Bardzo wiele osób pyta mnie jak nauczyć dzieci jeździć na nartach, od czego zacząć, gdzie, ile to kosztuje. Nie jestem ekspertem, ale chyba dobrze nam poszło, bo dzieci komfortowo poruszają się i na deskach i na nartach, no i co najważniejsze – połknęły bakcyla i chcą się dalej uczyć, cieszą się na dzień na śniegu i są smutne, kiedy ogłaszamy – na dziś koniec jazdy.
Narty czy deska?
Każdy głupi wie, że nauka jazdy na nartach jest dużo łatwiejsza. Głównie przez to, że narty są dwie, a do tego do podpierania się masz jeszcze dwa kijki. Na pizzę, czy inaczej pługiem, zjedziesz z każdej góry. Co innego oczywiście nauczyć się jeździć technicznie, bo to na przykład mnie przez lata się nie udało. Na desce jest trochę gorzej, bo musisz od początku nauczyć się balansować, co napędza trochę stracha, że zaryjesz twarzą o stok, a już w przypadku dzieci bywa barierą nie do pokonania. No i deska to na początku ból tyłka (prawdziwy ból dupy, sic!). Niestety, lądujesz na niej miliony razy. W moim podeszłym wieku cierpią też kolana. Nie mówiąc o tym, że 10 lat temu dokładnie w pierwszy dzień szusowania złamałam sobie na desce rękę. Sytuacja była o tyle śmieszna, że było to w styczniu, a w maju wychodziłam za mąż. No śmiechów i chichów było co nie miara, bo KAŻDY mówił: do wesela się zagoi. Na szczęście się zagoiło.
Na desce jeździ się inaczej. Muldy, czy wąskie stoki, to po prostu na snowboardzie żadna zabawa. Nie ma kolanka przy kolanku, jest luz i freestyle. To dlatego ja osobiście wiele lat temu przesiadłam się z nart na deskę i nigdy nie zatęskniłam. Mało tego, mogę teraz powiedzieć szczerze – narty mnie męczyły i nie dawały mi aż tyle radości, co deska.
W przypadku dzieci zaczynaliśmy od nart. Z czysto praktycznych pobudek. Przyleciałam na święta do Polski z Australii i razem z moją rodzinką, a głównie ciocią, wyskoczyłyśmy na narty. Ona pro na nartach, trójka 6 letnich dzieci, no opcji innej niż narty wtedy nie było. Na nartach można dzieci nauczyć jeździć szybciej, wcześniej i dużo łatwiej. Na nartach niektóre dzieci zaczynają w wieku 3-4 lat, co na desce jest zwyczajnie niemożliwe. Przynajmniej ja nie znam takich przypadków, a instruktorzy radzą, aby w ogóle nie wypuszczać się z nauką snowboardu wcześniej, niż w wieku 6-7 lat. Oczywiście zależy to od dziecka. Warto w tym przypadku obserwować dziecko i posłuchać instruktora. Do wielu sportów można się zniechęcić, a tego przecież nie chcemy. Sport powinien dla dzieci być przede wszystkim dobrą zabawą. No i cóż tu dużo gadać. Biegam, bo lubię. To samo mam z siłką, czy snowboardem właśnie. Choć mój mąż głośno dywaguje – czy najbardziej lubi samo jeżdżenie na desce, czy piwo i pierogi na przerwie? ?
Ale skoro my jeździmy na deskach, to jak mogłabym patrzeć na to, jak moje dzieciaki mordują się na nartach? Oczywiste to dla mnie było, że jak tylko przyjdzie dobry czas, wskoczą na deskę. Znowu z czysto egoistycznych pobudek. Ja i stary wolimy deskę.
Sprzęt
Deski, wiązania i buty kupiliśmy używane. Kupiliśmy je w miejscu, w którym za rok można za dodatkową opłatą wymienić je na większe. W praktyce taka decha może być na jeden sezon, bo dzieci strasznie szybko rosną, więc nie uśmiechało mi się wydawać jeszcze więcej kasy, czytaj: wyrzucać jej w błoto. I tak kupno trzech używanych kompletów to był wydatek rzędu 1800 zł. Kupiliśmy jednak deski topowych marek w praktycznie idealnym stanie, buty wyglądały na nieużywane w ogóle. W sklepach proponowano nam nowy sprzęt znacznie gorszej jakości od 3000 zł wzwyż. Recycling i w tym przypadku okazał się strzałem w 10!
Lekcje
Na nartach uczyłam dzieci jeździć sama, ale się umęczyłam. Dlatego przy desce skorzystałam z profesjonalnych lekcji. Nie udało nam się wykupić szkółki, bo nie zgrały się terminy, ale podobno to też fajna metoda. Dzieci nie wytrzymują więcej niż 2h na samym początku (oczywiście mówię o moich dzieciach), więc nastawiliśmy się na kilka dni w stylu nauka z instruktorem + ćwiczenia z rodzicami.
Pojechaliśmy na początek na jeden dzień. Wykupiliśmy dla każdego lekcje indywidualne. Nie ma za bardzo sensu lekcja trójka dzieci + instruktor, bo on na początku jeździ z dziećmi trzymając je za ręce. Jak wiadomo, ma je tylko dwie, więc pozostała dwójka czeka. Nie ma to żadnego sensu. Jak nauczyć dziecko jeździć na nartach? Powoli i spokojnie, bez stresu i nerwów.
W naszym przypadku w pierwszym dniu to były dwie godziny, cztery kolejne dni po godzinie, potem znowu dwie godziny. W sumie dzieciaki miały 8h lekcji każde, rozłożone na 6 dni. Myślę, że aktualnie potrzeba nam jeszcze około 4h, żeby przestały się bać skręcać. Potrafią już jeździć na piętach, potrafią zejść z krzesełka i sami się podnieść po upadku. Jeszcze zostało jeżdżenie na palcach i skręty – niby wiedzą jak, ale jeszcze się boją. Lekcje są też oddechem dla rodziców. W końcu nie jedziemy na narty tylko po to, żeby pomagać naszemu dziecku się podnieść. Chociaż w trakcie lekcji możemy chwilę pojeździć i mieć jakąś frajdę. Lekcje indywidualne kosztują od 100-140 zł, w zależności od miejsca, w pakiecie zwykle wychodzą taniej.
Polecam ośrodki, w których jest specjalny stok do nauki i taśma. Orczyk może pozostawić traumę do końca życia (wiem co mówię – złamałam sobie na orczyku żebro, nie polecam). Polecam też w miarę możliwości jednego instruktora. Inaczej tracimy czas na tłumaczenie co i jak dziecko już potrafi. Poza tym dzieci czują się raźniej z kimś, kogo już poznały. Najlepiej w trakcie rezerwacji spytać, na jakim stok dziecko potrzebuje ski passu i mieć go przy sobie przed rozpoczęciem lekcji. Pro tip: na lekcję warto odstawić dziecko wysikane, najedzone i napite. Nie ma sensu płacić za stanie w kolejce do kibelka. Just sayin…
Jeśli rodzice nie jeżdżą, trzeba się też zastanowić, czy nauka w ogóle ma sens. O ile dziecko bardzo chce, nie ma problemu, ale jeśli masz ochotę siedzieć sobie w barze, a dziecko posyłać na lekcje, może się okazać, że będzie średnio chętne.
Ciuchy
Chciałabym zero waste, ale niestety dostałam w spadku tylko jeden komplet kurtka + spodnie, więc pozostałe dwa musiałam kupić. Znowu złapałam się za głowę. Kurtka na jeden sezon za miliony monet? Nie, dziękuję. Wybrałam 5.10.15. Po raz kolejny nie zawiodłam się i teraz, po i kilkakrotnym przetestowaniu tych ciuchów na stoku i w praniu, mogę polecić z ręką na sercu.
Kurtki 5.10.15. mają wszystko to, co mają inne kurki techniczne. Oprócz ceny! Sprawdziłam parametry wielu kurtek, bo sama nie znoszę, jak na desce jest mi zimno, nie mam specjalnej kieszonki na karnet, a każde zetknięcie ze śniegiem skutkuje mokrym tyłkiem.
Na nartach to się i pewnie da tak zrobić, żeby z tym śniegiem spotkań pierwszego stopnia nie było, na desce to jednak zupełnie inna kwestia i na przykład żeby zapiąć buta, najlepiej usiąść. Szczególnie wtedy, kiedy masz 8 lat. Obok tej małej, ale jakże potrzebnej kieszonki na skipass, kurtki mają odpinany i regulowany kaptur (czyli jak mocno piździ to sobie można zmniejszyć obwód), elementy odblaskowe (ważne w zimie, kiedy chodzimy z dziećmi po zmroku), regulację dołu kurtki (żeby od podwozia nie zawiewało), regulację mankietów (to dla tych dzieci, które po wojnie śnieżkami mają śnieg nawet w majtkach), wewnętrzne kieszenie.
Spodnie mają odpinane szelki, czyli jeśli są nam niepotrzebne, można je zostawić w domu. W praktyce ja dorosła skorzystam z toalety bez ściągania kurtki, dzieci jednak namawiam do całkowitego rozebrania się. Widziałam kilka osobników, które nie ogarnęły tematu. Jeżdżenie w obsikanej kurtce nie jest cool. Spodnie są regulowane w pasie, mają kieszonki, suwak na dole nogawki. I kurtki i spodnie mają kołnierze przeciwśnieżne, są wodoodporne i wiatroszczelne. A przy tym oddychają i są ciepłochronne. Sprawdziłam też, że bardzo szybko schną, co jest istotne przy wyjazdach na kilka dni, kiedy to rzeczy muszą wyschnąć przez noc.
Spodobały mi się te kurtki też wizualnie. Mają ciekawy wzór, szczególnie cieniowana kurtka dla dziewczynek jest niepowtarzalna. Do kurtek i spodni można dobrać pasujące rękawice i inne akcesoria, w zależności od tego, co jest nam potrzebne. Pro tip: polecam na początek mieć dla dzieciaków dwie pary rękawiczek i kompletny strój do przebrania w samochodzie.
Uff, to chyba tyle! Na pewno jest wiele szkół, ja poszłam takim trybem i jestem zadowolona z efektów. Jesteśmy turbo podekscytowani, bo za niecałe dwa tygodnie ruszamy na tydzień w Alpy. Nie mogę się doczekać, żeby pokazać dzieciakom prawdziwe oblicze szusowania, kiedy w ogóle nie stoisz w kolejkach, a cały dzień jeździsz na świeżym śniegu, w otoczeniu przepięknych gór. Kocham ten wiek, kiedy możemy z dziećmi doświadczać takich przeżyć. Jestem po pierwszych wyścigach z synem na stoku, mega fun! No i co tu dużo mówić. Uwielbiam zimę. W Australii bardzo za nią tęskniłam.
Wpis powstał we współpracy z firmą 5.10.15.
- Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
- Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
- Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
- Zapisz się do Newslettera. Dzięki temu prosto na swoją skrzynkę dostaniesz info o nowościach i będziesz zawsze na bieżąco.
- Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i plaży.