Czas dla siebie? A co to jest, pytają matki? Dzieci, praca, drugi etat w domu, gdzie tu wcisnać czas dla siebie? Tymczasem kiedy nie mam czasu dla siebie, wszystko zaczyna mnie wkurzać. Robię się jak nabzdyczona purchawka i mam ochotę eksplodować. Ewentualnie jestem złośliwa jak zrzędliwy moher. Okresy posuchy sprawiają, że życie przestaje mnie cieszyć. Denerwują mnie dzieci, mąż, nawet królik mnie drażni. Generalnie bez kija lepiej nie podchodzić.
Nie oszukujmy się, będąc matką spędzasz połowę życia usługując innym. Najczęściej własne potrzeby spychasz na dalszy tor. Bo wiadomo, dziecku dać trzeba, dziecko musi, dziecko wymaga, kredyty same się nie spłacą, więc pracować trzeba, a drugi etat, domowy, nigdy się nie kończy. A Ty, z poczucia obowiązku, z potrzeby matczynego serducha, siebie zawsze na koniec. Tylko jak długo da się tak żyć?
Za każdym razem, kiedy czytam komentarze pod swoimi postami, pod postami kobiet, które osiągnęły sukces, pod motywującymi postami trenerek, zadziwia mnie festiwal wymówek.
Zobaczymy, jak będziesz miała dziecko, wtedy już nie będziesz miała czasu latać codziennie na siłkę. Jedno to jeszcze wszędzie zabierzesz, z dwójką już Ci tak łatwo nie będzie. Gdybym miała tyle pieniędzy, też korzystałabym z życia. Musisz mieć dużo ludzi do pomocy, ja na nic nie mam czasu, praca, dzieci, dom i tak stale. Gdybym miała dziadków na miejscu! Też wyszłabym z domu, ale mój to się nie ruszy. Na siłownie mam za daleko, jest za droga, nie wiem co mam robić, od czego zacząć. Twój mąż jest bardzo wyrozumiały, z moim to tak nie jest.
A tymczasem w życiu naprawdę niewiele jest rzeczy, których nie da się zmienić. Bo jeśli czegoś chcesz, znajdziesz sposób. A jeśli nie chcesz, znajdziesz powód. To naprawdę jest TAKIE proste.
I dla mnie jest to temat, który wałkuję od 4 lat, pokazując jak bardzo TRZEBA walczyć o siebie, nawet będąc w z pozoru beznadziejnej sytuacji. Dostaję setki komentarzy od kobiet, które mi za to przesłanie dziękują. I taką samą ilość tych nieszczęsnych wymówek.
To stąd ten post. Moje przykłady zwykle kogoś inspirują, może dziś też tak się stanie. Nie ma jednej recepty dla każdego, ale dobra wiadomość jest taka, że sposobów ich mnóstwo! Kolejna to taka, że zmiany trzeba zacząć od małego kroku. Nie od razu planować miesięczną podróż do Meksyku lub zapisywać się na intensywny kurs japońskiego, a mierzyć siły na zamiary.
Moje przykłady dotyczą moich zainteresowań, ale tam, gdzie jest bieganie czy kino, możesz sobie wstawić co wolisz – czytanie książki, drzemkę, szydełkowanie, wspinaczkę górską lub wino z koleżanką.
Oto lista typowych wymówek, które pojawiają się najczęściej, a które ja tu będę chciała obalić.
A bo praca
Mimo tego, że od kilku lat nie pracuję już na etacie, pracowałam w taki sposób latami, nawet wtedy, kiedy miałam dzieci. W korporacji miałam godzinę przerwy na lunch. Straszna strata czasu, choć rozumiem założenia pracodawcy i kodeksu pracy. W dwóch moich pracach chodziłam w tym czasie na basen. Przebierałam się w toalecie, szłam lub dojeżdżałam na basen, hop do wody, szybki prysznic, włosy w kucyk i wracałam do pracy. Oczywiście jest to opcja najłatwiejsza do zrealizowania w lecie, chociaż chodziłam i w zimie, bo od zawsze się hartuję, więc niedosuszone włosy nie wiążą się u mnie z chorobą. Tą godzinną przerwę można wykorzystać na szybkie zakupy lub załatwienie drobnej sprawy. Miałam koleżanki, które potrafiły lecieć w tym czasie na wizytę do lekarza lub do fryzjera na podcięcie grzywki. I taką, która pół godziny, które ma na obiad lata po schodach, bo jej tyłek rośnie. Da się! Krótsze przerwy w pracy można wykorzystać na relaks. Można wyjść się przejść, można usiąść z gazetą. Do pracy można też przez pół roku dojeżdżać na rowerze albo wysiadać kilka przystanków wcześniej.
A bo dzieci
Od pierwszych tygodni życia moich dzieci wychodziłam regularnie z domu. Na początku raz na jakiś czas, potem dwa razy w tygodniu. My po prostu oboje z mężem tego potrzebowaliśmy, bo nasze domowe życie stało się niewiarygodnie skomplikowane. Dało się to dość prosto zorganizować. Po prostu wyszliśmy z założenia, że na przykład do kąpieli dzieci nie potrzeba więcej niż jednej osoby (choć oczywiście było łatwiej we dwójkę). Podobnie, kiedy dzieci usną, nie musimy oboje nad nimi czuwać. Właściwie tylko w karmieniu piersią matki nie zastąpi ojciec. TYLKO!
Do teraz tak żyjemy, choć nasze trojaczki mają wkrótce 8 lat. Codziennie rano wstaję o 5 i idę biegać lub na siłownię. To wstawanie przed świtem jest dla mnie najmniej inwazyjne, bo nie musimy martwić się o logistykę – ja ćwiczę, oni śpią, mąż jest w domu. Dwa razy w tygodniu mąż po pracy gra w tenisa, od razu po pracy. Przecież nie musimy oboje usypiać dzieciaków. Wieczory, które to ja mam wolne (raz lub dwa razy w tygodniu), spędzam dowolnie – na spotkaniach z koleżankami, na zakupach, na jodze, w kinie, na kawie i z książką. Wychodzę, kiedy mąż wraca z pracy i przejmuje opiekę nad dziećmi. Wracam jak nowa, choć bywa, że wychodzę w środku oka cyklonu, kiedy z każdego pomieszczenia woła do mnie ktoś lub coś (pełny kosz na śmieci lub pranie z rana nadal w pralce o 18 też potrafi wołać).
Ostatnio ktoś mi zarzucił, że chyba miałam szczęście, bo urodziły mi się dzieci spokojne. Nic podobnego! Ja po prostu często korzystałam z odkładania dzieci do łóżeczek, czego nauczyłam się w szpitalu. I w tym czasie robiłam to, co musiałam zrobić, lub to, co chciałam. Nigdy nie piłam zimnej kawy i nie przypominam sobie ani jednego dnia bez prysznica i w poplamionym dresie. Kiedy dzieci spały, ćwiczyłam lub odpoczywałam. Bywało, że naprawdę, jak w tej obśmianej teorii – spałam, jak dzieci spały. Codziennie wychodziłam z dziećmi na spacer, nawet na mrozie krążyłam po Nowej Hucie (!!), dzieci w końcu zasypiały, a ja czytałam książkę lub ćwiczyłam. Zakładałam sportowe buty i podkręcałam tempo spaceru (szczególnie zimą, kiedy mróz dawał się we znaki). Kiedy dzieci nie spały, krzątałam się po domu, gadałam do nich, śpiewałam, a jednocześnie sprzątałam lub gotowałam. To dlatego, kiedy dzieci spały, zwykle mogłam się zająć sobą. W rzeczywistości to zwykle nie była więcej niż niecała godzinka, ale opiekując się trojaczkami całą dobę, ta godzinka w ciągu dnia dla siebie była dla mnie zbawienna.
Polecam też wyjazdy solo. Ojciec dzieci potrafi się idealnie nimi zająć. A nawet jeśli nie idealnie, to kogo to obchodzi? Dzieciom się nic nie stanie jak na obiad zjedzą pizzę, ani nawet wtedy, kiedy założą ubranie nie do pary. Kiedy wybyłam ostatnio na weekend, nie cieszyłam się wcale z szampana pitego w południe, ani z nocy spędzonej na tańcach, a z pobudki o takiej porze, jakiej zapragnął mój organizm i z tego, że nie musiałam za nic w te 24 godziny być odpowiedzialna. Mogłam sobie zjeść powolne śniadanie, poczytać i obejrzeć w telewizji to, na co mam ochotę. Nikt mnie nie wołał, nikomu nie byłam potrzebna. Cud malina. Ładowanie baterii na kolejne tygodnie!
A bo ojciec dzieci lewy
Nie zostanie, nie zadba, nie potrafi, nie zajmie się, nie umie, boi się. Otóż, moja droga – to jest tylko w Twojej głowie. Zakładam, że sobie na życie brałyśmy gościa, który jest zaradny. I z dzieckiem sobie poradzi, trzeba tylko dać mu szansę. I zacząć od małego kroku. Wszystko przygotować i wyskoczyć jak dziecko śpi, pójść niedaleko, na chwilę. Trzeba szczerej rozmowy, jeśli opieka nad własnymi dziećmi przeraża ich ojca. Ostatnio napisała do mnie babeczka, że wyszła, to tatuś słał smsy, że mała płacze i woła do mamy, no więc musiała się zbierać i wracać. Trzeba się umówić, żeby takich wiadomości nie słać! Mnie się to wydaje takie oczywiste, ale chyba do końca nie dla każdego jest i szczególnie na początku tej wybistej rodzicielskiej drogi może być trudne. To myślenie, że sobie nie dadzą rady, te wyrzuty sumienia trzeba wyłączyć! I pozwolić ojcu zadbać o własne dziecko po swojemu. Niech robi co chce, byle było bezpieczne i zaopiekowane. Wszyscy na tym skorzystają!
A bo nie mam niani
Niania to dość kłopotliwy temat. No bo jak zaufać obcej kobiecie w opiece nad naszym największym skarbem? Nie dość, że ciężko znaleźć, to droga i zawsze gdzieś z tyłu głowy obawa. Ja dotychczas miałam szczęście i udawało mi się znaleźć fajne babeczki, zawsze to był ktoś z polecenia. Nie stać mnie było i nie mogłam też znaleźć nigdy nikogo na stałe, ale jak masz trójkę dzieci, którymi ktoś zajmie się przez nawet 3 godziny, to jak wybawienie. Korzystałam z czego mogłam i potrafiłam sobie odmówić, żeby zapłacić niani za kilka godzin opieki. Paradoksalnie w tym czasie wracałam do formy, chodziłam do lekarza naprawiać swoje zdrowie po ciężkiej ciąży, piłam kawę i nie myślałam o niczym. Te kilka godzin uratowało mnie chyba przed zwariowaniem w tamtym okresie.
Sytuacja się komplikuje, kiedy jesteś poza Polską. Mieszkając za granicą wiele kobiet nie ma ani rodziny, ani nie stać je na nianię. Ja to rozumiem, bo też byłam w takiej sytuacji. Kiedy moje dzieci miały 9 mcy, zamieszkaliśmy w Sydney, w którym nie znaliśmy nikogo, a moi teściowie mieszkali od nas ponad 4 godziny lotu samolotem. Małe dzieci, mąż cały dzień w pracy, sam utrzymujący dom w bardzo drogim mieście. Zaraz poznałam przez Facebooka kilka Polek, z którymi się zakolegowałam. Okazało się, że wszystkie jesteśmy w identycznej sytuacji. Nie wiem kto na to wpadł pierwszy, ale bardzo szybko zaczęłyśmy pilnować nawzajem swoich dzieci. Koleżanka zostawiała dzieci z ojcem, wpadała, kiedy moje dzieciaki już spały (koło 19-19.30), siadała sobie na relaksie z gazetką przed tv, a my z mężem lecieliśmy na kolację lub drinka. Czekaliśmy na te wieczory tygodniami! Potem ja się odwdzięczałam, robiąc dokładnie to samo. Działało nam to idealnie! Teraz korzystam z niani lub z nastoletnich dzieci sąsiadów. Zawsze się ktoś znajdzie, komu można swojego szkraba powierzyć na kilka godzin. Czas dla mamy i taty jest KONIECZNOŚCIĄ!!!! Bo zaraz się okaże, że oprócz kredytu i kłócenia się o to, kto ostatni przewijał, nic Was więcej nie łączy. Te wspólne wieczory to jedna z naszych recept na udany związek. Mamy jedną zasadę – o dzieciach pierwsze 10 minut, potem ten temat jest zabroniony.
A bo nie mam pieniędzy
Kawa na mieście kosztuje, bilety do kina to zdzierstwo, siłownia jest bardzo droga. W moim życiu było wiele okresów, kiedy nie było mnie na karnet stać. Dlatego zdecydowałam się na bieganie, choć szczerze go nienawidziłam! Bieganie to idealny sport dla osób, które są zajęte, mają nieregularny tryb życia i nie mają wolnych środków. Bo biegać można wszędzie i o każdej porze. Wychodzisz z domu i biegniesz przed siebie. Nie potrzebujesz ani nigdzie dojeżdżać, ani nie potrzebujesz karnetu, ani żadnego sprzętu, ani partnera, ani określonej godziny. Możesz biegać rano, w dzień i wieczorem. Możesz biegać na delegacji. Kiedy moje dzieci były bardzo malutkie, biegaliśmy z mężem na zmianę w czasie ich drzemki w dzień. Jedno zostawało w domu, drugie biegało. Teraz też tak robimy, kiedy na przykład dzieci oglądają film w weekend. Nie musimy oboje oglądać bajki! Robimy zmiany. Jedno biega rano, jedno popołudniu, można też wieczorem, kiedy dzieci się kąpią. Nauczyliśmy dzieci jeździć na rowerach i teraz oni jeżdżą, a my biegniemy obok.
Biegałam nawet wtedy, kiedy jechałam na obiad do babci. W domu była cała rodzina, więc nie pękało niebo i nikt się nie obrażał, kiedy ja, wykorzystując sytuację, wymykałam się na godzinkę pobiegać po wsi i polach, a dzieci zostawały pod czujnym okiem babci, prababki, kuzynek. Jest mnóstwo rzeczy, które można robić bez żadnych nakładów finansowych. Wystarczy poszukać.
A bo nie mam na nic czasu
Kto ma czas? Nie znam nikogo, kto by się z tym obnosił! Warto jednak przeanalizować, na co nasz czas marnujemy i szukać oszczędności. Możliwe, że trzeba ograniczyć kontakty z ludźmi, którzy nie są warci Twojego czasu i zaangażowania. Możliwe, że warto sprawdzić, czy podglądanie innych ludzi w necie coś Ci daje. Zauważyłam wręcz, że mimowolnie się porównujemy, zapominając, że w sieci jest najlepsza wersja zwykłych osób, wykreowana, często nie mająca nic wspólnego z rzeczywistością. Na każdego chyba działa to dołująco, szczególnie, jeśli jesteś wykończona, masz gorszy dzień, a komuś akurat się w życiu wiedzie, wygląda jak milion dolarów lub robi coś fantastycznego, a Ty w pieluchach. Jeśli tak jest – to po co to robić, skoro ten czas lepiej spożytkować na coś, co nas cieszy, motywuje, relaksuje czy rozwija? Media społecznościowe mają na nas ogromny wpływ, warto to przemyśleć, czy rzeczywiście jakaś nieznajoma osoba nas motywuje, inspiruje, bawi, czy tylko wkurza.
Możliwe, że warto przeanalizować, ile czasu spędzamy marnując go na przykład na telewizję. Co nam to daje? Oglądam albo filmy, których nie obejrzałam w kinie, albo seriale na Netflixie. Maksymalnie jeden odcinek dziennie. Szkoda mi czasu na talent show, programy paradokumentalne, teleturnieje, tasiemce, reality show. Nic mi one nie dają, nawet średnio mnie śmieszą. Nim się nie obejrzysz mija kilka godzin, które lepiej wykorzystać na sen!
Warto szukać oszczędności czasowych – obliczyłam, że na przykład zakupy przez net oszczędzają mi średnio minimum 2h w tygodniu! Robię je w piżamie na własnej kanapie. Przez telefon można plotkować na zakupach, w samochodzie, czy też sprzątając dom. Pranie składam i sortuję przed tv albo właśnie rozmawiając przez telefon. Obiad gotuję robiąc kilka rzeczy na raz – w tym samym czasie można ogarnąć garnki, wyrzucanie śmieci, pranie, ustalanie menu, listy zakupów i tak dalej. Na net przeznaczam bloki czasowe, bo w innym wypadku mogłabym zmarnować przy telefonie cały dzień! Odkładam telefon gdzieś daleko i zajmuję się czymś bardziej kreatywnym. Codziennie wieczorem nakładam sobie obowiązek minimum 30 minut czytania. Da się! Czasami robię to w wannie, czasami z maską na twarzy. Czuję się odprężona, szczególnie w te dni, kiedy właśnie byłam sama z dziećmi przez kilka ostatnich godzin, potrzebuje takiego resetu i żeby nikt do mnie nic nie mówił, nawet z telewizora. Dziecko na zajęcia dodatkowe można zapisać w miejscu, w którym obok można zrobić coś w tym czasie dla siebie. Pływałam, kiedy dzieci chodziły na pływanie, zamiast przez godzinę gapić się w telefon.
To są banały, ale naprawdę warto się przyjrzeć swojemu życiu i szukać w nim zmarnowanego czasu.
A, no i często proszę o pomoc! Okazuje się, że nie muszę być Zosią Samosią. Nikt za to orderów nie daje. Ani za wylizane podłogi też nie. W domu nie mieszkam sama, sama burdelu w nim nie robię, więc nie muszę sama go sprzątać.
Nie chce mi się, moda na bycie fit jest dla mnie niedorzeczna, mnie czasu dla siebie nie potrzeba, jestem zbyt zmęczona, żeby myśleć o rozrywkach
Otóż każdemu potrzeba! Możesz nawet tego nie zauważać i nie wiedzieć, ale na pewno potrzebujesz chwili, którą możesz spędzić po swojemu. Nie musi to być sport! Można iść tańczyć, można się wspinać, można malować, można w końcu siadać w kąciku przytulnej kawiarni i drzemać (aha, paniusia sobie nieraz tak oko na momencik przymknęła). W miarę możliwości warto jednak wyjść z domu, bo nawet jeśli tatuś zajmie się dziećmi, na pewno będziesz mimowolnie nasłuchiwać co tam porabiają, dzieci Cię znajdą, nawet jeśli się zabarykadujesz. Słynna jest u mnie w domu anegdotka, kiedy to poszłam się na górę przespać i po kolei każde dziecko, lecąc na złamanie karku przez całe schody się darło „Tato! Idę sprawdzić, czy mama jeszcze śpi”! No nie powiem, wyspałam się, że hoho.
Na pewno jednak potrzebujesz chwili choćby na zebranie myśli. Jeśli Tobie zwyczajnie czegoś się nie chce, nie lubisz, nie przeszkadza Ci dana sytuacja – masz prawo żyć po swojemu. Są kobiety, które uwielbiają każdy moment swojego życia spędzać z dzieckiem, a kiedy ono śpi, one zajmują się domem, sprzątają, prasują, gotują, inaczej nie potrafią. Mają wgrane w kod genetyczny przeświadczenie, że tak MUSZĄ, że taka jest ROLA kobiety, tak robiła babcia, mama, tak nauczą córki, bo tak trzeba.
Ja chyba jestem mężczyzną, bo ja tak nie mam. Ja nie potrafię nikomu oddać siebie w całości, nie pozostawiając nic sobie. Nie potrafię czerpać radości z życia podporządkowanemu tylko obowiązkom. I to nie chodzi o to, że nie kocham moich bliskich, że jestem nieodpowiedzialna, leniwa czy egoistyczna. Nie. Po prostu potrzebuję resetu. I momentu, który mogę spędzić tak, jak chcę.
I możliwe, że jest to nawet i egoistyczne, nie przeszkadza mi to zupełnie, bo zdrowy egoizm jest wskazany, a asertywność to jedna z cech, które należy w sobie w dorosłym życiu wyhodować. I trzeba wszystkich w domu uczyć, że nie ma niewolnictwa, a wszyscy mają prawo do odpoczynku. Czas dla siebie jest nam potrzebny. Po to, aby zadbać o swoje ciało, umysł, nerwy. Ja wybieram sport, bo oczyszcza umysł i daje mi w bonusie dobrą kondycję na ciągnięcie tego szaleństwa. Nie zapominam też o dbaniu o siebie, bo image zaniedbanej dzikuski oderwanej od garów, nikomu nie służy.
Tak więc jak masz ochotę coś zrobić, to nawet jeśli pozornie nie masz czasu, możesz go wyskrobać i wyczarować. Wystarczy, że kopniesz się w tyłek. A jeśli nie masz ochoty, to też jest super, tylko nie próbuj całemu światu udowadniać, że się nie da, że ktoś, że coś, że układ gwiazd jest niekorzystny i coś Cię znowu zaskoczyło, jak zima drogowców w Zakopanem w styczniu. Chyba widzisz już, że naprawdę – da się! I jest nas mnóstwo takich siłą wyrywających z życia czas dla siebie. I Tobie się uda! ??
Zdjęcie: źródło.
- Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
- Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
- Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
- Zapisz się do Newslettera. Dzięki temu prosto na swoją skrzynkę dostaniesz info o nowościach i będziesz zawsze na bieżąco.
- Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i plaży.