Lubię ten czas, kiedy kładę dzieci spać.

Ze mną chyba jest coś nie tak. Lubię ten czas, kiedy kładę dzieci spać.

Wiem, że dla wielu rodziców wieczorne usypianie to niemała katorga, kiedy to wijącą się ośmiornicę trzeba spakować w bodziak, po to tylko, żeby się zaraz okazało, że coś w pieluszce zalatuje, a jak już bombę atomową jakoś rozbroimy, to zaczyna pluć kaszką. Z czasem nasza pociecha rośnie i wieczór to walka ze zmęczeniem materiału, milionem niewygodnych pytań i absurdalnych potrzeb. Chyba każdy rodzic walczył kiedyś z lwem w szafie, gasił pragnienie kilkulatka i o 21 z minutami opowiadał skąd się biorą dzieci. A potem mamy w domu nastolatka, który spać najlepiej by w ogóle nie chodził, bo sen jest przereklamowany. Ogarniamy to jakoś, ale zwykle myślami jesteśmy przy rachunkach, które czekają na zapłacenie, o garach, które wcisnęliśmy na siłę do zlewu, na później, czy praniu, które gnije od rana w pralce. Marzymy w końcu o tej godzince dziennie, w którą możemy upchnąć całe nasze dorosłe życie i odpalić sobie serial na netflixie i poleżeć w wannie. Z każdą kolejną minutą z ręką wciśniętą pomiędzy szczebelki łóżeczka, wizja aperolka przed tefałką blednie.

Ze mną chyba jest coś nie tak. Lubię ten czas, kiedy kładę dzieci spać.

To wtedy mogę się dowiedzieć na spokojnie kto się z kim lubi, co się dzieje w szkole, na co moje dziecko czeka i co go przeraża, o czym intensywnie myśli. Mogę odpowiedzieć na wszystkie nurtujące pytania. Mogę się do woli przytulać, badać jak coraz bardziej zmniejsza się dystans wielkości pomiędzy moją dużą ręką, a tą kiedyś zupełnie malusią. Mogę snuć plany i ekscytować się weekendową wycieczką. Mogę wspominać, pytać i odpowiadać.

Może jest tak dlatego, że wtedy panuje między nami względna cisza? Może dlatego, że ja wtedy wcale nie jestem mamą, która musi przypomnieć, upomnieć, pospieszyć? Bo mnie wtedy się nie spieszy. I nie ma się co wylać, rozbić, nie trzeba siedzieć sztywno przy stole, nie trzeba już nigdzie pójść, zupa na pewno nie wykipi. Nie ma telefonów, innych ludzi, nikt do drzwi już nie zapuka, nikt nie dzwoni, nikt za spódnicę nie ciągnie ani jeść nie woła. Jestem ja i mały WIELKI świat.

I dla mnie to nie trwa w nieskończoność, nie nudzi mi się. To dla mnie ulubiony moment każdego dnia. Cichną kłótnie, pada czasami przepraszam, kocham, ważne słowa, którymi chcę skończyć dzień, nawet jeśli nie należał do najlepszych. To wtedy jestem mamą, do której można przyjść, pogadać. Bo mimo najszczerszych chęci, w wielu innych momentach dnia po prostu się to nie udaje. Wtedy jestem na wyłączność, bo mimo najszczerszych chęci, w wielu innych momentach dnia po prostu się to nie udaje. I choć wiem, że dla wielu osób ten czas jest lekko przerażający, boją się go, unikają i czekają aż minie lub stanie się łatwiejszy, ja lubię ten czas, kiedy kładę dzieci spać. Bo jest tylko nasz, intymny, jedyny. I oprócz tych kilku wieczorów w roku, kiedy to ktoś inny pilnuje moich bombelków, lubię ten czas i czekam na niego. Bywa najlepszym momentem dnia. Czy jestem jakaś dziwna? 

*Moje dzieci nadal chodzą spać o 20, o czym pisałam tutaj: https://www.calareszta.pl/uspic-dziecko-o-20-miec-happy-hours/. Po prostu naszą rutynę zaczynamy wcześniej, a na rzecz niespiesznych usypianek zrezygnowałam z biegania po mieście na japoński, capoeirę i kurs szybkiego czytania. Wszystkiego się nie da.

Zdjęcie pochodzi z książki “Dobranoc, Albercie Albertsonie” Gunilli Bergstrom.

    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Zapisz się do Newslettera. Dzięki temu prosto na swoją skrzynkę dostaniesz info o nowościach i będziesz zawsze na bieżąco.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i plaży.