Dziennik. Australia. Szkoła.

Nie ma dnia bez pytań o szkołę. Nic dziwnego. Przecież starzejemy się wspólnie, dojrzewamy, odrywamy dzieci od kołyski, aby posłać je do szkoły. W Polsce w tak zwanych “placówkach” przeżywałam katorgi złej matki. Australijska szkoła stawia na ułatwianie życia rodzicom, więc nasze wspólne początki wyglądają obiecująco.

Zapisy.

Aby zapisać dziecko do szkoły, musisz spełniać trzy kryteria. Dziecko musi być zaszczepione, musi mieszkać w okolicy i mieć przynajmniej status rezydenta. Wszystkie te warunki są restrykcyjnie przestrzegane i sprawdzane. Mieszkanie w okolicy ogranicza się w zasadzie do kilku ulic na około szkoły, co jest plusem w budowaniu relacji między rodzinami. Szkoły są mikroskopijne, park, boisko, stołówka, kilka klas, administracja. W szkole są sami sąsiedzi. Pani Dyrektor na pierwszym spotkaniu bez pytania wyjaśniła, co zrobić, aby dziecko mogła odebrać inna mama, bo to często praktykowane rozwiązanie.

Grafik.

Szkoła właściwie na terenie całego kraju to godziny pomiędzy godziną 9 a 15. Oczywiście indywidualnie placówki regulują ten czas, ale generalnie w całej Australii można przyjąć, że w szkole dzieci są pomiędzy tymi godzinami. Jest to ogromne ułatwienie życia rodziców i pracodawców. Nasza szkoła wpuszcza dzieci do klas o 8:30. Od 8:30 do 8:50 w klasie porozkładane są książki i puzzle dla dzieci i rodziców. Kiedy spytałam, jaki jest cel takich zajęć, Pani Dyrektor odpowiedziała, że jest to czas na pożegnanie się z rodzicami, uspokojenie, wejście do grupy, a z czasem na wzajemne interakcje rodziców. Przyznam, że spodobał mi się ten pomysł. W naszym poprzednim przedszkolu rodzice nie mieli okazji do interakcji, które właściwie ograniczały się do „dzień dobry” w szatni i pogaduchy z sąsiadami lub znajomymi. Niektórych rodziców nie kojarzyłam do końca roku szkolnego. Wystarczyło, że swoje dzieci przyprowadzali o innej porze niż ja i nigdy nie udało mi się ich nawet zobaczyć.

Rok szkolny to w całym kraju 4 semestry po 10 tygodni każdy. Pomiędzy są trzy dwutygodniowe przerwy (na ferie w zimie, na Wielkanoc i przerwa wiosenna) i 6 tygodni wakacji (połowa grudnia i cały styczeń, czyli tutejsze lato). W sumie też jest to wszystko dość proste i logiczne.

Dzieci mają w szkole 2 przerwy. 25 minut na drugie śniadanie o 10.30 i 45 minut na lunch o 13. Rodzice mają obowiązek spakować dziecku jedzenie – zwykle kanapkę, jogurt, owoce, ser i krakersy. Tutaj pozostawiona jest każdemu dowolność, choć szkoła zastrzega, że ze względu na alergików nie wolno przynosić absolutnie żadnych orzechów, a rodzice pakujący gazowane napoje, słodycze lub chipsy, mogą zostać zaproszeni na dywanik. Zaleca się zamrożony napój, żeby do czasu obiadu utrzymywał jedzenie w chłodzie, akurat przez 4 godziny ma czas na rozmrożenie.

Nauczyciele mają w obowiązku pilnowanie dzieci, aby coś zjadły i aby w czasie 45 minut dobrze zarządzały czasem – mają mieć czas i zjeść i pobiegać i pobawić się z innymi dziećmi. Zabawa, jeśli tylko nie pada, jest na zewnątrz. Tył praktycznie każdej szkoły to ogrodzony park, w którym są dwa ogromne place zabaw (podzielone na część dla przedszkola i zerówki i na część dla szkoły). W parku dla naszej zerówki jest też kuchnia, strumyk, w którym woda włączana jest na czas lunchu, interaktywne instrumenty zrobione z naturalnych surowców i hangar, z którego codziennie wyciągane są inne rozrywki – piłki, kręgle, rowerki. Mają się dzieciom nie znudzić.

Szkoła kończy się o 15.10. Jeśli pracujesz, szkoła proponuje zajęcia na świetlicy, niestety dodatkowo płatne. Pracownicy świetlicy przychodzą po dziecko i odbierają je z klasy. Dziecko na świetlicy może zostać do 18.

Uniform.

Dzieci w tutejszych szkołach noszą fartuszki. W niczym to nie przypomina fartuszka, które pamiętam z kilku klas podstawówki. Tutaj uniform to dla dziewczynek do wyboru sukienka, spódniczka, spodenki lub spodenki ze spódniczką i koszulka polo. Dla chłopców polo i spodenki. Obowiązkowa jest też czapka, ze względu na agresywne słońce. Bez czapki nie ma zabawy (dosłownie jest używany taki zwrot „No hat, no play”). Każda z tych rzeczy ma naszyte logo szkoły. Przyznam, że dla mnie to ogromne ułatwienie życia i oszczędność czasu. A jaka ulga dla nerwów. Który z rodziców codziennie rano nie przeżywa katorgi i kłótni z dziećmi na temat ubioru? Chcę getry, sukienkę z tiulu przy minus 10, tego nie założę, itp. Uniform to rozwiązuje. Masz do wyboru polo albo… polo.

Wyścig małych szczurków.

W klasie jest około 22 dzieci i dwie Panie. Dzieci noszą ze sobą tylko jedzenie. Nie muszą mieć nawet plecaka. Okazjonalnie mogą przynieść z biblioteki książkę do poczytania, ale nie jest to restrykcyjne wymagane. Zadania domowe to rzadkość, w zerówce i pierwszych klasach właściwie się nie zdarza. Dzieci po szkole mają się bawić i spędzać czas z rodziną.

Spytałam kilku znajomych o pęd do wiedzy i umiejętności dzieci. Nie ma wyścigu. Wszystkie liczą, że to szkoła nauczy dzieci pisać i liczyć, nie robią tego w domu, nie wtrącają się w zadania i kompetencje nauczycieli. I ja mam na to nadzieję. Nie wiem w sumie jak z trojaczkami, bez żadnej pomocy, ogarnęłabym polską szkołę, zadania domowe i wieczny wyścig, które dziecko pierwsze i szybciej coś umie.

Wygoda.

Komunikacja ze szkołą odbywa się przez aplikację na komórce. W końcu wydaje mi się, że mam szansę nie zapomnieć o poranku warzyw, o czapce Mikołaja i dniu tolerancji. Nie muszę co wieczór wertować skrzynki mailowej w gorączkowym poszukiwaniu informacji. Przepraszam wszystkich nauczycieli przedszkola! Jeśli mówicie coś do mnie o 8:27, kiedy na rękach trzymam zapłakanego pięciolatka, w lewej ręce torebkę i kolejnego narzekającego przedszkolaka, a to wszystko próbując nadzorować prawymi kończynami wózek, który obija po ścianach trzeci osesek, mogę coś pominąć. Co złego to nie ja!

Wyprawka.

Przed początkiem szkoły trzeba dzieciom kupić wyprawkę, którą publikuje sekretariat. Dzieci w naszej szkole piszą ołówkami i markerami po białej tablicy wielkości A-4, którą trzeba kupić każdemu dziecku. Oprócz tego w wyprawce są kredki, klej, blok, samoprzylepne karteczki, żel antybakteryjny do rąk. W sumie, oprócz tablicy, wyprawka podobna jest do tej w Polsce.

Generalnie jestem przed początkiem roku pozytywnie zaskoczona. Pani dyrektor stale powtarza, że dla niej to zaszczyt, że wybraliśmy jej szkołę. I chyba nie jest to ściema, bo wszyscy reagują na nas pozytywnie i z okrzykiem „Aaaaa! To TE trojaczki”. Na moje zatroskane pytania o trudności językowe, o różnice kulturowe, o brak znajomości, pani dyrektor…

patrzy głęboko w oczy, uśmiecha się szeroko i jak mantrę powtarza: nie ma takiego problemu, którego wspólnie nie udało by się nam rozwiązać! Przecież i Wy i ja chcemy dla tego dziecka najlepiej!

Jesu drogi, dlaczego nie ma więcej takich osób na tej ziemi? Czy kadra nie wie, że posłanie dziecka do szkoły jest dla rodzica OGROMNYM przeżyciem, które wiąże się ze stresem i nerwami? Czy tak trudno jest wpaść na pomysł, że przydałoby się odrobinę wsparcia w tym trudnym okresie? Dobre słowo nic nie kosztuje a robi ogromną różnicę! Z moich wspomnień przedszkolnych takie podejście to utopia. Jak długo jeszcze będziemy do tego dochodzić?  

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!