Przecież dopiero wczoraj.

Przecież dopiero wczoraj trzymałam w ręce test ciążowy myśląc „jestem mamą”, a moje dzieci chodzą już do szkoły. Stałam kiedyś na jej dziedzińcu i łzy kapały, kiedy dzieciaki przymierzały szkolne fartuszki i dorosłe plecaki.

A przecież dopiero wczoraj sama chodziłam do szkoły. Byłam kujonem, drugą połowę sierpnia wąchałam nowe zeszyty i układałam ołówki w piórniku. Jakby wczoraj jeździłam na korki, a potem zdawałam maturę. Pamiętam moment, kiedy rozdawałam ściągi na matmie. Do dziś uśmiecham się na widok papieru do pakowania, bo to było jedyne słowo, którego akurat po angielsku nie mogłam sobie przypomnieć na ustnej z angielskiego. Pamiętam każdy jeden schodek, a potem dzikie okrzyki na korytarzu uczelni, kiedy zobaczyłam swoje nazwisko na liście studentów. Profesora, który zakładał się „O raz w pysk” ze studentem, który usnął na wykładzie z matmy, że nie zda pierwszego terminu. Przecież dopiero wczoraj składałam papiery o dziekankę, a potem wsiadałam do samolotu, który wylądował w Nowym Jorku. Tak niedawno broniłam dyplomu, a potem piłam z Dziekanem koniak po obronie.

Przecież dopiero wczoraj wybierałam suknię ślubną. Zdecydowałam od pierwszego wejrzenia, bo to była ta wymarzona. Patrzyłam na dziewczynę w lustrze, pełną planów, wesołą, zakochaną. Takiej dziewczynie do nóg się rzuca cały świat. Jakby wczoraj mówiłam „biorę sobie Ciebie”. Na dobre i na złe, choć wtedy to złe nigdy nie miało się nam przydarzyć.

Dopiero wczoraj płakałam w poduszkę, bo nie udał się kolejny test ciążowy. Wszystkim na około się udawało, tylko nie nam. Dusiła przerażająca, nie dająca spokoju obawa, że może już zawsze będzie tylko „Ja i Ty tylko my”, zamiast obślinionego, słodkiego maluszka.

Dopiero wczoraj zobaczyłam na ekranie komputera pozytywny wynik testu ciążowego. Potem usłyszałam dźwięk bijącego serca, poczułam pierwsze ruchy. Wciąż słyszę słowa lekarza „Pani Hicks, do porodu”. Widzę swoje odbicie w lampie nad stołem operacyjnym, dużo czerwonego, zdenerwowanie lekarzy. Słyszę własne słowa, błagalny szept „Czy żyje, czy oddycha” i małego, sinego człowieczka wielkości bochenka chleba, przystawionego do twarzy do pocałowania.

Dopiero wczoraj pakowałam wózek, jakbym co najmniej wyjeżdżała za miasto na kilka dni. Pieluchy, kocyki, przekąski, ubrania na zmianę, zabawki. Tylko najpotrzebniejsze rzeczy upchane ciasno w dwie torby. Nadal widzę i słyszę wyraźnie pierwszy uśmiech, pierwsze, niezgrabne mmmmammmma, raczkowanie, stanie na dwóch nogach, krok, a w końcu pierwsze słowa. To było dla mnie jak lądowanie na Księżycu.

Dopiero wczoraj wstawałam po nocach, podawałam kaszki, smoczki, zmieniałam pieluchy, sterylizowałam butelki. Tarłam marchewki, a potem ubrania, żeby pozbyć się tej przeklętej marchewki. Jeszcze pamiętam tą małą, nienażartą, ciekawą buźkę, otwartą szeroko, bo może akurat coś wpadnie. Wertowałam poradniki w poszukiwaniu porad na ząbkowanie, pozbycie się smoczka, pieluchy.

Dopiero wczoraj kołysałam i tuliłam, śpiewałam „Lulajże Jezuniu”, bywało, że 30 razy pod rząd. A potem głaskałam tą małą główkę, całowałam małe rączki mocno zaciśnięte na mojej dłoni, wąchałam najpiękniejszy z zapachów, zapach małego dziecka.

Dopiero wczoraj pewnym krokiem, z rączką tą małą ściśniętą mocno, przekroczyłam próg przedszkola, pomachałam na pożegnanie, łzę uroniłam w samochodzie, żeby nikt nie widział.

Dopiero wczoraj wszystko w byciu mamą mnie zadziwiało, złościło, męczyło. Jeszcze niedawno szłam wyboistą drogą i wydawało mi się, że nigdy nie będzie łatwiej. Czułam się oszukana, zagubiona. Pragnęłam, jak te skarpetki, co to ich nikt znaleźć nie może, zaszyć się w ciemnym kącie. I chwilę chociaż się zdrzemnąć, kawę bez podkładu „dlaczego” wypić, nie martwić się tyle i wyłączyć wieczne poczucie winy.

Dopiero wczoraj trzymałam w ręce test ciążowy myśląc „jestem mamą”. A teraz składam szkolny mundurek mojego malucha, układam w piórniku, wącham zeszyty i stresuję się akademią.

Dopiero wczoraj mówiło “dada”, a teraz czyta Ojcu książkę. 

Dzieci za szybko rosną. Nim się obejrzysz, mała stópka Twojego dziecka zatańczy walca na własnym ślubie. Wyfruną, pójdą w świat, zaczną mieć swoje sprawy, o których będziesz mieć mgliste pojęcie. Z ukochanej mamy, za którą trzeba było pójść nawet do toalety, staniesz się “starą”, która się nie zna na sprawach młodzieży. 

Twój dom ucichnie. Małe rączki przestaną ściskać Twoją dorosłą dłoń. Przestaniesz być całym światem.

Nie przyspieszaj. Nie czekaj aż samo pójdzie, samo zaśnie, samo się ubierze, znajdzie odpowiedź, da w końcu spokój. 

Nie marnuj żadnej ze wspólnych chwil. Smutek nie naprawi przeszłości, lęk nie zmieni przyszłości.

Co złe, naprawiaj, zapominaj, co dobre, zapamiętuj i powtarzaj.

Dziecko to życie. Przeżyj je wspólnie, najlepiej, jak umiesz.

Drugiego nie będzie.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!