Najlepsza inwestycja w przyszłość – angielski dla dzieci.

Kolejny wielkanocny zagraniczny wyjazd za nami. Kolejny udany. Moje dzieci są w takim momencie swoich nastoletnich lat, że bardzo poszukują towarzystwa. A my próbujemy im to ułatwić. Trochę tylko egoistycznie, bo przecież na urlopie dużo milej jest czytać książkę, niż być żywym programem animacyjnym dla znudzonej panny. Trochę zazdroszczę moim dzieciom.

Ja, dziecko PRL-u, wyjeżdżająca na wakacje do państw bloku wschodniego, nigdy tego nie umiałam. Brakowało mi swobody, wstydziłam się, bałam, nie chciałam. Szybko uciekłam w świat książek i żadna siła nie była mnie w stanie zmusić do choćby podejścia do obcego dziecka, czy nastolatka. Kiedy o tym teraz myślę i patrzę na moje dzieciaki, przychodzi mi do głowy jeszcze jedno – w jakim niby języku miałabym się dogadać na przykład z węgierskim dzieckiem? Maluchy to jeszcze mogą razem pogrzebać w piasku, ale taka nastolatka to już na migi nie za bardzo.

Moje dzieci mają łatwiej, biegle posługują się angielskim i nie czują żadnej tremy. Kiedy im się nudzi szukają sobie wrażeń na własną rękę. Na ostatnim wyjeździe miały wielką paczkę, a w niej dzieci z kilku krajów, warunek przynależności do paczki był jeden – język. Dzięki temu mogą zawierać międzynarodowe znajomości i poszerzać swoje horyzonty o nowe kultury i obyczaje. I o ile mało mnie obchodzi stopień z biologii czy matematyki (i stopnie, gwoli ścisłości, w ogóle) tak kładę nacisk na język angielski. Wszystkie inne dodatkowe zajęcia są też dla mnie mniej ważne niż język. Może dlatego, że Ronaldo z mojego syna nie będzie, a córka pewnie przestanie w pewnym wieku skakać z pomponami. Angielski zostanie. To dla tego angielski dla dzieci jest dla mnie kluczowym przedmiotem.

Abstrahując już od tej paczki, na wakacjach miałam okazję przyjrzeć się dzieciom, które po angielsku sobie nie radziły. Mamo zamów mi wodę. Mamo, a spytasz gdzie są zajęcia hip-hopu? Płacz: Mamo, bo ten pan ratownik to mi coś powiedział, ale ja nie wiem co. Tato, a co to znaczy „chicken”? W samolocie: Tato, muszę iść siku, powiesz temu Panu obok, żeby wstał? CAŁY DZIEŃ. Bez angielskiego jak bez ręki przecież, żyć się prawie nie da, a będzie jeszcze gorzej. Już dziś w Krakowie angielskiego wymagają do pracy w galerii, w restauracji, w każdym biurze.

Dzięki biegłemu angielskiemu dostałam pierwszą wymarzoną pracę, zarobiłam na mieszkanie, zwiedziłam pół świata, poznałam męża i nie mam absolutnie żadnych obaw aby wyjechać na drugi koniec świata, nawet solo. Mogę śpiewać piosenki i rozumieć o czym są anglojęzyczne filmy. Moi ukochani „Przyjaciele” fatalnie brzmią z dubbingiem.

Śmieszne wydaje mi się rozumowanie wielu osób, które pytają mnie czemu uczymy dzieci tak intensywnie angielskiego, skoro mój mąż jest obcokrajowcem. Nie przeczę – mają darmowe konwersacje od urodzenia. Ale spytam przewrotnie – ile lat uczyliśmy się języka polskiego? Czy nie zaczynaliśmy od literek w przedszkolu, potem 8 lat szkoły podstawowej, ze cztery lata szkoły średniej, która kończyła się maturą z polskiego? Po co się tego polskiego uczyliśmy – przecież mamy rodziców Polaków! To samo jest z angielskim. Słówek, związków frazeologicznych czy czasów nie wypija się z mlekiem matki. Trzeba się uczyć. Ja chcę, aby moje dzieci nauczyły się angielskiego i polskiego w stopniu tak zaawansowanym, aby mogły przeskakiwać między tymi językami w dowolnym momencie, automatycznie i bez zastanowienia. Tak jak i ja mogę, co wielokrotnie mi ułatwiło, a w podróży to czasami i nawet uratowało życie.

Podczas ostatniej naszej podróży wiele osób pisało mi, że mi zazdrości podróży na własną rękę, bo one bez biura nigdzie się nie ruszą. Totalnie to rozumiem. Gdybym nie znała angielskiego, musiałabym być zdana na łaskę i niełaskę biura, co jest o tyle skomplikowane, że nie wszystkie oferty są skrojone na naszą miarę. Cypr z biurem wyszedłby też 3 razy drożej, a hotel gorszy w kwestii widoku z pokoju i atrakcji dla dzieci. Wiem, byłam, sprawdziłam, miałam oferty. Angielski po raz kolejny zaoszczędził mi masę pieniędzy i stresu.

Nie ma dnia, aby ktoś o to nie pytał, więc tak, nadal korzystamy z Novakid. Angielski dla dzieci online to dla mnie najlepszy sposób nauki – indywidualne lekcje, w domu, bez konieczności stania w korkach.

O Novakid bardzo obszernie pisałam tutaj:

https://www.calareszta.pl/angielski-dla-dzieci-tanio-wygodnie-w-domu-i-z-nativem/

i tutaj po roku nauki:

https://www.calareszta.pl/angielski-on-line-z-novakid-opinia-po-roku-nauki/

Novakid to angielski dla dzieci od 4 do 12 roku życia, to fajne pakiety, konkurencyjna oferta, ciekawe lekcje, mnóstwo materiałów dodatkowych, wygoda, oszczędność czasu, elastyczność, świetni nauczyciele. Angielski dla dzieci z native speakerem to pełne zanurzenie się w języku podczas lekcji, dzięki czemu uczniowie dość szybko poprawią swoje umiejętności mówienia. Lekcje są prowadzone w bardzo przystępny sposób, na luzie, wesoło, co sprawia, że nauka angielskiego dla dzieci staje się przyjemnością, nie przykrym i nielubianym obowiązkiem.

Szkoła oferuje bezpłatne lekcje próbne, które bardzo polecam – można usiąść obok i posłuchać na czym to polega, to świetna opcja przed podjęciem decyzji.

Moje dzieciaki w taki sposób otrzymują wsparcie i pomoc przy odrabianiu zadań, pisaniu wypracowań, czy zrozumieniu trudniejszych gramatycznych kwestii, które przerabiają w szkole. Są milion lat świetlnych do przodu z tym językiem, a mnie to tak bardzo cieszy – będzie im na start dużo łatwiej w życiu. Może dzięki temu językowi dorobią sobie na studiach, może dostaną wymarzoną pracę, może zwiedzą świat, albo znajdą miłość, jak ja?

Wpis powstał przy współpracy z Novakid.