Moja największa ozdoba: uśmiech.

Gdyby ktoś mnie lata temu zapytał, jakie kiedyś będę mieć życie, na pewno nie wymyśliłabym tego, jak dziś ono wygląda.

Z braku innych pomysłów, bo ja w ogóle wcześniej pomysłu na siebie nie miałam, kiedyś mi się wydawało, że cel mojego życia to kariera. Takie pięcie się po szczeblach, wysokie szpilki, skórzane aktówki, słuchawki w uszach i władza za biurkiem. Naoglądałam się filmów i takie życie wydawało mi się boskie. Splendor i fejm. Swego dopięłam i prawie przez 10 lat miałam takie życie. Okazało się dość szybko, że mimo stanowiska, w korpo nikt raczej nie ma wiele do powiedzenia, bo trzeba się liczyć z polityką firmy, która wbijana jest każdemu do głowy codziennie, wszystkie ustalenia dokonywane są podczas nieustających koli, a jedna decyzja podejmowana miesiącami przez x pracowników z całego świata i zanim wejdzie w życie mijają miliony maili. Nawet te szpilki, firmowa karta kredytowa, lekki postrach, jaki budziło stanowisko i zagraniczne delegacje nie były warte poczucia totalnej bezsilności i bezbrzeżnej nudy. Z tej nudy ciągle mi się wydawało, że nie dociągnę do 17, kiedy to z ulgą zamykałam system.

Jak teraz wygląda mój dzień? Ano tak, jak miał wyglądać zawsze, ale mnie się wydawało, że marzenie mojego pokolenia o openspejsie i pracy w kostiumie i szpilkach musi być również moim marzeniem. Wydawało mi się, że to przecież niesamowite móc tyle zarabiać w tak młodym wieku i już mieć stanowiska i absolutnie nie mogę głośno powiedzieć tego co naprawdę chcę. A bywało coraz więcej tych dni, kiedy miałam ochotę krzyczeć: zabierzcie mnie stąd, bo oszaleję!!

Jak wiele innych osób, wpadłam w pułapkę myślenia, że to przecież cud, który mi się przydarzył, nie wolno narzekać, trzeba robić swoje, przecież tak naprawdę nie ma ludzi, którzy lubią swoją pracę. Jak bardzo się myliłam!

Pomógł mi los, a właściwie to trójka dzieci, urodzona minutę po minucie w upalne lipcowe południe. Korpo nie lubi matek. Korpo nie lubi matek przedszkolaków. Korpo nie lubi matek przedszkolaków, którzy chorują. Pożegnaliśmy się bez żalu, choć ja pełna dylematów. Czy właśnie zostałam domową kurą?

Teraz wstaję rano. To znaczy najpierw wstaję o świcie, dosłownie równiutko o 6, kiedy budzi mnie upierdliwy dzwonek telefonu mojego męża. Idę na dół, myję zęby, oceniam zgliszcza.

Lecę dalej parzyć kawę, żeby się obudzić. No dobra. To nie jest prawda. Parzę kawę, żeby nikogo rano nie zabić. Uczestniczę, czasami mało przytomnie, w śniadaniu reszty familii, jednym uchem słucham przepychanek, dyskusji i kłótni, wielkich małych spraw przy kuchennym stole. Zerkam na psa. Wzdycha, kuli się i próbuje wleźć pod sofę, choć już jakieś 10 kilo temu się pod nią nie mieścił. No sama bym się chętnie przed tym hałasem schowała. Pakuję śniadaniówki. Niby mogą sami, ale olaboga, gdyby sami to ogarniali, w życiu by z domu nie wyszli na czas! Pakuję cztery, niech stary też ma. Nastaje 7 rano. Buziaki i wychodzą. I wtedy nastaje cisza. Błoga cisza. Wracam do wyra i tu właśnie zaczyna się mój dzień!

Wstaję jak jest moja pora. Niestety książki mnie w nocy skutecznie powstrzymują przed spaniem, więc w nocy czytam, kiedy już nikt nie sapie i głośno nie oddycha, rano odsypiam. Żartuję, pięknie by było tak sobie żyć, ale akurat mi się nie zdarza położyć się znowu spać, ale bywa, że drugie czy tam czwarte espresso piję w mojej pięknej sypialni. Bo mogę. Schodzę na dół, potykam się o psa, który też natychmiast musi lecieć na dół. Myję zęby, jednocześnie oceniam stan twarzowych ruin. Bo w moim wieku już tak jest, że za każdym razem jak spojrzę w lustro to opada coś nowego!

Jak to mawia moja mama: lepiej to już było. Czasami łażę po domu myć te zęby, siadam u córki na huśtawce, czasami u syna udaję gamera, podziwiam mały świat moich dzieciaków, wyglądam przez okno.

Znowu kawa, znowu pies, musi być czochranko, obowiązkowo za uszkiem, brzuszek, dupka, znowu uszko, piąteczka, buziaczek i idzie dalej spać. Taki to ma dobrze, szczęście psa widoczne jak na dłoni, takie proste, ludzie do kochania, spacer po pięknym świecie, pełna miska. Proste.

Siadam do pracy. Nie, nie przy biurku, a skąd! Kto by mi się tak męczyć kazał! Rozkładam się na kanapie, kocyk, podusie, telefon, laptop, pilot. W zależności od nastroju albo Eska albo Przyjaciele w tle. I odpływam do świata literek. Ale tylko na chwilę, bo przecież jeść się chce, zawsze chce się jeść. Urodziłam się i prawdopodobnie umrę głodna. Więc śniadanko, po śniadanku kawka, po kawce znowu zęby i pielęgnacja. Kremy, hydrolaty, serum, odżywka, na każdy kawałek inny specyfik. Nie mam jeszcze kremu na uszy, a to, że opadają, to przecież widzę gołym okiem, hello, przemysł kosmetyczny! Nisza jest!

Siadam, piszę, odpowiadam na niezliczone ilości maili, wymyślam kreatywne przedstawienie produktu, piszę copy, robię fotki, na których mam wyglądać 10 lat młodziej i 10 kilo mniej. Łapię kontakt z fanami, nie, nie tylko Ty tak masz, tak, jesteś normalna, jeśli chcesz wyjść z raju zwanego rodziną, trzasnąć drzwiami i nigdy nie wracać, tak, też bywa, że o 8 rano mam wrażenie, jakby to był bardzo długi dzień, też nie mam pojęcia jak to jest, że na rodzinne wakacje trzeba brać rodzinę, kto to wymyślił, czy dzieci naprawdę muszą mieć tyle rzeczy??

Pracuję ale i monitoruję librusa i za treningi zapłacę i piżamę dziecku kupię i zupę zamieszam i prezent dla kolegi syna ogarnę. Plus pracy dla siebie, nie muszę udawać, że to wszystko samo się robi. Ja to ogarniam, gdzieś obok miliony ważnych spraw. Mogłabym robić to oczywiście w nocy. Ale noc jest do spania czytania, wiadomo.

Idę biegać. Lubię biegać w środku dnia, kiedy na polach wokół mojego domu nikogo nie ma. Dla mnie to luksus. Taka nagroda za stres i ryzyko samozatrudnienia. Zanim stanę w korkach, polna droga, pies i ja. Niezależnie od pory roku i pogody, lecę. Bywa, że staję, robię zdjęcia, wącham kwiaty, patrzę w niebo, zapisuję pomysły, rozmawiam z sąsiadami. „Pani tak codziennie tu biega, ma Pani zdrowie”. Zdrowie to nie wiem, zapał mam na pewno.  

Wracam znowu pisać, gotować obiad, ogarniać. Mam taki zwyczaj, że zanim z domu wyjdę, robię porządek, żeby z dziećmi wrócić do czystego. Nie wiem po co, bo jak tylko przekroczymy próg, wszędzie walają się plecaki, śniadaniówki, gąszcz butów. Lubię myśleć, że miło jest tym czterem ścianom tak sobie w czystej ciszy pobyć choć chwilę. Jadę, korki, szkoła, dzieciaki, korki, zajęcia dodatkowe, korki, dom, zadania domowe, wspólna kolacja, wspólny czas, rozmowy, śmiech, kąpiele, prysznice, mycie zębów, pogaduchy, czytanie, dobranoc mamusiu, dobranoc kochanie. Cisza.

Mąż, sofa, książka, czasami film, czasami serial, zawsze pies, bo przecież musi swoją dawkę miłości też dostać. Głaskać! mówią bezgłośnie wielkie psie oczyska. I znowu ocena stanu w lustrze, uśmiech do babeczki po drugiej stronie, ile to już lat razem, maleńka? Zataczam krąg, wracam do mojej oazy, rzut okiem na hasła w ramkach, królują te o podróżach. Czytam. Mój czas. Moja podróż bez wychodzenia z domu.

Bywa, że te moje dni są inne, spotkania, zakupy, bieganie po mieście, wyjazdy, sesje nagraniowe, zdjęcia. Zdarzają się fajerwerki, choć z wiekiem nie mam na nie wcale codziennie ochoty. Ten mój normalny, dla wielu nudny dzień, to szczyt hedonizmu. To wyraz mojego dbania o siebie, małych, ale ważnych przyzwyczajeń, które zwykły dzień tworzą niezwykłym. Taki mój, po swojemu, skrojony na potrzeby własne i moich najważniejszych ludzi. I sierściucha. Z nikim nie muszę się gonić, sama wyznaczam dedlajny. Nie muszę się godzić na rzeczy, które mnie uwierają. Miewam dni wypełnione pracą, miewam i takie, kiedy w środku tygodnia mam weekend. Mam sprawczość we własnych rękach. Podejmuję własne decyzje, często niepopularne i nie zgodne z żadną polityką. W piżamie i pod kocem! Jak mnie jest tu dobrze. W tym moim małym, wielkim, uśmiechniętym świecie.

Do mojego świata, w którym dbam nie tylko o swój spokój i balans, ale i zdrowie, dobry sen i wygląd, zaprosiłam Was razem z Philips Sonicare Prestige 9900. Moją najwiwiększą zaletą i najpiękniejszą ozdobą jest uśmiech, więc dbam o niego jak mogę najlepiej. Zawsze mnie pytacie co ja robię, że mam takie białe zęby.

Ano co? Magii nie ma. Jasne, kilka razy je wybielałam, ale bez codziennej pielęgnacji białych zębów nie będzie. Dlatego szczotkuję! I to kilka razy dziennie, bo o ile kocham kawę, tak nie bardzo lubię kawowo gorzki posmak w ustach i paskudny osad, który na zębach zostawia kawa.

Dlatego szczotkuję jak maniaczka, ale nie byle czym! Szczoteczka Philips Sonicare Prestige 9900, dzięki technologii SenseIQ wyczuwa technikę szczotkowania, siłę nacisku, ruch i pokrycie nawet 100x na sekundę, dopasowuje do mnie intensywność czyszczenia i dba, abym zbyt mocno nie naciskała. A to u mnie problem, bo wszystkie tradycyjne szczoteczki doprowadzam do ruiny w 3 dni.

Mój dentysta zawsze mnie prosi, abym się nad tymi biednymi szczoteczkami nie znęcała. A ja cisnę, bo mi się wydaje, że ciągle te zęby nie są jeszcze czyste. Przy Philips Sonicare Prestige 9900 nie ma takiej opcji, zęby są czyste i czuć różnicę, bo ona skuteczne usuwa do 20x więcej płytki bakteryjnej, do 15x poprawia zdrowie dziąseł, a także usuwa do 100% przebarwień powierzchniowych w mniej niż dwa dni.

Philips Sonicare Prestige 9900 to taki szczoteczkowy ninja – łączy 62 tysięcy ruchów na minutę, dynamicznych pulsacji, szerokich ruchów wymiatających, mikrobąbelków wtłaczanych głęboko w przestrzenie międzyzębowe, a także końcówki A3 Premium All-in-One o unikalnym kształcie i specjalistycznym włóknie zaprojektowanym we współpracy ze stomatologami. 

Szczoteczka jest piękna, kobieca, w moim ukochanym kolorze różowego złota. Miękkie etui wykonane jest z delikatnej w dotyku, ekologicznej skóry wegańskiej, a dzięki kablowi USB-C szczoteczkę można ładować nawet bez wyjmowania z etui. Dla mnie jest to bardzo ważne, bo dużo podróżuję.

Dzięki dedykowanej apce mam nie tylko dokładną ale i mądrą szczoteczkę, która pokazuje mi gdzie mam poprawić szczotkowanie, otrzymuję też indywidualne porady i instruktaż, a dzięki szczegółowym raportom mogę śledzić swoje postępy. Widzieliście kiedy takie cuda? Więcej: https://www.philips.pl/c-e/pe/sonicarepl.html

Wpis powstał przy współpracy z firmą Philips.

Zdjęcia: http://www.mateuszgumula.pl/