Zabroń mi wreszcie.

Nie znoszę, kiedy ktoś zwraca mojemu dziecku uwagę. Zaburza tym rytm, który jest między mną a dziećmi. Nie chodzi tutaj o odwracanie uwagi, za co jestem wdzięczna, kiedy na przykład ledwo daję sobie radę z dziećmi w poczekalni w przychodni i ktoś przyjaźnie zagada. To zupełnie nie o to chodzi.

Wychowuję dzieci według innych standardów, niż te przyjęte przez nasze Babcie. Moje dzieci mogą powiedzieć nie, mogą się ze mną nie zgadzać. Pozwalam im na wyrażanie swoich emocji, nawet, jeśli jest to głównie bunt i niezadowolenie. Mogą krzyknąć. Nie wychowuję dzieci w przeświadczeniu, że dorośli mają zawsze rację, a one nie mają głosu. Dziecko to taki sam człowiek jak ja, tylko mniejszy. Dla kogoś stojącego z boku, ten model wychowania może wyglądać na “pozwalanie sobie na wchodzenie na głowę”. Ale to mój cyrk i moje zasady.

Widzę, że ten nurt wychowania, jest coraz bliższy nowoczesnym rodzicom. Coraz częściej obserwuję negocjacje z kilkulatkiem, dzieci, które mówią głośno “ale mnie się to mamusiu nie podoba”, a ona, zamiast krzyknąć “cicho siedź” spokojnie tłumaczy “wiem, że jesteś niezadowolony, chciałbyś, żebyśmy jeszcze chwilkę zostali. Musimy już jednak wracać do domu, mamusia musi dokończyć obiad. Przyjdziemy na plac zabaw jutro”.

Niestety, coraz częściej widać też skutki tak zwanego bezstresowego wychowania, za które my, młodzi rodzice, jesteśmy odżegnywani od czci i wiary. I ja się z tym modelem wychowania nie zgadzam. Dziecko nie może decydować o sobie w każdej kwestii. O tym co je, kiedy śpi, czy co na siebie zakłada. Gdyby tak było, mielibyśmy kilkulatka, który na mrozie paradowałby w krótkich spodenkach, jadł na każdy posiłek czekoladowe kulki, chodził spać o 23 po 4 godzinach oglądania bajek.

Nie ma to nic wspólnego z pozwalaniem dziecku na wybór. Codziennie pytam – ,spódniczka, czy spodnie? Białe getry czy dżinsy? Kucyk, czy warkoczyk? Omlet, czy jajko na miękko? Sok, czy herbata? Czytamy, czy układamy puzzle? Daję wybór ale w granicach rozsądku. Dzieci potrzebują granic, które porządkują ich świat.

Byłam ostatnio na urodzinach. Rewelacyjny lokal, ze smakiem i świetnym pomysłem urządzona kawiarnia dla dzieci. Plac zabaw, w nim pełno kreatywnych zabawek, animator. I jedno dziecko, które ewidentnie miało gorszy dzień. I mama, która tego nie widziała. I my, widzowie, rodzice innych dzieci. Pojawia się w mojej głowie pytanie – kiedy należy wkroczyć w akcję? Czy wtedy, kiedy Twoje dziecko zielone ze złości i spuchnięte od płaczu z bezsilności prosi aby chłopczyk wypuścił je z zamku, bo już nie chce tam siedzieć, a on trzyma drzwi? Czy wtedy, kiedy dziecko piszczy i krzyczy tak głośno, że animator nie jest w stanie prowadzić zabawy? Czy w końcu wtedy, kiedy dziecko zabiera innym zabawki, a jak nie chcą oddać – gryzie i bije?

Każdy z nas miewa gorsze dni. Dziecko też. Ale każde to zachowanie wymaga reakcji rodzica. Możliwe, że ten dzień nie był dla chłopca dniem wspólnej zabawy z innymi dziećmi. Udawanie, że się tego nie widzi robi wszystkim krzywdę, szczególnie temu chłopcu. Co gorsza, tłumaczenie, że on ma już taki temperament i lubi postawić na swoim to zalążek dramatu.

Mój sposób działania w takiej sytuacji jest dość radykalny. Pierwsze jest ostrzeżenie. Biorę moje dziecko na stronę i spokojnie mu tłumaczę, dlaczego coś, co robi (jak tylko się da podaję konkrety) jest niedopuszczalne i nie mieści się w normach ogólnie przyjętej zabawy. Tłumaczę dziecku, że jeśli nie przestanie krzywdzić innych dzieci, nie będzie mogło się z nimi bawić.

Kiedy zachowanie się powtarza, dziecko w ramach przerwy na ochłonięcie jest odsunięte od zabawy. W tym czasie nie zabawiam go innymi rzeczami, nie daję zabawek, nie karmię, nie proponuję innej rozrywki. Jest to czas na opanowanie emocji. Sadzam dziecko z daleka od innych i rozmawiamy. Mówię dziecku, że jego zachowanie (podaję konkrety – odbierasz zabawki, gryziesz, głośno krzyczysz) bardzo mi się nie podoba i jeśli będzie nadal trwało, będziemy musieli opuścić imprezę.

Jeśli zachowanie się powtarza, albo dziecko robi coś niedopuszczalnego, wychodzimy. To jest konsekwencja. Niech nawet będzie, że kara. Bo to kara dla mnie. Zamiast pić sobie spokojnie kawkę w gronie przyjaciół, zwalając winę na złe zachowanie mojego dziecka na nudnego animatora czy zły dzień, biorę na siebie odpowiedzialność. Wychodzimy. Jasne, w krzykach, może nawet spazmach, biciu, możliwe, że nawet mówieniu, że mama jest głupia. Jest to jednak dla nas lekcja, którą ja później wykorzystam w rozmowach z dzieckiem. I ono ją zapamięta. Nie popamięta, a zapamięta, że nie wszystko, co robi jest super extra i jest tolerowane, a w najlepszym wypadku jest na to ciche przyzwolenie.

Gdybym pozwoliła dziecku zepsuć innym dzieciom i ich rodzicom zabawę, wysłałabym mu jeden komunikat – może robić to, co chce. Chowałam już dzieciom na jakiś czas zabawki, których nie mogłam się doprosić, aby posprzątały, omijaliśmy regularne wyjścia na basen, który kochają, wracaliśmy do samochodu sprzed bramy placu zabaw. Za każdym razem mówię dzieciom, że ich zachowanie mi się nie podoba, nie zgadzam się na nie i nie będę go tolerować. Dopóki się nie poprawi, przywileje nie wrócą.

Moje dzieci nie są najgrzeczniejsze. Wcale nawet nie chcę, żeby były grzeczne, to słowo kojarzy mi się bardziej z psem, tak samo zresztą jak słowo dyscyplina. Oczekuję natomiast, że moje dzieci będą przestrzegały pewnych reguł i ich zachowanie będzie mieściło się w granicach przeze mnie ustalonych.

Trzeba być w stosunku do dzieci autentycznym i spontanicznym. W planach mamy godzinę na placu zabaw, gramolimy się do samochodu, ubrani na cebulkę jedziemy, z mozołem wytaczamy się z samochodu, idziemy pół kilometra, bo jest sobota i pod marketem nie ma parkingu. Moje dzieci się biją, nie pomagają ostrzeżenia, jest wręcz coraz gorzej. Odwracam się i mówię, bardzo spokojnie, ale stanowczo. “Bardzo mi przykro, ale ponieważ kłócicie się i krzyczycie, a to mi się nie podoba, nie mogę nagradzać Was zabawą na placu zabaw. Wracamy do samochodu, na plac zabaw przyjdziemy, kiedy będziecie spokojniejsi i zgodni”. Nie boję się kompromitacji, opinii innych ludzi. Nie boję się tego, że obcy ludzie, którzy przyglądali się tej sytuacji z boku, uznali mnie za złą matkę, bo mogło to tak właśnie wyglądać.

Moim sposobem jest też przygotowanie dzieci na każdą sytuację. Przeżywałam kiedyś koszmar odbierania dzieci z przedszkola. Godzina mocno popołudniowa, dzieci zwykle w fazie focha, kiedy jeden fałszywy ruch powoduje stan katastrofy. A w tym wszystkim ja, nabuzowane dzieci i kilku innych rodziców. Codziennie (tak, tak, codziennie), kiedy bezpiecznie dotrzemy już do samochodu, robię małą analizę. Na głos do dzieci pochwalam lub neguję pewne zachowania. Nie mówię, że super, byliście grzeczni, wow, tu jest czekoladka. Skupiam się na konkretach. Nina sama założyła buty, Dominik siedział przy swojej szafce, cieszę się, że mnie posłuchał i nie pobiegł do sali za Adasiem, Emma była spokojna i zapięła kurtkę. Bardzo mi się to podoba, możemy teraz szybciej iść na sanki! Hurra.

Robię to samo, do znudzenia, przed każdym wyjściem z domu. Zakupy. Stoimy przed marketem, ja jakbym szła na ścięcie, wizja trójki dzieci, które próbują na mnie wymusić słodycze, rozbiegają się po sklepie, wpadają na innych, krzyczą, piszczą.

Pytam spokojnie – idziemy na zakupy, jak się zachowujemy?
– Grzecznie – pada z tyłu.
– Czyli jak? – dopytuję.
– Nie krzyczymy. Nie uciekamy.
– Zgadza się! Pamiętajcie jeszcze o tym, że słuchamy mamy.
– Dobrze mamusiu.
Teraz jesteśmy gotowi wejść do sklepu. Idziemy i jest dobrze.

Robię tak przed i po każdym większym wyjściu – wspólnych zakupach, zabawie na placu zabaw, urodzinach. Najpierw ustalam zasady, potem obserwuję i upominam, jeśli jest taka konieczność, na koniec chwalę lub przypominam, nad czym jeszcze musimy popracować.

Jasne, że teoria jest piękna. I zdarza się, że mój plan zupełnie się nie udaje, dzieci nie zachowują się tak, jakbym sobie tego życzyła. Nawet ostatnio odwiedziło nas dwóch chłopców i dzieciaki zupełnie nie potrafiły się pogodzić. Ale coraz częściej udaje mi się okiełznać tą brygadę. Żałuję, że nie znałam tej zasady, kiedy dzieci były mniejsze. Chodziłam wraz z innymi matkami na zorganizowane zajęcia, podczas których moje dzieci przeszkadzały innym, a ja tylko głupawo się uśmiechałam. Nie potrafiłam sobie poradzić, ale nie chciałam też zrezygnować, bo dla mnie ta godzina w otoczeniu innych mam, kiedy moje dzieci miały rozrywkę, była wytchnieniem, przerwą w ciągu tych samych czynności. Teraz wiem, że powinnam była być zdecydowanie bardziej kategoryczna, ustalać wcześniej reguły i działać, kiedy te reguły zostaną przez moje dzieci przekroczone.

Kiedy moje dziecko będzie krzywdzone przez inne, to będzie jedyna sytuacja, kiedy zwrócę mu uwagę, jeśli będę widziała, że jego rodzice nie reagują. Nie jest to komunikat mający na celu pogrążenie rodzica, wytknięcie mu złego wychowania czy braku zasad. To reguła społeczna, a ja, jako matka, mam za zadanie czuwać nad bezpieczeństwem moich dzieci.

Daleko mi do krytykowania innych rodziców, sama miewam koszmarne przygody z dziećmi, dni w których płaczę z bezsilności i nic nie działa. Ani spokojne tłumaczenie, ani groźby, nawet obojętność zawodzi. Codziennie walczę o spokojny dzień, satysfakcjonujący na tyle, aby pod koniec nie rosła w gardle gula wyrzutów, wątpliwości, czy jako rodzic daję radę i nadziei, aby jutro było lepiej.

Pracuję jednak codziennie nad zbudowaniem jasnego przekazu dla moich dzieci, mglisto jeszcze poruszających się po niuansach życia. Wyznaczam granice, których nie mogą przekraczać i reaguję, kiedy to robią. Mogę mieć tylko nadzieję, że kiedyś przyniesie to skutek.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!