Koszmar z morałem.

Każdego dnia horroru, którym wszyscy żyjemy, dostajemy nową lekcję. Lekcję, na której wszyscy wolelibyśmy nie być. Na naszych oczach rozgrywa się Apokalipsa, a my, tacy piękni, mądrzy, nowocześni i zaradni nie wiemy czy, kiedy i skąd nadejdzie pomoc. Może czegoś nas to wszystko nauczy? 

Może się w końcu okaże, że możemy zakupy robić raz w tygodniu, zamiast okupować centra handlowe i wrzeszczeć na siebie na zapchanych parkingach, możemy gotować proste potrawy z tego, co już mamy w domu, a do życia wcale nie potrzeba nam latania po galeriach i gromadzenia carów. 

Może się okazać, że wiele rzeczy wcale nie jest nam tak bardzo niezbędnych, bo to tylko rzeczy, ze wszystkimi nas nie pochowają. Może docenimy te dni, w których jak coś było nam potrzebne, szliśmy sobie po prostu do sklepu bez obawy, że na półkach sklepowych zabraknie drożdży, czy toaletowego papieru, a my do domu przywleczemy coś więcej niż mleko i chleb. 

Może docenimy w końcu, że mieliśmy coś, co jest bardzo cenne: możliwości. Tak wiele mogliśmy, zupełnie bez ograniczeń. Wolno nam było bezczelnie marzyć i realizować te marzenia. Może, kiedy ten koszmar minie, nadal będziemy pamiętać o czasach, w których jedynym naszym marzeniem było: przeżyć i jak wiele obaw kryło się za tym prostym pragnieniem. 

Mogliśmy poznawać ludzi, podawać im rękę, całować się w policzek na przywitanie i ściskać, kiedy było nam źle. Mogliśmy spotykać się z rodziną i śpiewać sto lat na kolejnych urodzinach seniorów naszych rodzin. 

Mam nadzieję, że ten telefon do babci wykonamy i wtedy, kiedy pandemia się skończy. Troska o osoby starsze, chęć pomocy, chwila poświęconej uwagi, zostanie z nami po tych okropnych czasach. Może uda nam się nadal zaoferować, zupełnie bezinteresownie, podrzucenie lekarstwa, czy wyprowadzenie psa komuś, dla kogo te proste czynności bywają Everestem. Może już zawsze będziemy pamiętać, aby zapytać ciocię, sąsiada, czy kuzyna o to, jak się mają. Może będziemy mieć czas na chwilę rozmowy, telefon, list, urodzinową kartkę. Czy choćby na to, żeby odpisać na wiadomość, a nie ściemniać, że gdzieś przepadła. 

Może uda nam się docenić, jak wiele mieliśmy. Mogliśmy wsiąść w samolot i w kilka godzin pić prawdziwe włoskie espresso w Wenecji. Mogliśmy wyjść z domu bez żadnych obaw. Mogliśmy do woli spotykać się ze znajomymi, chodzić do kina, na randki, do restauracji, muzeum, czy bawić się na koncertach. Tak bardzo przyzwyczailiśmy się do tego, że to wszystko mamy, że już dawno przestało to robić na nas jakiekolwiek wrażenie. 

Może po tych koszmarnych doświadczeniach na powrót docenimy piękno prostoty. Udany dzień nie musi oznaczać drogich zakupów, awansu i epickich przeżyć. Udany dzień może być dniem, w którym byliśmy razem, upiekliśmy chleb i zjedliśmy go przy wspólnym stole. 

Może uda nam się dostrzec, że w tym naszym ciągłym biegu czasami marzyliśmy o nudzie, o posiedzeniu w domu, o zwolnieniu, choć na moment. Kiedy już to mieliśmy, okazało się domowym aresztem, przez wielu ciężkim do przeżycia. 

Może znajdziemy w sobie siłę na zbudowanie domu, który dla wszystkich domowników będzie schronieniem i azylem. Miejscem, w którym jesteśmy blisko i w którym możemy się schować na czas gorszych dni, złamanego serca, choroby i Apokalipsy. Może częściej powiemy sobie dobre słowo, zwykłe dziękuję, przepraszam.

Może nauczymy się, że nie jesteśmy nietykalni i nieśmiertelni. Zaczniemy szanować swoje życie, zadbamy o ruch i dietę. Zaczniemy szanować swoje zdrowie, ciało, czas. Może w końcu do nas dotrze, że koniec może przyjść znienacka i z dowolnego kierunku. 

Może uda nam się dostrzec wołanie Ziemi, która ma już nas po dziurki w nosie. Czy następne, co zostanie nam zabrane, to ten mały lasek, do którego tak lubimy się przejść, czysta woda, czy możliwość chodzenia po górach? 

Może w końcu dostrzeżemy, że termin multitasking został stworzony po to, żeby nam wmówić, że robienie kilku rzeczy na raz to UMIEJĘTNOŚĆ, choć przecież wcale tak nie jest, a prawdziwa zdolność to umiejętność bycia tu i teraz. 

Możliwe, że zauważymy, jak wiele czasu marnujemy na rzeczy nieważne, internetowe wojenki, zazdrość, nieistotne znajomości, kiepskie filmy. Jak często się irytujemy i złościmy sprawami, które w większym rozrachunku są błahe i nieistotne. 

Może przyjdzie refleksja, że wieczne niezadowolenie z własnego życia i czekanie na coś lub kogoś nie mają większego sensu, bo dziś może być ostatni dzień, kiedy możesz poczuć trawę pod bosymi stopami i promienie słońca na twarzy. I wtedy będzie Ci już zupełnie obojętne, jaki jest stan Twojego konta, czy jeździsz hulajnogą, czy Bentleyem i czy cycki masz swoje czy sztuczne. 

W końcu, mam nadzieję, że wyciągniemy najważniejszą lekcję. Nic nie jest nam dane na zawsze. Jedyna, największa wartość w życiu to życie i zdrowie naszych najbliższych. Możemy nauczyć się żyć bez tak wielu rzeczy, ważnych spraw, gonitwy i potrzeby bycia w milionie miejsc na raz. 

Jak to wszystko się skończy, może uda nam się pozostać ludźmi, którymi zawsze chcieliśmy być. Może uda nam się częściej spojrzeć poza koniec własnego nosa. Może uda nam się dostrzec to, co w życiu jest ważne, a o czym tak dawno zapomnieliśmy. Może uda się docenić piękno świata, spacer do parku, kawę z sąsiadem i wizytę u dziadka. Niech te rzeczy na zawsze będą ważniejsze niż pogoń za tym, co tak naprawdę w ogóle nie jest ważne. 

Mam nadzieję, że choć jedna z tych lekcji zostanie z nami, choć na chwilę. I z koszmaru ostatnich dni wyłoni się dla nas choć jeden pozytyw.

Photo by Saneej Kallingal on Unsplash

    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Zapisz się do Newslettera. Dzięki temu prosto na swoją skrzynkę dostaniesz info o nowościach i będziesz zawsze na bieżąco.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i plaży.