je. Wszyscy kiedyś byliśmy mali, co w tym może być skomplikowanego? Ile pytań może się pojawić na temat pieluszek, wózków, czy zimowych spacerów? A jednak. Te wszystkie, surowo wyciągnięte w kierunku matek, każące paluchy, nie dają nam wejść spokojnie w rolę. Bo i na tym polu trzeba coś udowodnić, ogarnąć, wygrać! Trzeba się sprawdzić. To dlatego matki zadają za dużo pytań.
Tak sobie myślę, że wynik tych badań jednoznacznie i dobitnie potwierdza to, co wiem od dawna. Nie ma instrukcji obsługi człowieka. Nie ma zbioru niezawodnych metod. Nie da się przewidzieć. Nie ma czegoś takiego jak instynkt, a w przypadku dzieci nie działa nawet intuicja. I tak naprawdę nie ma znaczenia, czy dziecko masz jedno, czy czwórkę. Nie ma znaczenia, czy to Twoje pierwsze, czy trzecie i czy mieszkasz w Polsce czy w słonecznej Italii – każde dziecko COŚ ma, a każda matka kiedyś błądzi. Bo matki zadają za dużo pytań. Macierzyństwo to dość samotny plac boju, w trudnych momentach zwykle jesteśmy zupełnie same ze swoją bezsilnością i zmęczeniem.
I jeszcze jedno – jeśli Ci się wydaje, że tylko Ty nie wiesz co i jak – spokojnie. Jest nas takich zagubionych pół świata matek, które się tak bardzo przejmują, że zamiast spać, siedzą na necie i o wszystko pytają wujka googla. Co najmniej jakbyśmy się bały, że absolutnie każda jedna nasza decyzja będzie miała katastrofalny wpływ na przyszłość naszych dzieci.
Taki już nasz los zakichany. Nie musisz nikogo pytać, bo dziś ja Ci powiem. Tak, jesteś wystarczająco dobrą mamą. Popełnisz błędy, małe i wielkie, ale jutro też jest dzień, macierzyństwo to nie produkcja taśmowa obsługiwana przez zaprogramowane roboty, a przygoda. Czasami się pogubisz, ale a nuż znajdziesz jeszcze piękniejszą, własną ścieżkę?