Jak żyć, żeby nie stawiać dzieci na 1 miejscu?

Jak żyć, żeby nie stawiać dzieci na 1 miejscu? Strasznie mnie ostatnio zdziwiło to pytanie, ale wielokrotnie się przekonałam, że coś, co dla mnie jest oczywiste, dla innych jest nowością. Tak jest w przypadku grania głównej roli we własnym życiu i nie stawianiu dzieci na 1 miejscu.Dla mnie jest to oczywiste. Normalne. I zdrowe.

Możliwe, że łatwiej jest mi to powiedzieć, bo moje dzieci nie są już uwieszone na mojej szyi (tudzież, jak kto woli, cycu). Chociaż ten okres był w sumie krótki i szybko minął, to nawet wtedy, kiedy miałam trójkę maluchów w domu, rzadko, ale udawało mi się pobyć czasami samej i zrobić coś, co wykraczało ponad kupę, kaszkę, usypianie, kolki. Możliwe, że tak żyję, bo moje dzieci pojawiły się wtedy, kiedy byłam na nie absolutnie gotowa i wiedziałam, że świadomie zapraszam je do swojego świata, który dzięki nim ma być piękniejszy, a nie uprzykrzony i skomplikowany. Miałam wiele swobody, która pojawiła się z samodzielnie zarobionymi pieniędzmi i życiem na własny rachunek, odkąd odzyskałam ją wyprowadzając się z domu rodzinnego i spod kontroli rodziców, nie chciałam znowu kontroli nad własnym życiem oddać maluchom.

Zredukowałam moje chcenia do minimum, bo dużo przy takich półroczniakach wolności to nie było, ale jednak coś tak dla siebie urywałam.

Może też w końcu wynika to z mojego głodu życia. Mam bolesną świadomość, że życie jest niewiarygodnie krótkie i strasznie szybko mija. Nie da się wszystkiego odkładać na kiedyś, bo to kiedyś jest teraz. Ja bardzo późno dorosłam i poznałam siebie, dopiero grubo po 30tce zorientowałam się, czego chcę. I jak już wiedziałam, pojawiły się też dzieci i ja nie chciałam wszystkich swoich pragnień odłożyć na za 20 lat. Nadal nie chcę.

Moje dzieciaki mają 10 lat i nadal bardzo potrzebują mamy i taty, to oczywiste, że nie spakuję się i nie pojadę włóczyć się przez pół roku po amazońskiej dżungli, bo aktualnie w mojej sytuacji jest to niemożliwe. Ale ja absolutnie nikogo nie krzywdzę tym, że wyjdę raz w tygodniu na tenisa, w którego nie grałam przez 14 lat, bo ciąża, bo dzieci, bo koszty. Nikomu nic się nie stanie jak wyjadę na weekend, bo dzieci mają ojca. Nikt nie zginie, kiedy pójdę do kina, urwę się na festiwal. Nie krzywdzę nikogo tym, że mam pracę, która daje satysfakcję.

Ja chcę mieć coś więcej niż dzieci. Bo one już, w wieku 10 lat, wybierają kolegów, a nie spacer z mamą. Dla mnie to jest oczywiste. Dzieci chowa się dla świata. Ja też tego świata potrzebuję i kiedy ten mój świat nie musi już zawężać się do kilku metrów kwadratowych z łóżeczkiem na środku, zamierzam z tego korzystać. Większość ludzi potrzebuje chwili dla siebie, własnych tylko myśli i ciszy. To się błędnie nazywa egoizmem, a to jest według mnie zdrowym podejściem do życia.

Jak żyć, żeby nie stawiać dzieci na 1 miejscu? Pomyśleć o sobie! Czy da się ze wszystkiego rezygnować? Czy trzeba ze wszystkiego rezygnować? Nie! Bo po co? Robią to tylko te kobiety, którymi rządzi poczucie winy. Te, które myślą, że jeśli tylko na moment wzrok przeniosą na cokolwiek innego niż dziecko, pochłonie je ogień w piekle dla złych matek. Wdrukowane przez pokolenia stereotypy, jakoby matka była winna wszelkiemu złu świata i jakoby matka była samodzielnie odpowiedzialna za losy świata w postaci potomka, któremu musi się poświęcić i całkowicie oddać, bo tylko wtedy jest szansa, że wyrośnie na ludzi i przyszłe pokolenia służące narodom.

A gówno prawda, bo na charakter człowieka wpływa nie tylko wychowanie, ale i geny i środowisko. Przelewanie wszystkich swoich życiowych ambicji na dziecko może być dość ryzykowne, bo dzieciaki, jak to reszta nas, szaraczków, nie zawsze spełnią wszystkie oczekiwania. I dobrze. Niech sobie żyją tak, jak chcą! Trzeba mieć własne osiągnięcia i ambicje i realizować się na innych polach, nie tylko w roli matki. Bo co wtedy, jeśli to dziecko, na nasze podobieństwo, okaże się całkiem zwyczajne? Czy to będzie nasz życiowy fakap? Jeden, jedyny projekt a i tak on się nie udał na milion procent normy? Ups.

Choć najważniejsza, w życiu mamy wiele więcej ról niż tylko rola matki.

Każda z nas ma swoje pragnienia, które cichną, gdy pojawiają się dzieci. To jest zupełnie naturalne. Z tym, że te dzieci nie zostaną z nami do końca życia. W najlepszym wypadku to jakieś 20 lat, a potem co się z nami stanie? Nie mówiąc już o tym, że dzieci mogą spłatać nam też figla i się wyprowadzić na drugi koniec świata, co wtedy nam zostanie, jeśli przez te 20 lat zrezygnujemy z siebie? Co stanie się z naszym związkiem?

Daję z siebie wszystko. Ogrom czasu, nadludzki wysiłek, starania, pieniądze. W bardzo różnych proporcjach. Daję więcej niż mogę, ale tak chcę. Coś jednak zawsze dla siebie zostawiam, bo moje życie jest jedno, jedyne, teraz. Drugiego nie będzie. Chcę wiele miejsc zobaczyć, spróbować, chcę się uczyć, przeżywać, zwiedzać, osiągać. Chcę wiele obszarów w moim życiu rozwijać, nie tylko ten związany z dziećmi. I nie wszystko co chcę robić mogę zrobić z dziećmi. Czasami też nie chcę. Chcę na przykład w ten weekend powłóczyć się po Marsylii, wstawać w południe, jeść owoce morza, siedzieć, patrzeć w dal i łazić. To zdecydowanie nie jest plan doskonałego weekendu z dziesięciolatkami. Dlatego one zostają w domu. Czy muszę wyjechać? Nie. Ale chcę, mogę, więc to zrobię. Bo czemu nie? Wszyscy będziemy się doskonale bawić. I my, rodzice i moje dzieciaki.

Widzę też jak na oczach moich dzieci kształtuje się obraz dorosłości, oczekiwań, stylu życia. Chcę moim dzieciom pokazać, że niczyje życie nie ogranicza się do bycia niewolnikiem, kucharką, pamiętaczem i przypominaczem. Moje na pewno nie. Nasze, jako pary rodziców też nie. Wciąż jest chemia i świat tylko nasz. Takim zostanie, kiedy nasze gniazdko stanie się puste.

Pół swojego życia na coś czekałam, teraz już wszystko mam (odpukać!). A przede wszystkim mam siebie, nareszcie! A moje „ja” chce odpocząć, chce się uczyć, chce mieć swoje sukcesy, chcę żyć. Nie zawsze tylko egzystować obok dzieci i spełniać ich zachcianki. Czasami mam ochotę spełniać swoje. To jest takie proste. Jest życie rodzinne, jest związek, są przyjaźnie, dalsza rodzina, kariera. To wszystko może być ważne, równie ważne co posiadanie dzieci. Jak dasz rękę, inni zabiorą dłoń i nim się obejrzysz, nawet w kiblu będziesz się musiała tłumaczyć z tego, co robisz i dlaczego tak długo. Będzie Ci się śniło mamo, które, jak opętana, będziesz słyszała nawet wtedy, kiedy Twoich dzieci nie będzie obok!

Nawet jeśli „poświęcisz” 1/3 swojego życia dzieciom, nie dostaniesz gwarancji, że one to docenią, ba, z doświadczenia i milionów rozmów wiem, że większość dzieciaków na jakimś etapie ma pretensje do swoich rodziców o coś tam. Za mało, za dużo, pchali na zajęcia, a nie motywowali, helikopterowali, a rzucali na żywioł, a wszystko w domu było, ale stale ich nie było, a mogli się bardziej postarać, bo było biednie, a za dużo rodzeństwa, a marzyłem o bracie. I tak dalej. Nie dogodzisz.

Warto więc być i cudownym rodzicem, stawiającym na jakość i dobrym dla siebie dorosłym. Jak żyć, żeby nie stawiać dzieci na 1 miejscu? Dbać o siebie, swoje potrzeby i uczucia! Bo jak same o siebie nie zadbamy, to nikt. I choć dla siebie samych, bądźmy najważniejsze. Miłość do samej siebie to początek romansu na całe życie! Praktykujmy trochę tej self love! To konieczność, żeby nie dać się pogrążyć bieżączce!