Matka też człowiek!

Ciągle się ostatnio mówi o tym, żeby rodzice poświęcali czas dzieciom. Zgadzam się z tym poglądem w pełni. Wielu z nas za dużo pracuje, zbyt wiele chce, zupełnie zapominając, że dziecko nie wymaga od nas najnowszego sprzętu a tylko odrobiny uwagi.

A czy ktoś myśli o tym, że matka, która pracuje ma ogromne wyrzuty sumienia? Towarzyszą jej od momentu decyzji o powrocie do pracy. Jasne, można wszystko poukładać, ale czasami się po prostu nie da. Jeśli jesteś z małego miasta, możesz nie mieć wyboru. Jeśli masz konkretne doświadczenie, czasem nie dasz rady wszystkiego zmienić. Pracując na przykład w korporacji nie masz za bardzo wyjścia, musisz pogodzić się z godzinami, w których pracują klienci. Nie masz możliwości wpłynąć na godziny pracy. Jeśli Cię zabraknie, na Twoje miejsce pojawi się 100 innych, młodszych, bardziej dyspozycyjnych, bezdzietnych kandydatów.

My, dzieci wychowane w latach 80-tych wracaliśmy do domu z kluczem na szyi. Dlaczego? Bo rodzice byli w pracy, babcia daleko, a my na tyle odpowiedzialni, że mogliśmy się sami sobą zająć. Nie znam nikogo kto w tamym czasie miał nianię. A mimo to nikt nie miał ADHD ani anoreksji.

Każda sobota w domu wyglądała tak samo – robiliśmy wielkie sprzątanie! Każdy pomagał jak mógł. Mama chodziła cały tydzień do pracy, więc w sobotę trzeba było sprzątać, wydawało mi się to normalną koleją rzeczy. Mimo tego, że nie spędzałam całej soboty na lekcjach angielskiego, pływania, rytmiki, baletu, czy innego ustrojstwa, wyrosłam całkiem normalna, fizycznie rozwinięta do granic.

Jestem kobietą, jestem sobą, oddzielnym bytem. Nieodłącznie i nierozerwalnie związana z dziećmi, ale jednak mająca swoje życie, marzenia, potrzeby i pragnienia. Żeby być matką na poziomie, muszę się wykształcić. Żeby być matką cierpliwą, muszę upuścić trochę pary.

Czasami mam ochotę po prostu na chwilę ciszy. Bez żadnych pytań “Dlaczego”? czy ustawicznego krzyku “Mamooooooo”!!!

Odkąd mam dzieci nigdy nie słucham głośno muzyki. Ba, właściwie nigdy jej nie słucham. Cenię momenty w których po prostu nie słyszę jazgotu. Czy powinnam się za to biczować? Czy powinnam uważać, że jestem złą matką, czy uciekam od swoich dzieci, bo po prostu zbiera się w mojej głowie za dużo stresu? Czy to coś złego? Idę na 60 minut pobiegać i jestem jak nowa. 1 godzina z 24 które wielokrotnie spędzałam czuwając przy łóżkach dzieci.

Czy naprawdę mam się czuć jak wyrodna matka jeśli chcę pójść z przyjaciółką na kawę? Tylko po to, żeby nie zapomnieć co kiedyś nas łączyło, kim dla mnie jest i żeby sobie przypomnieć jak wygląda?

Nie jestem wyrodną matką. Wręcz przeciwnie. Z decyzją o posiadaniu dzieci poczekałam do momentu aż sama nie dorosłam. Gdyby ten moment nastąpił wcześniej, prawdopodobnie czułabym, że dzieci mi coś odebrały. Niestety. Należę do tych kobiet, które dorosły dopiero po trzydziestce. Mam już partnera, pozycję, wiem kim jestem i czego chcę. Mam też hobby i kilka osób naokoło które coś dla mnie znaczą. Wiem czym jest życie. Doskonale rozumiem sens przesłania, aby cieszyć się każdą chwilą i jestem jeszcze na tyle młoda, aby wierzyć, że jeszcze wszystko przede mną.

Jeśli cały swój czas wykorzystam na pracę i opiekę nad dziećmi za pół roku zacznę mówić, że poświęcam się dla dzieci, a za rok zacznę sama myśleć, że byłoby mi bez nich lżej. Absolutnie nie poświęcam się dla dzieci. Poświecenie to znaczy służenie, ofiarowywanie, oddawanie, niechętne podporządkowanie się. Nie chcę być za 10 lat w sytuacji, kiedy wygarnę swoim dzieciom, że najlepsze lata mojego życia im poświeciłam. Przecież to zupełnie nie tak powinno wyglądać. Chcę z dziećmi żyć w symbiozie, stworzyć wspólnie związek partnerski. Nie chcę w tym związku grać roli cierpiętnicy, która się poświęca. Może jeszcze powinnam dać się ukrzyżować? Tak dla zasady, dla idei Matki Polki? Wtedy wszystkie ciocie-babcie byłyby pewnie zadowolone.

Tak samo jak uczymy dzieci higieny czy tabliczki mnożenia, naszym obowiązkiem jest uczenie ich spędzania czasu w pojedynkę. Niemożliwe jest, aby ktoś od nas oczekiwał, aby każdy moment z dziecimi spędzany był kreatywnie. Jeśli założę że wstajemy o 7, wychodzimy z domu o 8 aby rozjechać się do pracy i szkoły, wracamy wykończeni o 17, kolacja, kąpiel, zasypianie, kiedy ja mam czas dla siebie? Ktoś powie – w weekend. Moje dzieci są z tych, które zbliżający się weekend wyczuwają już w środę, tak więc w sobotę wstają równo z kogutami o 5:50. Nie winię ich, weekend to nasz czas, jest Święty. Nie umawiam żadych spotkań, jeśli z kimś wypiję kawę to tylko z rodzicem innego dziecka, z którym bawią się moje pociechy. Pływam, skaczę, maluję, biegam, krzyczę, wariuję. Jestem dla dzieci. Wspaniale się bawimy.

Cieszę się, że mam takie pokłady siły, że po prostu odpoczywam czynnie. Ale czy inny rodzicom nie należy się odpoczynek? Nie zapominajmy, że kiedy nasz osesek spokojnie sobie zasypia o 20, my wtedy zwykle rzucamy się w wir sprzątania, prania, prasowania, gotowania zupy na następny dzień, płacenia rachunków, zakupów, itp. Itd., lista nigdy się nie kończy. Kiedy wykończeni kładziemy się spać o 2 w nocy, ostatnim błyskiem świadomości uzmysławiamy sobie, że po raz kolejny nie udało nam się przeczytać artykułu, który polecił kolega, ani nie obejrzeliśmy nadanego dwa tygodnie temu filmu.

Tak, czasem, żeby ogarnąć dom puszczam dzieciom kreskówki. Daje im też słodycze. Gdybym wyrosła na osobę nie wiedząca kto to Kaczor Donald czy Myszka Miki, gdybym nie znała smaku waty cukrowej czy gumy turbo, uważałabym moich rodziców za dziwaków. Pamiętam jak w latach 80-tych Tata zdobywał kasety wideo i po kolei u sąsiadów oglądaliśmy bajki Disneya. Jest to takie samo piękne wspomnienie dzieciństwa jak wspólne wczasy.

Dwa razy w tygodniu wychodzę z domu aby pobyć sobą. Biegam po lesie, albo po sklepach. Idę do kina, kosmetyczki albo na kawę. Na początku dzieci płakały jak wychodziłam, a mnie pękało serce. A teraz dają mi całusa na pożegnanie, odprowadzają do drzwi i umawiamy się, że w czasie jak mnie nie będzie wybiorą bajkę do czytania. Wracam uśmiechnięta i zadbana.

Jasne, znam kontrargumenty. Dzieci szybko rosną, czas który im poświęcamy jak są małe mija bardzo szybko. Co jeśli jednak ten czas przypada też na najlepsze lata kobiety? Nie chcę zapomieć moich przyjaciół. Chcę być piękna, zdrowa, wykształcona i dowcipna. Czy nie mam do tego wszystkiego prawa bo zostałam mamą? Czy moja rola od teraz sprowadza się tylko do kupek zupek i przedszkola?

A co jeśli matka pełni też rolę społeczną? Jeśli jest lekarką, ratuje ludzkie życie, wsadza do więzienia niebezpiecznych pedofili, czy wojuje o prawa kobiet? Czy wtedy też powinna mieć wyrzuty sumienia, że powierza swoje dziecko wykwalifikowanej niani a sama idzie walczyć o lepszy świat dla swoich dzieci? I million innych dzieci?

Nie wspomnę już nawet o matkach dzieci chorych, które swój świat muszą dzielić na szpital, dom, niejednokrotnie w tym domu inne dzieci, pracę bez której nie da się przecież godnie żyć.

Co z matkami które mają ogromny kredyt do spłacenia? Chciałyby siedzieć z dziećmi ale nie mogą? Są takie podchwytliwe działania korporacji o których nie przeczytasz na żadnym mądrym forum, czy pięknym blogu – proponują świeżo upieczonej mamie rewelacyjną posadę. Pracę, o której marzą od lat. Jedyny minus – muszą skrócić urlop macierzyński. Znam takie, które wybrały karierę. Myślały, kombinowały, kalkulowały. W końcu wybrały, bo jak będzie drugie dziecko, to będzie jeszcze gorzej, bo czasy niepewne, każdego łatwo zastąpić, jak chcą to trzeba korzystać, bo mogą zwolnić, kiedyś i tak będą musiały wrócić, na żłobek nie ma szans, a niania kosztuje. I wcale nie są gorszymi matkami. Wręcz przeciwnie, lecą na łeb na szyję do domu, żeby choć 5 minut z dzieckiem spędzić. Całą przerwę na lunch zamiast zjeść chociaż obiad spędzają na rozmowie z nianią, upewniając się, czy aby wszystko z maleństwem ok. Nie mają w ogóle żadnego życia, bo całość ich świata to dom, w którym wiecznie czują się winne, lub praca, w której w końcu mogą się spełniać. Na nic innego nie starcza im czasu.

Widzę wiele smutnych matek. Kobiet, które dawno już zapomniały o przebojowej dziewczynie, którą kiedyś były. Ta iskra w oku już zgasła. Siedziałam z dziećmi dwa lata. Moje poglądy zostały zredukowane do ciągłego odliczania śniadanie – spacer – drzemka – obiad – podwieczorek – powrót taty – kolacja – kąpiel – zasypianie – prasowanie – pranie – gotowanie – zakupy. I od nowa. Czy tak sobie wyobrażałam macierzyństwo? Nie. Oczywiście piękny był to czas i jestem wdzięczna, że mogłam zobaczyć każdy pierwszy krok moich dzieci i usłyszeć na własne uszy Mama! Nie boję się jednak przyznać, że było mi cholernie cieżko, a dni zlały się w jeden ciąg.

Co z matkami które mogą 365 dni w roku przez wiele lat tak żyć, ale nie chcą, nie umieją? Dla których dwie godziny gu-gu-ga-ga a ku-ku i innych tego typu rozrywek to jedyne, co mogą znieść? Które nie potrafią zredukować swojego myślenia tylko i wyłącznie do Ulicy Sezamkowej?

Portal Mamadu.pl ma 11 tysięcy polubień na FB. Sztaby marketingowców przemianowały Annę Muchę na specjalistkę od dzieci, bo teraz taki nastał trend. Się nie gra to się rodzi. Już nie pamiętamy, kiedy wyzywała: “O Matki! Co się z wami dzieje?! Gdzie są te urocze, otwarte na świat dziewczyny, z którymi można było przy kawie godzinami siedzieć i rozmawiać? Gdzie wrażenia z ostatniej wystawy, gdzie refleksje na temat filmu zobaczonego w kinie, gdzie podpowiedź, po jaką książkę warto teraz sięgnąć, czy historię z ostatniej podróży? Mózg wam się zlasował i jest gęstości kaszki many. Nie jesteście już atrakcyjne nawet dla swoich partnerów! Boże uchowaj! Pachniecie rozgotowaną zupą pomidorową i mlekiem. A! I choć Wam trudno w to uwierzyć – dzieci wcale nie pachną najpiękniej na świecie! Dziewczyny!!! Wracajcie do tego świata! Rozmawiajcie, słuchajcie, nosicie buty na wysokim obcasie, wychodźcie z domów po dwudziestej i noście na sobie Chanel! Lubię dzieci. Naprawdę lubię. Pod warunkiem, że nie są moje, że nie płaczą, że nie marudzą, że nie budzą mnie przed dziesiątą, nie jęczą i nie są złośliwe. I pewnie można byłoby było jeszcze te warunki mnożyć… Ale nie znoszę, doprawdy nie lubię rozkochanych w swych pociechach rodziców, dziadków i wujów, którzy poza dzieckiem świata nie widzą. Nie znoszę anegdotek o tym jak Zosia zrobiła to a to, jak Michałek zachował się w przedszkolu i jak Marysi wyrzynają się ząbki! Nie bawią mnie, poza doprawdy nielicznymi, historyjki o odkrywaniu świata przez maluchy. Męczą mnie historię chorób i podejrzenia o różyczkę. Mogę zmieniać pieluchy, ale nie każcie mi cierpliwie wysłuchiwać relacji z wizyty u lekarza, w kościele, przy chrzcie, przy obrzezaniu czy z innych okazji! Wybacz. Nie dzwonię, nie przyjeżdżam i przestałam się z Tobą przyjaźnić, bo nie mogę już wytrzymać historii o A”.

Po co w ogóle czytasz te bzdury? Czemu sama siebie nie posłuchasz? Może wiesz lepiej? Masz swoją receptę? Może twój mężczyzna nie jest tylko dawcą nasienia i od czasu do czasu zastąpi Cię w posiadaniu potomstwa. Wykąpie, nakarmi, bajkę poczyta, położy spać podczas gdy Ty, łapiąc resztki kobiecości zatęsknisz za dzieckiem, żeby na następny dzień znowu z dumą założyć amulet MATKI.

Nie chcę być matką wojująca. Kocham moje dzieci nad życie i ponad wszystko staram się zapewnić im najlepszy start. Jestem dla nich codziennie lepszym człowiekiem, uczę się cierpliwości, miłości i uprzejmości. Wierzę w rodzicielstwo bliskości. Odkrywam miłość o jakiej mi się nie śniło. Ale proszę też o odrobinę szacunku. Jestem przede wszystkim matką ale i człowiekiem, mam marzenia które w ogóle nie są związane z byciem rodzicem. I nie czuję, abym miała zostać przez to potępiona.

Nie dajmy się presji. Trzymaj się, Mamo. Jesteś wielka.