Marzenie warte nadziei.

Wiecie, co zrobię, kiedy to wszystko się skończy? Kiedy już uściskam się ze wszystkimi bliskimi bliskimi i dalszymi bliskimi?

Wezmę długi prysznic, taki, w trakcie którego o żadnym milimetrze ciała się nie zapomina, ogolę, złuszczę, wymasuję, wklepię, nawilżę i odżywię. Posmaruję potem ciało pachnącym balsamem, siądę przed toaletką, ułożę włosy w miękkie fale. Pociągnę usta pomadką, czerwoną, czekającą na specjalne okazje. Włożę wysokie szpilki, kwiecistą sukienkę, w której w domu byłoby mi zdecydowanie niewygodnie, spakuję maleńką torebkę i wyruszę przed siebie. 

Usiądę na jednej z uliczek na Kazimierzu i będę oglądać ludzi. Tak po prostu. Ludzi, których, jeśli los da, znowu nie będę się bała. Tę parkę, która ewidentnie jest na pierwszej randce, może spotkali się w sieci, a teraz próbują w realu? Trochę zazdroszczę, tego podekscytowania, nowej znajomoścI, motyli w brzuchu, tych małych dramatów, czy zadzwoni i czemu przez trzy minuty od ostatniej wiadomości jeszcze się nie odzywa. Roześmieję się wtedy głośno, nie zazdroszczę wcale, odchowany lepszy. Podejrzę tę starszą panią w stylowym kolorowym kapeluszu, która na pewno idzie właśnie pogadać do przyjaciółki, z którą znają się od 50 ponad lat. Powspominają jakie to kiedyś były czasy, powspominają swoich mężów, prywatki, modę, która już odeszła, obgadają wnuki. 

Przespaceruję się tymi uliczkami, uśmiechnę do zupełnie obcych ludzi, pomogę obcokrajowcom trafić pod Kościół Mariacki. Usiądę w tym samym kąciku, który ulubiony jest od 25 lat, odkąd pierwszy raz zakochałam się w Krakowie. Porozmawiam z kwiaciarkami, z Panią sprzedającą obwarzanki. Pójdę na Rynek zjeść sałatkę, którą w tym samym barze jem od czasów liceum. Zmieniło się od tego czasu wszystko, wylałam morze łez i od śmiechu nabawiłam się siatki zmarszczek wokół oczu, a i tak ta sałatka smakuje podobnie jak ćwierć wieku temu. Bezcenną, nie wyszukaną prostotą. Tego smaku się nie da podrobić. 

Zostanę aż do zmroku, aż nie zmieni się światło i nie pojawi się nowy garnitur szukających przygód w Wielkim Mieście. Wtedy pójdę nad Wisłę, bo Wawel najpiękniej wygląda wtedy, kiedy zgasną światła. Przejdę Kładkę Bernatkę, poczytam miłosne wyznania zamknięte na zawsze na kłódkach. Przejdę się po Podgórzu, które w nowej odsłonie jeszcze nie jest mi tak dobrze znane. Będę słuchać tłumu wokół, poważnych rozmów i rozmów o niczym, śmiechów, planów, żartów, międzynarodowego tłumu. 

I choć wiem, że świat zmienił się nieodwracalnie, zawsze dla mnie będzie istniał ten mój mały świat. Świat, do którego wracałam z najdalszych podróży. I tym razem mam nadzieję bezpiecznie powrócić. Bo oprócz ludzi, tęsknię za prostym, prozaicznym zupełnie wyjściem do ludzi, w ulubione miejsca, bez maski zasłaniającej uśmiech, kneblującej usta, bez obawy, że to wyjście przypłacę życiem lub zdrowiem swoich bliskich.

Tęsknię za przyjemnością zakupów na pachnącym wiosną targu, bez rękawiczek i dezynfekującego płynu, który niszczy dłonie. Nie chcę już dłużej nikogo unikać, bać się nawet znajomych, podejrzliwie patrzeć na każdą mijaną osobę, unikać spojrzenia, gestu, minuty rozmowy. Czy tylko mnie się wydaje, że to marzenie, choć możliwe, że dalekie jest od realizacji, warte jest wszelkiej nadziei? Niech ta Apokalipsa nas połączy, nie jeszcze bardziej od siebie oddali.

Photo by Sylwia Bartyzel on Unsplash