Dziennik. Bifor. 7.

Będę pisać dziennik podróży. Nie mam za bardzo ani czasu, ani weny na posty wymagające przemyśleń i głębszego zastanowienia, jednak dostaję mnóstwo wsparcia i taką ilość pytań, że postanowiłam pisać na bieżąco, ale krótsze, szybkie notatki, abyście wiedzieli na jakie szaleństwo się porwaliśmy i co aktualnie u nas słychać.

Posty będą w nowej kategorii “Australia” i będą miały tytuł Dziennik, odpowiedni moment podróży i dzień. Czyli dzisiaj mamy Bifor, bo jeszcze nie opuściliśmy Polandu i dzień 7, bo zostało nam dokładnie 7 dni do wylotu. Mam nadzieję, że momentami będzie wzruszająco, może czasami praktycznie, może nawet śmiesznie, choć dzisiejszy odcinek jest lekko czarną serią. Bez obaw, zdjęć krocza nie będzie. Żeby Was za bardzo nie denerwować przy minus 17, na otwarcie będą zdjęcia z Zachodniej Australii, do której za niedługo się przeprowadzimy.

No więc dokładnie 10 dni przed wyjazdem mieliśmy stłuczkę. Zima jak zwykle zaskoczyła drogowców, no bo przecież śnieg w styczniu to wydarzenie tak dziwne i nieprzewidywalne, jak co najmniej piasek na plaży w Australii. Tak więc drogi totalnie nieprzejezdne, widoczność żadna, gigantyczne korki. I w tych warunkach pan przed nami zdecydował się na nagłe hamowanie. Jego Smartowi nic się nie stało, nam też w sumie nie, bo jechaliśmy z prędkością 2 km na godzinę, no ale jednak. Samochód prawie sprzedany, więc kolejny dzień, zamiast pakować kabanosy i oscypki w kontener do Australii, spędziliśmy na negocjacjach z ubezpieczycielem, mechanikami i wypożyczalnią samochodów. Jak pech, to pech, ale chcemy samochód kupującemu zostawić w idealnym stanie.  

Chcę z tego miejsca podziękować Panu z PZU, który po prostu zwyczajnie nam pomógł, tak po ludzku. Wiem, że przeczyta. Bardzo dziękuję, karma wraca, mam nadzieję, że do Pana też wróci. To jest niesamowite, kiedy ktoś czyta Ci bezmyślnie procedury, nie zważając na Twoją sytuację i mając w nosie jakąkolwiek empatię. Mam nadzieję, że te osoby dobrze sobie śpią nocami. Też pracowałam w Obsłudze Klienta i wiem, że da się wiele zrobić. Trzeba tylko chcieć. A potem ktoś inny okazuje Ci odrobinę zainteresowania i próbuje Ci pomóc. I myślisz sobie, że w życiu zawsze masz wybór, możesz być gnojkiem albo człowiekiem. Dziękuję Panu.

Na tydzień przed wylotem poszłam do dentysty. Musicie wiedzieć, że nie mam nic do stomatologów personalnie, ale nienawidzę chodzenia do dentysty gorzej niż pytań o in vitro, cesarkę, karmienie piersią i czapeczkę w jednym słowotoku. No więc przemiła Pani wyjaśniła, że niestety ten ząbek to trzeba będzie wyrwać. Mądrości, żebym zbyt przemądrzała się czasami nie zrobiła. Mimo mojej pierwszej myśli, że na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą, byłam zdeterminowana. Życie trzeba brać za rogi, więc już prawie mówiłam „rwać”, ale w tym momencie uzmysłowiłam sobie, że nie piłam kawy, a wizja kilku godzin bez kawy była dla mnie bardziej przerażająca niż cała historia z zębem. Tak więc odłożyłam egzekucję na za kilka godzin.

W sumie było wesoło, bo wchodząc do gabinetu oświadczyłam, że nie znoszę dentystów, bardzo się boję i w ogóle mam traumę i nie wiem, czy nie ucieknę. Pan dentysta (Bardzo sympatyczny, od razu miałam skojarzenie, że wyglądał troszkę jak przemiły bohater trzech świnek, a konkretniej jak jedna ze świnek.) powiedział, że on też trochę się boi, więc nie jest źle, bo w kupie raźniej. Co racja, to racja. No i wyrwał. Kazał nic nie jeść, nie płukać, nic nie pić. No i tutaj nastąpiła minuta grobowej ciszy, w której zdałam sobie sprawę, że przecież nie ma możliwości, że teraz, kiedy na 3 dni i 3 noce opiekę nad dziećmi przejął team babcia, no nie ma takiej opcji, żebym ja w tym czasie nie piła! Przecież mam się pakować, a wieczorami żegnać, tego się na trzeźwo zupełnie nie da ogarnąć. Już miałam go prosić, żeby włożył mi ten ząb z powrotem i będziemy udawać, że nic się nie stało, kiedy pan dentysta odchrząknął i powiedział.

– Pić alkohol wręcz trzeba. Przecież odkaża!

I tego będę się trzymać.

*Gdyby kogoś jeszcze ominęło – wyjeżdżamy na stałe do Australii, o czym pisałam tutaj.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!