Jak rzucić etat i uwolnić się od znienawidzonej pracy?

Wiele osób mnie ostatnio zapytało jak rzucić korpo, jak rzucić etat i uwolnić się od znienawidzonej pracy? 

Szczerze powiem – nie wiem. Rzucałam pracę w korpo, bo musiałam. Moje dzieci chorowały, a ja byłam wiecznie w rozkroku, który niebezpiecznie się rozjeżdżał. Niby z czasem miało być lepiej, w końcu człowiek ogarnia wszelkie kłody rzucane mu pod nogi. U nas z czasem było gorzej. Dzieci nie przestawały chorować, pracodawca nie miał więcej zrozumienia i empatii, a nastroje naszej dwójki się pogarszały. Żadne z nas nie chciało miesiącami zostawać w domu, aby odciągać katarki, biegać po lekarzach, nakłaniać trójkę dzieci do brania niesmacznych lekarstw, a po całym dniu więzienia z chorymi dzieciakami, nadrabiania zaległości.

Nie miałam wtedy pojęcia o poduszce finansowej. Ale i nie miałam kredytu, więc nie bałam się o to, że ktoś zabierze nam dach nad głową. Dziś wiem, że choć wtedy nie miałam wyjścia, można to było zrobić bezpieczniej i spokojniej.

Nie miałam wtedy pojęcia czy i w ogóle kiedykolwiek uda mi się coś zarobić na pisaniu bloga. Nie myślałam w ogóle o nim jako o marce. Nie miałam planu, żadnego. Dziś wiem, że wiele osób ma plan a, b, c i nawet k na wypadek gdyby ich pomysł nie wypalił. Ja nie miałam, bo nie miałam też w sumie żadnego pomysłu.

Ja za sobą palę mosty, ja jestem w gorącej wodzie kąpana, ja skaczę na główkę, wcale nie badając gruntu. To ja uważam, że nie ma kompromisów, bo na kompromisach obie strony tracą. To ja czułam, że nie mam zwyczajnie wyjścia, że nie mogę już dłużej udawać, że pociągnę stanowisko kierownicze i chorujące trojaczki w wieku przedszkolnym. To ja w końcu czułam, że się marnuję. I to ja wiedziałam, że i z tej pracy kiedyś mnie zwolnią, jak się okaże, że nie potrafię się zgodzić ze zdaniem szefowej i nie mam zamiaru tego ukrywać.

Kiedy w końcu zasugerowano mi, że muszę wybrać – dzieci czy kariera i czy naprawdę nie da się tego pogodzić, przecież są chyba jakieś nianie czy coś, wiedziałam, że ja i bezdzietne, samotne szefostwo, nigdy się nie dogadamy. I to był ten dzień. Miałam wtedy nadzieję, że więcej nigdy nie wrócę do korpo, choć wiele dobrego mnie to korpo nauczyło. No i dało mi przyjaciółkę. I podróże wzdłuż i wszerz po Stanach. I jeden z najlepszych okresów w moim dorosłym życiu przed dziećmi.

Wiedziałam, że nie będę tylko „siedzieć w domu”, bo ambicja by mnie zeżarła, żywcem by mnie przeżuła i wypluła. A że wtedy już miałam bloga, tak się potoczyło. To było już 6 lat temu. Nie wiem czy było łatwiej się przebić? Czy ja się przebiłam? Możliwe. Na pewno mam coś, co potrzebne jest w internetach. Twardy tyłek, coś do powiedzenia i charyzmę. Mam talent do ubrania w słowa myśli wielu kobiet. I na tym teraz zarabiam.

Lubię być sama dla siebie szefową, sama wyznaczać sobie cele, sama się motywować. Lubię mieć nienormowany tryb pracy, zrobić sobie wolne w tygodniu, żeby sprawy urzędowe i zakupy załatwić bez korków i kolejek, ale potem pracować wieczorem, bo akurat jest chęć i wena. Jak mi się coś nie podoba, albo tego nie czuję, nie robię tego. To jest niesamowity luksus mieć takie w życiu wyjście.

Oczywiście, że są elementy mojej pracy, których nie lubię, jak trwające miesiącami negocjacje z klientami, czy wymienianie milionów maili, aby dopiąć jedno zlecenie, upominanie się o płatność, użeranie się z osobami, które nie potrafią czytać. Męczy mnie do kwadratu powątpiewanie czy wręcz kpienie znajomych z tego, że zarabiam na „gadaniu głupot do telefonu”. Tych rzeczy jest jednak niewiele. Nie budzę się rano myśląc – byle do piątku, jakby tu dziś pościemniać, nienawidzę tej roboty, może kacowe?

Codziennie dziękuję za zbieg okoliczności, który sprawił, że jestem tu, gdzie jestem. Tym zbiegiem okoliczności były choroby moich dzieci i to, że x lat temu mogliśmy sobie pozwolić na życie z jednej wypłaty, a że nie mogliśmy, mimo starań, znaleźć niani, wyjście było jedno.

Wszystko poza tym to moja zasługa. Ciężkiej pracy, której często nie widać. Nerwów, uporu, wymyślania siebie na nowo co kilka dni, szukania dojścia do czytelnika, odbywania setek rozmów, bycia dostępną 24/7. Kreatywności, samozaparcia, nie brania do siebie negatywnych opinii.

Nie wiem co będzie jutro, pewnie za kilka lat będę się z tego śmiała, bo według mądrych głów powinnam mieć plan na to, co będę robiła za x lat, no ale nie wiem. Nie mam biznes planu, nie zakładam żadnego scenariusza. Nie wiem. Nigdy nie wiedziałam i wcale jakoś bardzo źle mi z tym nie jest. Czuję spokój. I tego zawsze w pracy na etacie mi brakowało. Mimo tego, że teraz moja przyszłość wcale nie jest pewna, jestem spokojna. Może dlatego, że nie muszę udawać, że jestem zafascynowana kolejnym nic nie wnoszącym w niczyje życie spotkaniem, czy rozumiem to, że szef, który przyleciał na konferencję prywatnym samolotem nie chce dać ludziom 100 zł za nadgodziny w weekend? Czuję spokój i jest on dla mnie najwyższą wartością, tuż obok tego, że codziennie mam kontakt z wieloma kobietami, które mówią jednoznacznie: inspirujesz mnie do lepszego życia. Mogę umierać, misja spełniona. Dyrektorski stołek w korpo nie dałby mi tej satysfakcji.

Wiem też jedno – poradzę sobie. Nawet jeśli Marek Cukierek jutro zamknie insta i fejsa, a meta przestanie istnieć, nie zginę. Umiem wiele rzeczy, a skoro zrobiłam praktycznie z niczego biznes, który dziś daje mi dobry dochód, to na pewno nie zginę. Opcje są zawsze, sytuacji bez wyjścia paradoksalnie w życiu jest niewiele. Jakoś to będzie, bo przecież zawsze jakoś jest.

Nie wiem co poradzić komuś, kto chce rzucić etat w pierony ale się boi. Jak rzucić etat i uwolnić się od znienawidzonej pracy? Nie wiem. Każda sytuacja jest inna, sytuacja polityczno-gospodarcza nie jest jakaś optymistyczna i różowa, ale życie jest jedno. W pracy spędzamy swoje najlepsze dni i bardzo długie godziny. Warto robić coś, co nas cieszy, w czym jesteśmy dobrzy i co nam wychodzi. Ja w korpo byłam cienka jak dupa węża. Nie dlatego, że byłam leniwa, czy brakowało mi kompetencji. Ja po prostu się do tego nie nadawałam. I codziennie chciałam sobie wsadzić w oko ołówek, co najmniej jak w szkole, kiedy przed kartkówką z fizyki kumpelka pod ławką malowała sobie czerwoną farbą nos i wybiegała do higienistki tłumacząc, że się jej leje krew.

Własny biznes nie jest dla każdego, ale pomiędzy znienawidzoną pracą, a skokiem na głęboką wodę jest mnóstwo opcji, wystarczy się czasami dobrze rozejrzeć. Jak rzucić etat i uwolnić się od znienawidzonej pracy? Szybko, żeby więcej czasu nie marnować.

Nie dla każdego są ciepłe posadki i ta sama praca przez 40 lat. Nie każdy lubi stabilizację. To frazes, ale kto nie ryzykuje, ten szampana nie pije. Przekonuję się o tym każdego dnia, kiedy o 7 rano na sofie i w szlafroku piję sobie niespiesznie kawę. A jak jest ładna pogoda, to zawsze mam opcję zamknąć z głośnym hukiem klawiaturę i pójść przed siebie, bo przecież nikt mi nie zabroni pracy, którą mam na dany dzień wykonać, ogarnąć po zachodzie. Proste.

Trzymam kciuki za pracę, którą się choć trochę lubi. I odwagę do sięgania po to, co dla nas najlepsze. Powodzenia.