Bądź matką i pozwól być matką!

Gdyby ktoś mnie zapytał o jedną złotą zasadę, jaką kieruję się w macierzyństwie to byłby zapewne zaskoczony odpowiedzią. Bo moja złota zasada głosi „bądź matką i pozwól być matką”. Odkąd przestałam się porównywać do innych, żyje mi się zdecydowanie lepiej.

Nie jest wcale modne być zwyczajną mamą. Trzeba koniecznie przesady. I albo z lubością nazywać się złą matką, która czeka tylko do 20, żeby w końcu mieć dla siebie chwilę spokoju, która podaje dziecku jogurciki i kinderki, bo przecież niech też coś od życia ten maluch ma. I wypisuje po Internetach, jaka to spracowana, dziecko wszystko jej zabrało, żyć się nie chce. Codziennie buduje w ogródku rakietę do wysyłki w kosmos i szuka sobie koleżanek podobnego kalibru. Takich, co nie chce im się sprzątać, gotować, ani prać, a dziecko to złośliwy bachor, który właściwie potrzebny jest tylko do słit foci, które koniecznie trzeba pięćdziesiąt razy na dzień strzelić na Fejsa.

Drugi obóz to matki idealne. Rodziły naturalnie, karmią piersią, piorą w łupinkach orzechów i chustują. Powrót do korzeni, jak matka natura nakazała. W końcu wiadomo, że macierzyństwo to zew, więc wszystkie cywilizacyjne zdobycze i postęp należy kompletnie zignorować. Jeśli nie zignorujesz, jesteś złą matką. Prawdziwe matki cierpią i się poświęcają. Musisz tłumaczyć, miziać, husiać i tulić, aż Ci w buzi braknie śliny, ręce odpadną i sutki sięgną kolan, bo pokazanie jakiegokolwiek znaku, jakby macierzyństwo Cię męczyło czy przerastało, nie pasuje do wizerunku idealnej, natchnionej rodzicielki.

Mam wrażenie, że niemodnie jest być pośrodku. I mam tego wszystkiego szczerze dość. Tej ciągłej szarpaniny. Tego obozowego podejścia do macierzyństwa, tego zaganiania w kozi róg. Bądź matką i pozwól być matką, mam ochotę krzyknąć codziennie, z całych sił, kiedy osaczają mnie albo te idealne, słodkopierdzące, albo te sfrustrowane. I nic pomiędzy. A przecież macierzyństwo nie jest tylko czarno białe. Masz cudowny dzień idealnej matki perfekcyjnego dziecka? Świetnie. Masz zjazd i wszystkiego dość, a na kolejne mammoooo pod nosem burkasz „czego”? Rozumiem.

Jestem matką, ale nadal człowiekiem, choć, o Panie, tylko druga matka pojmie, że mam trójkę dzieci i czasami w ciągu dnia myślę sobie kilkakrotnie, że jeszcze jeden podniesiony z podłogi klocek i trzaśnie mi kręgosłup, jeszcze jedno ojojanie i sama zwinę się w kłębek, niech i mnie ktoś pożałuje, jeszcze jedna awantura o bluzkę, którą trzeba przebrać, bo króliczek na niej nie jest różowy, a przyrzekam, wyrwę sobie z głowy wszystkie włosy. Tak. Są dni, kiedy liczę do dziesięciu. Sto razy! Dni, w których, kiedy ktoś z podziwem pyta mnie jak ja to robię, odpowiadam, że sama nie wiem. Bo to jest dzień, w którym nie wiem jak się nazywam, mam ochotę się położyć i głośno krzyczeć, że POTRZEBUJĘ WAKACJI, choć to jedyne marzenie, na którego spełnienie nie ma żadnych szans, bo urlopu od bycia matką nie ma. Jak w takim stanie wyjaśniać komuś jak przeżyłam ostatnie prawie sześć lat?

Mam też dni, które chciałabym oprawić w ramkę. Dni, kiedy boli mnie serce, zalane miłością do dzieci Kiedy myślę sobie, że mogłabym umrzeć i niech mi na grobie napiszą „matka”, bo nic innego się nie liczyło. Dni, kiedy całuję małe stópki, kiedy mówię milion razy kocham, kiedy piekę ciasteczka, rozpieszczam i tulę. W taki dzień, w przypływie dobrego humoru niosę ze szkoły trzy plecaki, a moje dzieci biegną na około jak te trzy baranki i jedno przekrzykuje drugie „dzięki mamusiu, że niesiesz mi plecak”! I ja i one wiedzą, że to przejaw miłości jakiś. Nasz, wewnętrzny, intymny miły sygnał. I nie kumam do teraz kogoś, kto mi napisał „Myślałam, że Ty z tych, co za dzieci plecaków nie będą nosiły”. Ech. Że co? Co to znaczy „z tych”? Czy matka, która niesie plecak jest z jakiś „tych”? Może to nie jest za nich, a dla nich? Może to dla matki przywilej, nie kara?

Czy za wszystko w macierzyństwie musi być jakaś etykietka? Jesteś cool bo olałaś, o, nie, wprowadzasz inne w zakłopotanie, bo się za bardzo postarałaś? Do usranej śmierci porównania i nic nigdy nie zrobisz wystarczająco dobrze. Bo innej się nie spodoba! Albo za mało, albo za dużo, nie wygrasz.

Wymiotować mi się chce świętą wojną pomiędzy matkami, które pracują i uważają się za lepsze od tych, które „siedzą w domu”. I tymi, które siedzą w domu i każą sobie stawiać pomniki. Dajmy sobie już, błagam!, po razie. I zostawmy raz na zawsze ten temat w spokoju. Chciałabym iść do pracy, ale chwilowo nie mogę. Dlaczego mam poczucie, że codziennie muszę rozliczać każdy dzień? Że jak piję kawę i czytam książkę to we wszechświecie pojawia się czarna dziura, z której wyłania się każący paluch „Zła matka! Do garów”! Wiele z tych, które pracują, wolałoby zostać w domu, ale nie mogą sobie na to pozwolić. Macierzyństwo to wieczny rozkrok pomiędzy tym, co musisz, co dla Twojej rodziny najlepsze, czego potrzebują od Ciebie dzieci i na końcu, na szarym dopiero końcu tym, czego chcesz Ty. Nie ma jednej recepty.

Wszystkie, które kochamy nasze dzieci postawmy sobie pomnik. Wszystkie robimy to najlepiej jak tylko umiemy! Wszystkie. Nie ma najlepszej metody. Nie ma, cholera jasna, Nobla, za bycie idealną matką. Dajmy sobie już spokój. Orderu nie będzie. Zwykle nie mamy dzieci dlatego, że już wypadało, bo nam się nudziło, czy dlatego, że dobrze wyglądają na Facebooku. Dobrze na Facebooku wyglądają croissanty w paryskiej kafejce. Serio. Dzieci obcych ludzi zwykle są brzydkie, sorry mateczki, taka prawda niestety. Nie ma co rywalizować.

Dwa razy w zeszłym tygodniu nazwano mnie idealną matką. I wiesz co? Głupio mi się zrobiło! Po pierwsze dlatego, że akurat zdarzyło się to w dzień, kiedy przed wyjściem z domu porozstawiałam dzieci po kątach, darłam się jak wariatka, bo wcześniej musiałam sto razy powtórzyć coś, co powtarzam codziennie od kilku lat i po prostu pękła cienka granica. Ileż można? Okazuje się, że można. Nie czułam się więc idealną matką, o nie, daleko od tego. To są te chwile, kiedy płaczę niewidzialnymi łzami i modlę się w duchu „daj mi siłę i spokój, daj mi mądrość, popchnij mnie do drugiego pokoju, niech tam policzę do miliona, ale więcej nie pozwól mi na brak cierpliwości”. To był dzień, w którym jedno z moich dzieci miało imprezę w szkole, przebieraną, na którą mieliśmy „przynieść talerz” z jedzeniem. Wykorzystałam podpowiedziany przez koleżankę sposób na warzywa dla dzieci. W plastikowych kieliszkach pięćdziesiątkach rozkładasz hummus, wbijasz w niego słupki warzyw. Pięknie to wygląda, robi się szybko, dzieciaki uwielbiają. Zdrowe, pyszne, przyjemne dla oka. Robię stale, bez żadnych fajerwerków.

No ale oczywiście znalazła się jedna z drugą, która złośliwie musiała skomentować, że oooo, chyba lubię rywalizować, że idę po tytuł matki roku. I to nie były żarty, bo akurat trochę na żartach się znam. To była taka szpileczka, wbita tam, gdzie najbardziej powinno zaboleć. Tam, gdzie jedna wbije, żeby siebie samą w swoich oczach wybielić, dać sobie rozgrzeszenie i poszukać koleżaneczki, która też, kochana, ma w dupie te wszystkie idiotyczne dziecięce imprezki, chodźmy lepiej na wino.

Rywalizacja przekąskami na imprezę w zerówce? Że co? Czy mam kogoś przepraszać za to, że się akurat postarałam, że komuś innemu przypaliły się ciasteczka, że nie miał czasu? Czy naprawdę żyjemy w czasach, kiedy matka nie może mieć kaprysu, potrzeby, czy zwykłej ochoty na to, żeby wstać pół godziny wcześniej i zrobić coś dla swojego dziecka? Czy trzydaniowy obiad, własnoręcznie uszyta czapeczka i rzyganie tęczą naprawdę są powodem do drwin? Bądź matką i pozwól być matką.

Nikogo nie rozliczam, bo co mnie to obchodzi. Daję tyle, ile mogę dać. Nie mam czasu i ochoty? Kupuję ciasteczka w sklepie i serio w nosie mam to, co o tym myśli jakaś inna matka. To wycinek mojego życia, mikroskopijny atom mojego codziennego eldorado, o którym przepraszam bardzo, nic nie mówią kupione w sklepie ciasteczka, po których komuś się wydaje, że ma odpowiedz na pytanie jaką jestem matką. Dlaczego musimy stale się do kogoś porównywać i płakać w samotności, kiedy to porównanie wyjdzie na naszą niekorzyść? Wcale nie byłam z siebie dumna. Zrobiło mi się żal innej matki, która patrzyła na moje warzywa i tłumaczyła mi, że jej dwójka jest chora i ona już ledwo żyje i po prostu sobie zapomniała o dzisiejszej imprezie. Tłumaczyła się mnie, obcej kobiecie! Ludzie! To jest zupełnie normalne. Każda z nas w czymś jest dobra, a coś innego zawala. Jesteśmy tylko ludźmi, choć wielu matkom jakoś to umyka. Robią bokami, ale nie odpuszczą. I dlatego, po jakimś czasie, mają tego wszystkiego szczerze dosyć.

Każda z nas ma gorsze dni. I lepsze! I akurat znowu wyglądało, że miałam niby ten lepszy. Drugi raz w tym samym tygodniu! Bo ja na przykład nie lubię bawić się lalkami, ale jeśli chodzi o kuchnię to lubię i na tym polu rozpieszczam swoją rodzinę. Czasami robię coś ekstra i co z tego? Nie chcę być przez to w żadnym z obozów. Bo ja nie robię tego dlatego, żeby kogoś wkurzyć, pokazać jej, że trofeum matki roku tym razem nie dostanie. Robię to dla moich dzieci i nie mam zamiaru się tego wstydzić. Ani żałować, że może wykluczą mnie ze swojej kliki, bo moje kanapki pachniały pobudką o świcie.

Marzy mi się, żeby było nas więcej takich, które rozumieją, że jedna ma czas na wyprodukowanie pachnących, domowych ciasteczek, a druga tylko na kupienie w sklepie krakersów. I jedna i druga zrobiły to, na co pozwoliła im w tym momencie sytuacja. I nie trzeba żadnego komentarza, pomnika, ani złośliwych podśmiechujek. Nie ucierpiało z tej okazji żadne dziecko ani jego rodzic? Life goes on. To nie wyścig.

Macierzyństwo jest cholernie trudne. Niektórzy odnajdują w nim sens życia. Niektórzy próbują mozolnie łatać każdy dzień. Raz lepiej, raz gorzej. I nikomu nic do tego. Bądź matką i pozwól być matką!

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!