Boję się września.

Boję się września. Nie jest to zbyt normalne, bo leżę właśnie w cieniu drzewa oliwkowego na leżaku przy basenie w Chorwacji. Zerkam na błękitne morze i moje dzieciaki beztrosko chlapiące się w basenie. Z tyłu głowy od kilku dni pojawia się jednak myśl, że ta sielanka się wkrótce skończy i nadejdzie wrzesień.

Boję się września, nie jest to normalne, ale kto powiedział, że matka jest normalna? No właśnie.

Boje się września, bo mój rok nadal zaczyna się od września, choć przecież dawno już skończyłam szkołę, na uczelnianych dyplomach osiadła gruba warstwa kurzu. Odkąd mam dzieci, wakacje to reset, a wrzesień to początek kieratu. W lecie zwalniam trybiki pędzącej machiny, mniej stoję w korkach, nie muszę odpytywać z tabliczki mnożenia, dużo myślę, dużo śpię, skupiam się na nas. Choć nadal pracuję, luzuję lejce. Pomiędzy urlop, obozy, półkolonie i świetlicę u Babci, wciskam swoje obowiązki, choć jest to prawie jak sztuka cyrkowa.

A i tak to nic w porównaniu z wrześniem. Pobudka o 6, mamo kucyk, mamo lunch, mamo gdzie mój plecak, ręcznik, strój na wuef, zgubiły mi się buty. I ja to ogarniam, osiągnęłam mistrzostwo w logistyce zarządzania moją rodziną. Ze starym chodzimy jak rybiki szwajcarskiego zegarka, pełna profeska. Jestem zorganizowana, mam 3 kalendarze i plan na każdy dzień. Wręcz z ekscytacją myślę o pracy, po wakacjach zawsze mam miliony wniosków, podsumowań, pomysłów. Dopnę je! Przynajmniej niektóre, nie boję się tego zupełnie.

To, co mnie we wrześniu przeraża, to inni rodzice. Nauczyciele. Trenerzy. Mam w dupie ich opinie o mnie, o moich dzieciach, o mojej rodzinie, nie dbam o to, bo wiem, że nigdy nie uda mi się wszystkich zadowolić. Nie dbam o ich oczekiwania, ani o to, czy pani Liwia, Kunegunda, czy Felicja* pomiędzy wierszami nie oburzy się o słowa, których wcale nie kieruje do niej, bo nie jest pępkiem mojego świata. Zupełnie o to nie dbam, patyki i kamienie mogą połamać moje kości, ale słowa nigdy mnie nie zranią.

Natomiast wcale nie obojętne jest mi to, jak to wszystko wpływa na moje dziecko. Mogę podkreślać w domu indywidualność mojego dziecka, mogę dbać o jego poczucie własnej wartości, totalną wolność, tolerancję, mogę nie podcinać skrzydeł, mogę robić wszystko tak, jak trzeba. Ale nie mam wpływu na to, jak moje dzieci reagują na słowa wypowiadane przez rówieśników, którzy usłyszeli je w domu, nie mam nic do powiedzenia na temat wpływu, jaki na moje dzieci mają koledzy i koleżanki, stronniczy wychowawca, niesprawiedliwa nauczycielka, czy szowinistyczna trenerka. Nie mam też wpływu na to, jak mnie to boli. Nie wiadomo czemu, bo przecież to stare jak świat problemy, to jest normalne. Przecież w domu ich nie schowam. Nie ukryję ich przed wyścigiem szczurów, wyśmiewaniem, porównywaniem, helikopterowaniem, nadopiekuńczością, pieniactwem, zazdrością, homofobią. I Budda jeszcze wie przed czym.

Boję się września i tego, na co muszę przygotować moje dzieci. Boli mnie brzuch na myśl o tych wszystkich potencjalnie kiepskich sytuacjach, kiedy odbieram ich ze szkoły i ktoś płacze, bo ktoś inny popchnął, oskarżył, nie wybrał do pary. To odbieranie telefonu ze szkoły o treści „syn zrobił dziurę w ścianie”, latanie jak z piórem o 7 rano, bo pani co prawda mówiła tydzień temu, że potrzeba na dziś zielonej bibuły, czerwonego guzika i metr żółtego sznurka, no ale się zapomniało. Ten zasrany librus i uwagi o treści „córki pokłóciły się o gumkę do włosów”. Lektury – moje dzieci kochają czytać, ale lektur nienawidzą. Zmuszać? Odpuścić? Co robić, skoro wychowują się w domu, w którym matka czyta non stop, a ojciec książek nie czyta w ogóle, a mimo to, to on więcej wie o świecie, mimo to oboje są szczęśliwi? Matma, z której oboje byliśmy dobrzy, a teraz ja ciągle domowy budżet sprowadzam na w żaden sposób nie wynikające z rachunków rewiry? A sport, w którym on był w wielu dziedzinach doskonały, a mnie się w koszmarach śnił skok przez kozła?

Boję się września i bolesnego biegu z przeszkodami w rutynę. Po dwóch miesiącach luzowania gaci, znowu trzeba być uczesanym, trzeba być na czas, grzecznym, przygotowanym i przezornym. Bo przecież mając dzieci musisz zakładać, że wszystko się może zdarzyć. Najlepiej mieć przy sobie igłę z nitką, kanapkę na nagły głód, mokre chusteczki, ciekawą grę, plasterek, strój na wuef, ręcznik i dyplomatyczną odpowiedz na najgłupsze, kompromitujące pytania zadane w zatłoczonej kolejce tak, żeby wszyscy słyszeli.

Jak pogodzić dzieci, pracę, hobby, związek, sen, sex, rodzinę, przyjaźń, zdrowie, dom, rozwój, czas dla siebie, żeby nie zwariować? Do 15 być w pracy, od 15 w kolejnej, emocjonalnie niemożliwej do opanowania? Jak zadbać nie tylko o siebie, ale i o rozwój, edukację, zdrowie, samopoczucie i szczęście dzieci? Aparat na zęby, terapia SI, rehabilitacja, do tego taniec, piłka, tenis, gimnastyka. Kiedy? Jak? Za co? Z których akumulatorków czerpać siłę, spokój i kontrolowane emocje, żeby serducho nam za każdym razem nie krwawiło, kiedy się potknie, zmoknie, zezłości na koleżankę, zerwie z chłopakiem?

Chodziłam do szkoły w czasach patologicznych, kiedy to dzieci miały siedzieć głównie cicho, nauczyciel miał władzę absolutną, myśleć zwykle nie trzeba było, wystarczyło zdać, zakuć i zapomnieć. Mimo to pamiętam, że zawsze cieszyłam się z początku roku. Wąchałam zeszyty i układałam nowe ołówki w piórniku. Nie byłam ani popularna, ani bardzo lubiana, a jednak tęskniłam za swoimi klasami i chciałam się z nimi spotkać.

Tak sobie więc myślę, że może i nasze dzieci jakoś sobie poradzą, jakoś to ogarną, jakoś się w życiu odnajdą. Chciałabym ustrzec przed wszystkim, przed całym złem, wzięłabym na klatę wszystko, ale nie da się przecież. Może wystarczy, że czasami po prostu będziemy gdzieś obok, może coś podpowiemy, wytłumaczymy, wesprzemy, podamy rękę, pokażemy, że wierzymy.

.

Choćbyśmy nie wiem jak chcieli, dzieciaki muszą się same wszystkiego nauczyć.

Pozwólmy im.

*Postacie, o których mowa w tekście są fikcyjne, wszelkie podobieństwo do zdarzeń i osób jest przypadkowe, a treść tego postu to subiektywna wizja literacka autorki.

Zdjęcie: Anthony Tran na Unsplash